Plemiona Tajlandii
Azja,  Chiang Mai,  Tajlandia

Czarny uśmiech i długie szyje

Słynny trekking w Chiang Mai? Oczywiście jest na naszej liście. Przed wyjazdem próbuję znaleźć informację, ile coś takiego może kosztować, jednak bezskutecznie. Na pewno wiem, że lokalne agencje coś takiego mają w ofercie, a ich konkurencja w postaci naganiaczy również nie śpi, a wręcz bardzo aktywnie działa w swojej branży. Wiem też, że właśnie poaczas tego trekkingu można odwiedzić wioskę kilku słynnych plemion górskich, zamieszkujących obecnie północne rejony Tajlandii. Temat dość kontrowersyjny. Niektórzy dość ostro krytykują tę atrakcję turystyczną, która ma pokazywać tradycje i kulturę owych plemion, gdy tymczasem przypomina coś w rodzaju ludzkiego zoo. Ile w tym prawdy? Czy owe plemiona naprawdę zmuszane są przez rząd do pozostania na północnych terenach kraju, by przyciągać jak najwięcej ciekawskich turystów, czy też za obopólną zgodą i korzyścią w pełni świadomie w ten sposób zarabiają na życie?

Trekking wykupujemy w lokalnym biurze Sabai Tour. W zasadzie jest to pierwsze biuro, do jakiego wchodzimy. Przy wejściu rzuca mi się w oczy rekomendacja Tripadvisor jako najlepsza agencja w Chiang Mai. Wybór wycieczek jest całkiem spory, bo na liście znajduje się aż 22 pozycje, od półdniowych, przez jedno-, dwu-, a nawet trzydniowe wypady w góry. W ofercie mamy tresurę słoni, słonie podczas pracy, słonie malujące prawdziwe obrazy, safari na słoniach, lekcje gotowania, Białą Świątynię, spływ na tratwach, rafting, wycieczkę rowerową czy cały pakiet skierowany do osób lubiących ekstremalne przeżycia. My oczywiście wybieramy spośród ofert jednodniowych. Ustalenie ceny nie jest łatwe, bo właścicielka to bardzo dobra negocjatorka. Na początku cena opiewa na 1000 THB od osoby. W planie mamy wizytę na farmie motyli, przejażdżkę na słoniu, wizytę w wiosce górskich plemion, spływ na bambusowych tratwach, rafting oraz krótki spacer po dżungli. Jako że jest nas całe sześć sztuk, nie dajemy za wygraną i domagamy się rabatu. Ostatecznie cena spada na 850 THB od osoby. Podpisujemy umowę, płacimy i ustalamy godzinę, o której ma przyjechać po nas firmowy bus. Cała wycieczka ma trwać od 8:30 do 17:30. W Tajlandii zaufanie to podstawa, płacimy z góry, a usługa dostarczana jest w umówionym terminie.

2019.JPG

Rano faktycznie zjawia się biały bus i zabiera nas na całodniową przygodę. Jedziemy około godziny. Na początku odwiedzamy farmę orchidei i motyli. Miejsce sympatyczne, tysiące kwiatów, przeróżnych barw zwisające wzdłuż ścieżek po których wolno chodzić. Motyle natomiast zamknięte są w jednym pomieszczeniu wysokim na około pięć metrów, obudowanym siatką. Co zrobić, żeby taki motyl zapragnął usiąść na naszym placu? Posmarować go sokiem z ananasa, plastry którego rozłożone są tu właśnie w tym celu. Nie wiem, jak u innych, ale u mnie nie zadziałało, u Jarka natomiast tak. Interesujące jest to, do czego używa się kwiatów orchidei oraz skrzydeł nieżywych motyli, a mianowicie do wyrobu biżuterii. Zalewa się je laką oraz oprawia w 24 karatowe złoto.

2007.JPG 2006.JPG 2011.JPG 2013.JPG

Następnym przystankiem jest słynna wioska górskich plemion. Jak się okazuje wstęp kosztuje 500 THB, my bilety oczywiście już mamy. Wygląda na to, że naprawdę opłaca wykupić się całą wycieczkę za 800 THB. Jeśli myślicie, że zobaczycie tu prawdziwie mieszkających przedstawicieli tajlandzkich plemion, to grubo się mylicie. Wioska ma charakter pokazówki, składa się z jednej drogi wokół której rozstawione są stragany z rękodziełem. Domy stoją trochę powyżej. Sprzedającymi są kobiety z kilku plemion: Akha, Lisu oraz Karen. To nie to, czego się spodziewaliśmy i jak sobie wyobrażaliśmy spotkanie z tajskimi plemionami. Nie do końca wiem, jak się zachować. Robić zdjęcia? Faktycznie, jakoś tak dziwnie fotografować ludzi wystawionych na pokaz.

W zasadzie plemionami górskimi nazywa się kolektywnie wszystkie ludy, które przywędrowały z Chin i Tybetu w ciągu ostatnich kilku wieków i zamieszkują górzyste tereny między północną Tajlandią, Laosem i Birmą. Sześć najważniejszych to: Akha, Lahu, Karen, Hmong, Mien oraz Lisu, z których każde ma swój własny język i kulturę. Plemiona górskie tradycyjnie zajmowały się uprawą i migrowały do następnego terytorium, kiedy obecne przestało dawać wystarczająco obfite plony. Zostały jednak zmuszone do zmiany stylu życia, gdy kraje zaczęły coraz bardziej zamykać granice oraz kontrolować uprawy oraz zakazywać uprawiania i handlu opium.

AKHA

Sytuację ratuje kobieta o czarnym uśmiechu z plemienia Akha. Roześmiana wita nas z daleka i zaprasza do siebie, z dumą prezentuje swoje ciemne zęby. Wiele osób w pierwszej chwili sądzi, że kobieta po prostu nie myje zębów, na jej ustach widać ślady zakrzepłej krwi. Okazuje się, że taki kolor zawdzięcza pewnej roślinie, którą żuje przez całe życie, dzięki czemu zęby są bardzo zdrowe i w ogóle nie wymagają codziennego szczotkowania. No cóż, gdyby nie ten kolor, to pewnie ów sposób zrobiłby furorę. Ta zdrowa roślina to betel – krzew, którego liście połączone z nasionami palmy areki tworzą używkę o działaniu orzeźwiającym i podniecającym, jednocześnie barwiąc zęby, dziąsła i wargi. Betel działa też leczniczo odkażając przewód pokarmowy i zabijając pasożyty. Trudno powiedzieć, co było pierwotną przyczyną sięgnięcia po betel. Dziś dla kobiet z plemienia Akha to wyznacznik ich piękna. Bo im czarniejszy mają uśmiech, tym są atrakcyjniejsze dla swoich mężczyzn.

Plemię Akha jest blisko spokrewnione z ludem Hani z chińskiej prowincji Yunnan. Na świecie żyje dwa do trzech milionów Akha, z czego w Tajlandii ok. 70 000. Akha posiada swój własny język, ale co ciekawe, nie ma on formy pisanej. Wielu Akha zmieniło wiarę na chrześcijaństwo, ale większość jest nadal pod silnym wpływem tradycyjnych wierzeń związanych z kultem przodków, animizmem i wiarą w duchy.

2029.JPG

LISU

W wiosce spotykamy także kobietę z plemienia Lisu. Ta w przeciwieństwie do staruszki nie stara się nawiązać żadnego kontaktu. Siedzi przy swoim straganie i zajmuje się jakąś robótką ręczną. Lisu to plemię przybyłe z Tybetu, jedno z najmniej licznych w Tajlandii.

2024.JPG

KAREN

Żyrafy, smoczyce, długie szyje… tak właśnie nazywane są kobiety z tego plemienia. Wszystko przez wydłużone szyje w wyniku zakładania metalowych obręczy, których liczba cały czas się zwiększa, pozostają one na szyi już na zawsze. Takie pierścienie zakłada się już kilkuletnim dziewczynkom, potem z wiekiem dokładane są kolejne i tak aż do zapadnięcia obojczyków. Dorosłe kobiety noszą do 25 obręczy jednocześnie, które mogą ważyć nawet ponad 10 kg. pięć kilogramów. A wszystko podobno służy urodzie i poprawie atrakcyjności. Dzisiaj zwyczaj ten podtrzymywany jest podobno głównie z powodu dochodów z turystyki. Dorosłe kobiety zakładają aż do 25-ciu obręczy jednocześnie, które mogą ważyć nawet ponad 10 kg. Innym wytłumaczeniem tej dość nietypowej tradycji jest uniknięcie śmierci w wyniku ataku tygrysa, czy też teoria odwrotna do poprawy atrakcyjności. Mężczyźni z plenienia Padaung, nakładając swym paniom tą przedziwną ozdobę chcieli sprawić, by ich dziwaczny wygląd zniechęcał do nich mężczyzn z innych plemion. Ciągle żywe są też opowieści, że “obroża” gwarantowała mężczyznom wierność żon. Jeśli bowiem okazało się, że zdradziła, zabierano jej obręcze, co prowadziło do śmierci. Nienaturalnie wydłużona szyja nie jest bowiem w stanie udźwignąć ciężaru głowy.

2031.JPG

Dziewczynki przez pierwszych kilka lat noszą niewielką liczbę obręczy, a gdy osiągną 10 – 12 lat mogą wybrać, czy decydują się na dodatkowe obręcze, czy chcą zrezygnować z tradycji. Większość postanawia kontynuować zwyczaj. W końcu tak samo wyglądają ich matki, poza tym dziewczyny wiedzą, że niezwykła ozdoba szyi to gwarancja źródła utrzymania.

2033.JPG

Karenowie oryginalnie pochodzą z Birmy, skąd wyruszyli do Tajlandii w XVIII wieku, posługują się własnym językiem, podzielonym na dialekty. Są jednym z najliczniejszych plemion górskich Azji Południowo-Wschodniej. W Tajlandii żyje ich ok. 320 000. Karenowie bardziej niż inne plemiona górskie zintegrowali się z Tajami, ponieważ ich kultura i sposób bycia nie są tak bardzo od nich odległe jak w przypadku pozostałych plemion.

2039.JPG

Jedna z młodych kobiet, do których podchodzimy jest bardzo poważna, wręcz smutna. Nie do końca wiem, jak się zachować. Druga natomiast, chyba z najdłuższą szyją, usilnie zaprasza nas do siebie i bardzo prosi, wręcz błaga o kupno jakiejś pamiątki. Nie ma opcji, żeby odmówić, kobieta tak bardzo prosi, że w pewnym momencie nasze dobre serca nie wytrzymują i Michał kupuje mi małą bransoletę zrobioną z obręczy, która wcale taka tania nie jest, bo trzeba za nią zapłacić 100 THB.

2038.JPG 2036.JPG

Wracając, zbaczamy jeszcze na chwilę ze ścieżki i dochodzimy do chatek, w których prawdopodobnie mieszkają przedstawicielki plemion. Warunki są dość prymitywne, choć nie wiemy, co te chatki mają do zaoferowania w środku.

2043.JPG 2045.JPG 2048.JPG

Podobno mieszka tutaj także plemię Wielkich Uszu, jednak tych nie udaje nam się spotkać. Żałujemy, że nie wzięliśmy ze sobą więcej gotówki, bo stragany naprawdę kuszą. I tu akurat rada dana nam przez właścicielkę biura, by nie brać ze sobą dużych sum pieniędzy, okazuje się złym pomysłem.

Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwą wioskę, poznać ludzi w niej mieszkających, z pewnością musicie wybrać się na trekking dłuższy niż jednodniowy. Dostaje się wówczas przewodnika znającego miejscowe realia i język, często człowieka pochodzącego z danego plemienia, władającego angielskim, tajskim i swoim oryginalnym dialektem, który będzie w stanie wprowadzić was w panujące realia. Poza tym wioski są często położone w trudno dostępnym znacznie oddalonym od Chiang Mai terenie, łatwo więc się zgubić, a poza tym nigdy nie mamy pewności, jak zostaniemy przyjęci przez tubylców. Zapewne większość jest przyjaźnie nastawiona do obcych, ale z pewnością zostały i takie, do których grupy nie docierają, więc ciężko przewidzieć reakcję.

A jeśli chcecie zorganizować coś takiego na własną rękę, to także jest to możliwe.

Sytuacja plemion w tej części świata budzi ogromne kontrowersje. Atrakcja zyskała miano “ludzkiego zoo”i w zasadzie słusznie. Plemiona w zamian za pokazywanie się turystom otrzymują od państwa wsparcie finansowe oraz żywność, jednak z drugiej strony opuszczenie takiej wioski wiąże się z ogromnymi utrudnieniami. W 2008 roku UNHCR zainteresowało się owym procederem, co podobno przyniosło zmiany na lepsze. Część kobiet wrócił do obozów dla uchodźców, do których turyści nie mają wstępu, część opuściła Tajlandię. Jednak ciągle wiele z nich mieszka w wioskach, służących jako atrakcja turystyczna.

Plemię Karen, bo o nich mowa, zamieszkuje rejony trzech prowincji: Mae Hong Son, Chiang Mai oraz Chiang Rai. Swoją popularną nazwę zawdzięczają specjalnym obręczom, które noszą wokół szyi. Obręcze zakłada się już kilkuletnim dziewczynkom, aby przyzwyczaić je do ich noszenia. Dorosłe kobiety zakładają aż do 25-ciu obręczy jednocześnie, które mogą ważyć nawet ponad pięć kilogramów.
Plemię Karen, bo o nich mowa, zamieszkuje rejony trzech prowincji: Mae Hong Son, Chiang Mai oraz Chiang Rai. Swoją popularną nazwę zawdzięczają specjalnym obręczom, które noszą wokół szyi. Obręcze zakłada się już kilkuletnim dziewczynkom, aby przyzwyczaić je do ich noszenia. Dorosłe kobiety zakładają aż do 25-ciu obręczy jednocześnie, które mogą ważyć nawet ponad pięć kilogramów.

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *