Medyna w Tetuanie Maroko
Afryka,  Maroko,  Tetuan

Miasto z “Baśni tysiąca i jednej nocy”, czyli medyna w Tetuanie

Przeglądając różne fora przed wyjazdem, zauważyłam, że wiele osób omija Tetuan i od razu jedzie do Szefszewanu lub Fezu. Według mnie zupełnie niesłusznie. Medyna w Tetuanie jest zupełnie inna od tej w Fezie czy Tangerze, pełna archetypowych zaułków i zakamarków, tu czas się zatrzymał, czuć i widać klimat prawdziwie starego marokańskiego miasteczka. Nie bez powodu UNESCO wpisało starówkę na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego. Turystów nie ma tu prawie wcale, spacerując uliczkami medyny jedynie raz spotykamy parę z małym dzieckiem, która to co krok zatrzymuje się i zagaduje miejscowych.

 

Już na wstępie uprzedzam, że zdjęcia zamieszczone poniżej oraz w całej galerii nawet w połowie nie oddają klimatu medyny i tego, co można tam zobaczyć. To zupełnie inny świat… świat, o którym czyta się w książkach lub ogląda w filmach. Jednych może on zachwycić, zaczarować, drugich wręcz przeciwnie, zmęczyć i zniechęcić. Jednak każdy przyzna, że to niewiarygodne, że ludzie żyją i funkcjonują w takich warunkach, mam tu na myśli wschodnią część medyny, w którą turyści bardzo rzadko się zapuszczają. To trzeba zobaczyć na własne oczy.
Śniadanie jemy w hotelu. Serwowane jest na dole w jednym z pokoi służących do odpoczynku. Dostajemy świeżo wyciśnięty sok, miętową herbatkę, marokańskie placuszki i naleśniki. Pycha! Ja niestety czuję się coraz gorzej, zastanawiam się nawet nad antybiotykiem. Na szczęście Kasia przywiozła ze sobą bardzo dobrze zaopatrzoną apteczkę, która jak się okaże przyda się nie tylko mnie.
522.JPG

TETUAN – TROSZKĘ HISTORII

Tetuan założony został w XV wieku przez Sidi Ali al-Mandari oraz towarzyszących mu muzułmanów i Żydów, jednak pierwsze znaleziska na terenie miasta pochodzą już z III wieku p.n.e. z czasów rzymskich i fenickich. Osiedlili się tu berberyjscy Maurowie, którzy wznieśli tu osadę Tamuda. Podobnie jak w przypadku Tangeru, tak i w przypadku Tetuanu historia miasta jest bardzo burzliwa. Przyczyną było strategiczne położenie miasta. Z tego względu dochodziło tu do wielu bitew, napadów i zburzeń.
Po śniadaniu zostawiamy bagaże w hostelu i ruszamy zwiedzać medynę. Tym razem skazani jesteśmy sami na siebie, bez dokładnej mapy nie ma opcji, by się nie zgubić, ale czy nie o to właśnie chodzi? Znajdujemy się wschodniej części medyny i stąd zaczynamy zwiedzanie. Jak widać, mało kto z turystów się tu zapuszcza. Od czasu do czasu napotykamy podejrzliwie przyglądających się mieszkańców, turyści to nie jest chyba powszechny widok. Widać, że mieszka tu miejscowa biedota, ale to właśnie w tej części można natrafić na urokliwe zaułki ze ślicznymi andaluzyjskimi detalami architektonicznymi, jak np. okna, bramy, łuki nad wąskimi przejściami czy dekoracje z kutego żelaza. To pamiątki po emigrantach z Hiszpanii, którzy przybywali tu od XV wieku, przywożąc ze sobą tamtejszą stylistykę. To, co mnie urzeka to małe warsztato-sklepiki kuśnierskie i przepiękne wyroby ze skóry, szczególnie torebki:)
530.JPG 527.JPG 533.JPG 534.JPG 535.JPG 536.JPG

To najwęższa uliczka jaką szliśmy… tak się zakręciliśmy w tym labiryncie, że kilka razy do niej wracamy.
540.JPG

Po drodze mijamy Meczet Rabta wzniesiony w XVII wieku. To jedna z najbardziej oryginalnych budowli tego typu ze względu na historię. W starej części Tetuanu znajduje się ponad 50 meczetów! Dwa najbardziej znane to Sidi Saidi, meczet o imieniu XIII-wiecznego świętego, drugi to Wielki Meczet, który turyści mogą podziwiać jedynie z zewnątrz.
543.JPG 529.JPG

Udając się na południe z tego miejsca dotrzemy do dzielnicy żydowskiej Mallah, zamieszkałej dawniej przez tetuańskich Żydów. Żyli tu od 1807 roku, kiedy wyrzucono ich z prestiżowej dzielnicy w okolicach Wielkiego Meczetu. Akurat w tym miejscu orientacja jest jeszcze w miarę łatwa, tworzy go siatka ulic przecinających się pod kątem prostym. Niestety, nie ma już w zasadzie żadnych pozostałości po po żydowskiej społeczności. Domki przy ulicach są zajęte przez małe sklepy i warsztaty.

553.JPG 557.JPG 556.JPG 558.JPG

Jarek namierza aptekę, co w takim miejscu wydawać by się mogło niemożliwe. Obok wspomniana już rodzinka, którą najpierw spotkaliśmy w hotelu, pytali nas o nocleg, a teraz spotykamy się także na trasie.

Powoli dochodzimy do części handlowej z sukami, pełno tu sklepików i straganów. Handel kwitnie dosłownie na ulicy. Można zajrzeć do sklepików z rękodziełem, świeżo wyprawioną skórą lub kupić coś do jedzenia. Uwaga na robienie zdjęć, lokalsi bardzo tego nie lubią. Trzeba więc robić to z ukrycia lub po prostu najzwyczajniej zapytać.

Idąc dalej dochodzimy do gwarnej Rue Terrafin oraz Rue Ahmed Torres. To ulica obok Pałacu Królewskiego, którą szliśmy wczoraj w poszukiwaniu restauracji. Stoją tu pachnące kramy z piramidami przypraw i owoców, są także sklepiki z rękodziełem, niewielkie kafejki oraz sklepiki z tradycyjnymi pantoflami babouches “pachnącymi” świeżą wyprawioną skórą. Te czerwone są tradycyjnie przeznaczone dla pań, żółte zaś dla panów. Zawracamy i dochodzimy do niewielkiego placyku Souk el-Houts, po arabsku Suk al-Hut, gdzie rankiem zbierają się sprzedawcy ryb, a po południu mięsa.
598.JPG

Na Rue Terrafin ktoś nas zaczepia, ktoś w czerwonym ubraniu i wielkim kapeluszu z mnóstwem miedzianych miseczek na sobie. To tradycyjny “nalewacz” wody! Ten akurat chętnie pozuje i wręcz sam prosi o zdjęcie z nami. Modeling ma we krwi:)
603.JPG

Jeszcze przez jakiś czas kręcimy się po medynie, uliczek i zaułków jest tyle, że nie sposób zwiedzić ich wszystkich w jedno przedpołudnie. Dochodzimy do murów, skąd pięknie widać góry. W tej części panuje cisza i spokój, koty wygrzewają się na słońcu, koszule suszą na sznurkach… po prostu sielski obrazek.
587.JPG

Jak to w krajach arabskich, koty cieszą się tu specjalnymi względami, a wszystko przez opowieść o Mahomecie. Nazywano go “ojcem kotów”, a jego ulubioną kotką, jak głosi legenda, była Muezzi. Jedna z legend mówi, że Mahomet, gdy musiał wstać na modlitwy, a nie chciał zbudzić kotki, która zasnęła na rękawie jego płaszcza, kazał uciąć kawałek swej szaty i modły odprawił w ubraniu bez jednego rękawa. Według innej legendy Muezzi ocaliła proroka przed ukąszeniem węża, który wślizgnął mu się do rękawa szaty. Mahomet w podzięce położył trzykrotnie rękę na grzbiecie kotki, w ten sposób obdarzając ją oraz wszystkie inne koty zdolnością spadania na cztery łapy. Powszechnie znane są opowieści o kotach mających dar jasnowidzenia oraz takich, które poświęciły się, aby uratować człowieka od niebezpieczeństwa czy śmierci. Co ciekawe, Islam nakazuje swoim wiernym dokarmianie co najmniej jednego bezdomnego kota. Koty mają również swobodny wstęp do meczetów, a przeganianie ich stamtąd jest niedozwolone. Muzułmanów fascynuje również kocie mruczenie. Odbierane jest ono jako kocia modlitwa. Modlitwa zwierzęcia, poprzez którą dana mu jest łaska kontaktu z Allachem.
550.JPG 576.JPG

Zbliża się pora odjazdu naszego autobusu do Szefszewanu, trzeba się zbierać. Wracamy do hotelu po bagaże i ruszamy w kierunku dworca. Na dworcu okazuje się, że biletów na wcześniejszy autobus już nie ma. Kupujemy zatem te na 16:30, koszt to 25 Dh od osoby, nadajemy od razu bagaże i wracamy do miasta. Kręcimy się trochę wzdłuż murów, zaglądamy także na targ rybny… jednak nie umywa się on do tego w Male. Koty tu dopiero mają dobrze:)

612.JPG 613.JPG

 Widok z murów

615.JPG

Targ rybny

Idziemy na spacer wzdłuż murów. Trafiamy na wielkie targowisko, ciężko się przecisnąć przez tłumy. W końcu postanawiamy zjeść mały obiadek w naszej ulubionej knajpce. Dajemy się skusić na zupę. Mój stan zdrowia jest naprawdę kiepski, na szczęście właściciel Le Restinga doradza mi świetny marokański specyfik na grypę, zapewnia, że jest bardzo skuteczny i gdy tylko coś się dzieję, to jego cała rodzina od razu to bierze. Lek nazywa się Rumix i stanie się przebojem wyjazdu! Oczywiście po jedzeniu od razy biegniemy do apteki, jednak jest przerwa i musimy czekać do 16:00. Udaje się wszystko zgrać i wraz z lekarstwem zaraz po 16:00 stawiamy się na dworcu. Już po pierwszej dawce czuję poprawę, to naprawdę działa! A co mamy w składzie? Wszystko: paracetamol, ibuprofen, witamina c, pseudoefidryna… tu mamy jeden lek, a w Polsce trzeba byłoby zakupić przynajmniej cztery. Rozpuszczamy saszetkę w wodzie i gotowe.

 

629.JPG 632.JPG

Siedząc wygodnie w autobusie podziwiamy piękne krajobrazy za oknem i czekamy na Szefszewan, niebieskie miasteczko wśród gór…
647.JPG

6 komentarzy

  • CELina Lisek

    dzięki Asiu! tak, na brak turystów nie narzekaliśmy. a dziś zapraszam do niebieskiego Szafszawanu, post poszedł. widzę, że u Was też ciekawie, kilka moich top kierunków na najbliższy rok, chętnie poczytam:)

  • Marzena

    Ja ominęłam Tetuan (nie było już czasu, a wolałam Chefchaouen). Żadne zdjęcia mnie nie zachęcały do jego odwiedzenie, jedynie ten brak turystów brzmi ciekawie.
    Tanger mi się nie podobał, pod wieloma względami…
    Może jeszcze kiedyś tam wrócę 😉 choć teraz mam plan na wybrzeże Atlantyku (za pierwszym razem był Marrakesz-Erg Chebbi + Tanger, Chefchaouen).

    Co do zdjęć kotów, to marokańskie koty wydawały się strasznie zabiedzone :/ zresztą na Twoim zdjęciu też jest kocica z kocim katarem, pewnie długo nie pożyje 🙁

    • celwpodrozy

      Uważam, że Tetouan wart jest zobaczenia. Niemniej jeśli miałabym wybierać między nim a Szafszawanem, to bez dyskusji wygrywa ten drugi. Tanger najmniej mi się podobał, ale nie żałuję, że tam pojechałam. Również mam plan na wybrzeże Atlantyku, zobaczymy, kiedy uda się go zrealizować. A koty, cóż, są niesamowicie zabiedzone mimo, że są tam bardzo lubiane. Na niektóre bidulki nie dało się spokojnie patrzeć:(

  • Edi

    Planuję krótki wypad do Maroka z Hiszpanii. I krótki to znaczy dzień – dwa, stąd pytanie, czy z Tangeru do Chefchaouen damy radę obrócić w jeden dzień, czy lepiej przenocować się w miasteczku? nie wiem, czy jest bezpośredni dojazd do Chefchaouen i o której odpływa osttani prom z Tangeru? Druga opcja to dwa dni, zeby objechać Tanger – Rabat – Chefchaouen – Tanger…

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *