Afryka,  Maroko,  Szafszawan

Niebiesko mi… czyli błękitny labirynt w górach Rif

Szafszawan (fr. Chefchaouen, dawniej fr. Chaouen, arab. Szawan) to przede wszystkim piękna klimatyczna medyna wraz ze swoimi wąskimi uliczkami tworzącymi niebieski labirynt. Miasto zaliczane jest do najpiękniejszych w Maroko, choć myślę, że śmiało można się pokusić o stwierdzenie, że to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Niesamowite tło stanowią tu potężne góry Rif, zaczynające się praktycznie za miastem. To właśnie od nich wywodzi się poprzednia nazwa, Szawan, oznaczająca po berberyjsku “szczyty” albo “rogi”. Później zmieniono ją na obecną, która znaczy “patrz na szczyty/rogi”. Z pewnością na miasteczko warto spojrzeć z górskiej perspektywy i to właśnie nam się udaje. Widoki nieziemskie!
Szafszawan został założony w XV wieku przez Mulaja Alego Ben Raszida, szarifa, potomka Mahometa, w pobliżu grobu Mulaja Abdessalama, patrona plemienia Dżebai, który miał ponoć nadprzyrodzone zdolności. Miasto jest nadal podzielone na tradycyjne dzielnice, każda szczyci się czterema meczetami, czterema hammamami oraz czterema medresami. Przez całe stulecia uważany był za święte miasto i dlatego był zamknięty dla obcokrajowców. Pierwsi pojawili się tutaj backpackersi, a dopiero po nich przyjechały tu grupy zorganizowane. Od samego początku nastawienie miejscowych do turystów nie było zbytnio przyjazne i chyba pozostało tak trochę do dziś, szczególnie jeśli chodzi o fotografowanie. Mieszkańcy są nad wyraz wyczuleni na robienie zdjęć, niemal za każdym razem, gdy wyciągamy aparaty da się usłyszeć “no photo”.
Dzień rozpoczynamy oczywiście od tradycyjnego marokańskiego śniadania, które Remi, właściciel hostelu, serwuje na tarasie mieszczącym się na dachu. Słońce zaczyna powoli wstawać zza gór i ogrzewać ukryte w nich miasteczko. Artur oczywiście już dawno rozkoszuje się pięknym porankiem. Na stole pojawiają się tradycyjne placuszki, zielona herbatka z miętą oraz świeży sok. Remi wszystko przygotowuje sam i ciągle pyta, czy mamy ochotę na dokładkę.
745.JPG
Po pysznym śniadaniu zwiedzanie postanawiamy rozpocząć od ruin hiszpańskiego meczetu położonego na wzgórzu, skąd roztacza się niesamowity widok na Szafszawan. Właśnie z naszego hostelu biegnie droga na sam szczyt. Dzień zapowiada się przepięknie, bezchmurne niebo i gorące słońce to idealna pogoda na taką wycieczkę.
758.JPG
Droga prowadzi do Ras el-Ma, podziemnego źródła, które tryskając, tworzy niewielką kaskadę oraz zbiornik. To jemu Chefchaouen zawdzięcza swoje bujne ogrody i wodę do picia. Woda z Ras al-Ma napędza też działające do dziś młyny, które jako pierwsi zaczęli tu budować wygnańcy z Andaluzji.  Miejscowi często tu przychodzą na spacer, akurat przyłapujemy młodą parę, która wyraźnie szuka tu trochę prywatności:). Znajduje się tu coś w rodzaju rzecznej pralni. Kobiety piorą ubrania tradycyjną metodą na kamiennych tarach, niestrudzenie trzymając przy tym swoje dzieci na plecach.
771.JPG
780.JPG

Ponad źródełkiem w prawo odchodzi wyraźna ścieżka, którą idziemy dalej. Im wyżej, tym coraz piękniejsze widoki na pozostające w dole miasteczko. Po 15 minutach spokojnego marszu dochodzimy do stojących na wzgórzu ruin hiszpańskiego meczetu.
783.JPG 791.JPG 792.JPG 793.JPG 797.JPG 800.JPG 802.JPG

 

Meczet został wzniesiony przez Hiszpanów, zniszczeniu uległ podczas rebelii w latach 20-stych XX wieku. Do dziś zachował się minaret oraz częściowo ściany. Na minaret można wejść, choć schody są wąskie i strome. Niewątpliwie największą atrakcją meczetu jest kapitalny widok na miasto, które wygląda stąd jak biała plama na zboczu góry.
822.JPG 823.JPG

Za meczetem odchodzi kolejna ścieżka, która prowadzi prosto w góry. I właśnie nią podąża para turystów z wielkimi plecakami. Mam ogromną ochotę zrobić to samo, jednak czas na to nie pozwala. Z pewnością będę musiała tu kiedyś wrócić, by wspiąć się na ten wznoszący się nad miastem szczyt Dżabal al-Kala. Podobno z przewodnikiem jest to możliwe w jeden dzień. Co do gór, to oprócz obłędnych widoków słynną one także z upraw konopi indyjskich. Podobno wystarczy przejść się 45 minut w góry, aby natknąć się na plantacje marihuany. W mieście natomiast często pojawiają się oferty sprzedaży od lokalnych dilerów. Jednak pod żadnym pozorem nie powinno się dokonywać zakupu, wieli sprzedawców to podstawieni policyjni prowokatorzy, a pobyt w marokańskim więzieniu niewątpliwie nie jest najprzyjemniejszą rzeczą jaką można robić w tym kraju.
843.JPG
Po nacieszeniu się pięknymi widokami wracamy do miasta. Do medyny wchodzimy wschodnią bramą  z brązowej, nieotynkowanej cegły Bab al-Ansar. Od samego początku piękno medyny rzuca nas na kolana. Aparaty idą w ruch, w zasadzie każda uliczka, każdy zakamarek wart jest uwiecznienia. Ściany budynków pomalowane na niebiesko mienią się wszystkimi odcieniami tego koloru. W oczy rzuca się tu także jak dotąd niespotykana czystość marokańskiej medyny. Jak zaczarowani dajemy się wciągnąć w ten błękitny labirynt.
844.JPG 849.JPG

 

 

W medynie znajduje się mnóstwo sklepów i sklepików z przeróżnymi pamiątkami, a także galerii z pięknymi pracami utalentowanych artystów.
873.JPG 875.JPG
916.JPG

 

Urok starówki związany jest niewątpliwie z wpływami andaluzyjskiej sztuki, całkiem sporo tu małych placów i wyłożonych błękitną mozaiką fontann. Pozwalamy się zgubić w tym bajecznym miejscu…

894.JPG 901.JPG 948.JPG 951.JPG 952.JPG
Transport towaróww w medynie do dnia dzisiejszego odbywa się w tradycyjny sposób, czyli na osiołkach. To te zwierzęta przewożą tu na swoim grzbiecie wszystko, co się tylko da, nawet butle z gazem.
919.JPG 921.JPG
Głównym punktem starego miasta jest Place Uta el-Hamam, czyli Plac Gołębi, na którym dawniej znajdowało się targowisko. Dziś usadowiły się tu restauracje z ogródkami, a wzdłuż południowej części stoją najważniejsze budowle. Pierwsza z nich to Grande Mosquee, czyli Wielki Meczet z ładnym ośmiobocznym minaretem, wzniesiony w XV lub XVI wieku, a później kilkakrotnie przebudowywany. Minaret pochodzi z XVII stulecia. Upiększają go ozdobne łuki oraz płytki zulajdż. Obok meczetu wznosi się kazba z grubymi brązowymi murami. To główny zabytek w Szafszawanie. Jego pierwowzór powstał wraz z założeniem miasta, a rozbudowa nastąpiła w czasach wielkiego budowniczego, Mulaja Ismaila (XVII w.). W latach 20-tych XX wieku, podczas rebelii przeciw Hiszpanom, miał tu siedzibę przywódca rebeliantów Abd al-Karim, a po jej stłumieniu wtrącono go do tutejszego więzienia. W środku kazby jest podobno uroczy dziedziniec z egzotycznymi, ładnie kwitnącymi roślinami, można z niego wejść do kilku obiektów. Z prawej strony wznosi się wieża, z której pięknie widać plac, ośmiokątny minaret Wielkiego Meczetu i sporą część miasta w tle. Pod nią mieści się więzienie, czyli pomieszczenie z kolumną pośrodku i łańcuchami przytwierdzonymi do ściany. Po drugiej stronie dziedzińca jest budynek z małym patio, w którym urządzono niewielkie muzeum o tematyce etnograficznej. Można tu zobaczyć ceramikę, rzeźbione drzwi oraz stare zdjęcia.
954.JPG 962.JPG 975.JPG 977.JPG
971.JPG
Po tak długim spacerze trzeba w końcu uzupełnić spalone kalorie. Jako że znajdujemy się w okolicach Placu Gołębi, to właśnie tu wybieramy jedną z uroczych restauracji. Menu nieco obszerniejsze niż zwykle, oprócz hariry są także inne zupy, a kombinacji z tadżinem, kebabem oraz kuskus jest mnóstwo. Cena zestawu, w którego skład wchodzi zupa, drugie danie oraz deser to 70 Dh. Każdy zamawia inny, dzięki czemu mamy okazje spróbować innych dań. Muszę przyznać, że wczorajsza kolacja w lokalnej knajpce smakowała o wiele lepiej.
988.JPG
Biała zupa jest naprawdę biała:)
989.JPG
Marokański kebab
990.JPG
Tradycyjny kuskus
996.JPG 997.JPG
Ni stąd, ni zowąd pojawia się marokański grajek i przysiada do sąsiedniego stolika. Muszę przyznać, że potrafi rozbawić publiczność, bo za chwilę cały stolik powtarza za nim refren jego przyśpiewki.
992.JPG
A przyśpiewka leci tak…

Po obiedzie wybieramy się jeszcze na małe zakupy. Tutejsze stragany oraz sklepy kuszą wszelkiej maści suwenirami, od marokańskiej ceramiki, przez tradycyjne koce i obrusy, po przepięknie pachnące naturalne kosmetyki. Ja na dłużej zatrzymuję się przy stoisku z poszewkami na poduszki, nie ma lekko, trzeba się targować. Kasia ginie w sklepie z lampkami i również wychodzi stamtąd z małą paczuszką. Podobno są tacy, którzy przylatują tu z pustymi walizkami, by kupić oryginalne ozdoby do wystroju swojego mieszkania. Na pewno warto kupić tu olejek araganowy, trzeba tylko zwrócić uwagę, czy zawartość w buteleczce to 100%.
967.JPG 968.JPG 969.JPG
Po drodze wstępujemy jeszcze do magicznego sklepu z naturalnymi wyrobami. Olejki, mydełka i inne pachnidła pachną i kuszą już z ulicy.
999.JPG 1002.JPG
Powoli wracamy do hostelu, gdzie Remi dzwoni do naszego umówionego taksówkarza i potwierdza godzinę. Jak się potem okazuje obydwaj panowie dobijają targu i chyba dzięki nam zaczynają współpracę. Taksówka przyjeżdża punktualnie, żegnamy się z Remim i wsiadamy do auta. Autobus do Fezu mamy o godzinie 18:00 (bilet kosztuje 75 Dh) i jeszcze nie wiemy, jaka przygoda nas czeka w czasie tej podróży….

Wieczorny Szafszawan wygląda równie pięknie, rzekłabym wprost magicznie. Warto przeczytać całą relację z naszego pobytu w Maroko. Osobiście potwierdzam, że północna część jest także warta odwiedznia. Tanger, Tetuan, Szafszawan oraz Fez to obowiązkowe punkty na takiej wyprawie.

3 komentarze

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *