Afryka,  El Jem,  Matmata,  Tunezja

Al Dżamm, Berberowie i pustynna karawana, czyli pierwszy dzień wyprawy na Saharę

Wyjazd jest o 6:30, więc wczesna pobudka. Ciężko się dobudzić, jednak perspektywa tego, co mamy zobaczyć stawia nas w pełnej moblizacji. Restauracja już otwarta, wpadamy na szybkie śniadanie. Jest kawa, jajka i tona fracuskich rogalików. Jako że ja o tej porze niczego nie przełknę, sprytnie pakuję kilka crossaintów na drogę. Nie jesteśmy sami, z naszego hotelu jedzie kilka osób. Autobus oczywiście się spóźnia, i to ponad pół godziny. Po drodze odwiedzamy kolejne hotele, by zgarnąć resztę wycieczki. Szczerze pisząc, pozostałe hotele nie robią dobrego wrażenia, niektóre mijane po drodze są już opuszczone, stojące szkielety wręcz straszą turystów.

Szczerze pisząc, pozostałe hotele nie robią dobrego wrażenia, niektóre mijane po drodze są już opuszczone, stojące szkielety wręcz straszą turystów. Jedziemy w kierunku Sousse, gdyż tam ma dołączyć do nas nasz przewodnik, Mucha.

497.JPG

Pan Mucha, a w zasadzie Muha (od Muhammad), zdążył już sobie wyrobić pewną renomę wśród polskich turystów. Na tunezyjskich forach znalazłam same pochwały pod jego adresem, zatem mamy nadzieję, że dowiemy się bardzo dużo ciekawych rzeczy od kogoś, kto zna ten kraj z codziennego życia. W Sousse czekamy pół godziny, pan Mucha niestety się spóźnia. Mamy chwilę, żeby poobserwować ruch na ulicach Sousse, autobusy są całkiem normalne, oprócz nich jeżdżą także żółte minibusy, coś w rodzaju dużych taksówkek. W końcu przewodnik daje sygnał i ruszamy. To, co od razu przykuwa moją uwagę, to sterty śmieci wszędzie, nawet pod drzewami w gajach oliwnych. Nie do wiary, że można zrobić wywypisko w takim miejscu!

503.JPG

 

Pan Mucha zaczyna opowiadać o swoim kraju. Tunezja to kraj oliwą płynący, w części centralnej gaje oliwne są wszędzie, znajduje się tu ponad 60 mln drzew oliwnych. Natomiast na pustyni, która zajmuje 42 km2, rosną daktyle, w Tunezji występuje ponad 100 odmian. Rocznie spada tu 150 ml deszczu. Zdrowy wielbłąd kosztuje 1500 dinarów, mięso młodego wielbłąda to najzdrowsze mięso na świecie, nie zawiera w ogóle tłuszczu. Na jednego Tunezyjczyka przypada 10 kg mięsa rocznie, w ich menu przeważają jednak ryby, które przyprawiają kuminen, specjalną przyprawą, znana także w Egipcie i Maroko. Wykorzystuje się ją głównie do dań z ryb, potraw grillowanych i gulaszów oraz do kaszy kuskus.

Mówi się, że Tunezja zajmuje czwarte miejsce pod względem rozwódów. Kobieta może tutaj bez problemu wnieść o rozwód, jest to jedyny taki kraj muzułumański, w którym kobiety mają takie prawo i w którym stosowana jest monogamia. Jednak prawo nie jest już tak łaskawe dla dzieci z adopcji. Po śmierci rodziców dziecku nie należy się dosłownie nic. Żona dziedziczy 1/8 majątku męża, córka 2 razy mniej niż brat. Natomiast brat ojca 1/6. Po śmierci męża kobieta dodatkowo dostaję emeryturę męża, natomiast po śmierci żony mąż musi wybierać pomiędzy swoją a żony (jeśli żony była wyższa, może zmienić). Tu akurat prawo jest korzystne dla kobiet, kolejna zasada sprzeczna z muzułumańskim światem.

W Tunezji znajduje się ok. 800 hoteli, wszystkie są prywatne. W 2010 roku padł rekord co do ilości turystów, Tunezję odwiedziło wówczas ponad 7 mln gości, 3 mln z krajów arabskich, takich jak Libia i Algieria, 1 mln z Fracji i 150 tys. z Polski. W związku z tym w 2010 roku kraj zarobił na turystyce 3 mld dinarów. Miejscem, gdzie przez cały rok można spotkać turystów jest wyspa Dżerba położona na południu kraju, zimą średnia temperatura to 22 stopnie.

Tunezja nie jest krajem naftowym. Benzyna jednak nie jest tu droga, litr kosztuje 1,570 dinara, czyli 2,94 zł. Jeśli chodzi o więzienia, warunki są straszne, w pomieszczeniach dla 10 osób często przebywa 20 lub nawet 30. Najcięższa kara grozi za zabójstwo, jest także kara śmierci, jednak od 1984 roku nie odbyła się tu żadna egzekucja. Surową karę można także dostać za posiadanie narkotyków i tak np. za 1 gram grozi 1 rok, za 2 gramy – 2 lata, za 10 gram – 10 lat. Nie ma wyjścia za dobre sprawowanie.

W czasie II wojny światowej Tunezja okupowana była przez wojska niemieckie i włoskie. Przez kraj przebiegał jeden z ważniejszych frontów wojny. Dopiero w 1943 roku kraj został zdobyty przez wojska brytyjskie. Do tej pory można zobaczyć tu bunkry wybudowane przez Hitlerowców oraz niedokończony most, które właśnie mijamy.

AL DŻAMM

Powoli zbliżamy się do Al Dżamm (El Jem), naszego pierwszego punktu wycieczki. Miasto zostało założone na ruinach rzymskiego Thysdrus w pobliżu dawnego miasta punickiego. W 689 roku było ośrodkiem antyarabskiego powstania Berberów. To tutaj możemy podziwiać doskonale zachowany amfiteatr rzymski (nawet lepiej od Koloseum), który jest trzecim co do wielkości obiektem tego typu na świecie. Jego wymiary są następujące: obwód – 427 m, długość – 149 m i szerokość – 124 m. Z pozostałych tylko Koloseum i amfiteatr Flawiuszów w Pouzzuoli przetrwały w podobnym stanie. Amfiteatr w Al Dżamm został zbudowany w 230 r. n.e., mógł pomieścić ponad 300 tys. widzów, którzy przybwali z odległych stron, żeby przyjrzeć się walkom gladiatorów między sobą i z dzikimi zwierzętami oraz chrześcijańskich męczenników rozszarpywanych przez dzikie bestie. Parkujemy prawie przy samym amfiteatrze, po drodze mijamy sklepiki z pamiątkami. Można też kupić litrową wodę za 1 dinara (to o wiele taniej niż w hotelu, gdzie trzeba zapłacić 2,60 dinara). Można także zafundować sobie przejażdżkę na wielbłądzie, a jego sprytny właściciel swoim bystrym okiem od razu wyparzy każdego, kto chce uwiecznić jego zwierzę na zdjęciu bez należnej opłaty. Tak, przyłapuje i mnie, za co musze zapłacić 1 dinara.

505.jpg 506.jpg

Sam amfiteatr naprawdę robi wrażenie. Część, która się zachowała jest bardzo duża, można wejść na każdy poziom i podziwiać wspaniałą panoramę miasta. Małe wąskie schodki prowadzą też do podziemi, chociaż tutaj nic interesującego nie ma. Amfiteatr w roku 1979 został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Wykorzystywany bywa także współcześnie. Nakręcono tutaj m. in. sceny do legendarnego już „Żywotu Brajana” Monty Pythona oraz w późniejszych latach, do „Gladiatora”. Od roku 1985 każdego lata pod koniec lipca i na początku sierpnia odbywa się tu Międzynarodowy Festiwal Muzyki Symfonicznej. Jest to jedyny na świecie tego typu festiwal organizowany w kraju muzułmańskim.

525.jpg 526.jpg 529.jpg 536.jpg 546.JPG 538.jpg 555.jpg

Ruszamy dalej. Za oknem cały czas widac gaje oliwne, jednak jest pewna zmiana, a mianowicie… śmieci zniknęły!

573.JPG

 

Poruszenie wzbudzają barany wiszące na sznurach głowami w dół, często już bez skóry. W niektórych punktach trafiamy właśnie na moment skalpowania, widok średnio przyjemny. Oczywiście można się tu zatrzymać i zamówić świeżyznę prosto z grilla, ot taki tunezyjski McDrive;) Zaraz za stoiskami z baranami można także zaspokoić pragnienie, stoliczki z przeróżnymi czajnikami już czekają.

583_c.jpg 586_ajpg.jpg 589.JPG

 

Po jakimś czasie krajobraz za oknem zaczyna się zmieniać. Widać, że wjeżdżamy na teren pustynny, gaje oliwne zastępują stepy, pagórki oraz palmy.

592.JPG 597.JPG

 

MATMATA

W końcu docieramy do krainy Berberów Matmaty. Matmata wzięła nazwę od berberyjskiego plemienia zamieszkującego niegdyś te okolice. Dzisiaj jest znana przede wszystkim z wydrążonych w ziemi domostw przypominających kratery. Berberowie drążyli swoje domy w piaskowcu, aby schronić się się przed palącym słońcem. Tradycja ta sięga co najmniej 400 lat wstecz. Mimo wybudowania w okolicy nowego miasta w celu odciążenia przeludnionej osady, niektórzy wciąż miszkają w tradycyjny sposób na terenie starej Matmaty. W okolicznym krajobrazie jest coś surrealistycznego, co przywodzi myśl o zdjęciach powierzchni Księżyca. Z pewnością z tego powodu kręcono tu “Gwiezdne wojny”. Część domów przystosowano do przyjmowania gości i taki właśnie dom mamy okazję zwiedzić. Wejście to tak naprawdę jama w ziemi, która poprzez korytarz prowadzi na coś w rodzaju podwórka, z którego wchodzi się do pomieszczeń. Wejścia zdobione są tradycyjnymi znakami mającymi chronić domostwa i ich mieszkańców przed nieszczęściem: hamzą oraz znakiem ryby, która symbolizuje również wolność. Witają nas dwie uśmiechnięte Berberyjki ubrane w tradycyjne stroje. Berberyjki odróżniają się od reszty tunezyjskich kobiet kolorowymi szatami, tatuażami na twarzach oraz bogatą biżuterią. Zarówno tatuaże, jak i błyszczące wisiory i talizmany, mają chronić przed urokiem.

613.JPG 658.JPG

 

Podobno jedna z tych kobiet do tej pory tu pomieszkuje, mimo iż ma bardzo ładne mieszkanie w pobliskim mieście. Wnętrza pomieszczeń wyglądają bardzo skromnie: pobielany ściany ozdobione kilimami, maty do spania położone bezpośrednio na klepisku, ale też zbite z desek łóżko postawione na wysokich nogach, warsztat tkacki. W kuchni – stół z taboretami, kuchenka gazowa, garnki oraz duże amfory na oliwę. Jest skromnie, ale czysto. Okazuje się, że Berberowie domy te mają za darmo i nie musza płacić podatku. Trudno uwierzyć, że nie jest to żaden skansen.

628_a.jpg
Pani Berberyjka i pan Mucha
638.JPG 620.JPG 622.JPG 643.JPG 645.JPG

Zostajemy ugoszczeni typowo berberyjskim poczęstunkiem, zieloną herbatą z miętą oraz chlebem (coś w rodzaju podpłomyka) z oliwą. Możemy zwiedzać cały dom oraz to, co się znajduje dookoła. Właścielki chętnie się też z nami fotografują, a nawet trochę żartują.

633.JPG 634.JPG 635.JPG 630_a.jpg 650.JPG

Okoliczne kajobrazy są naprawdę piękne, tu już nie ma złudzeń, jesteśmy na pustyni. Tylko te szary chmury… Czyżby miało padać???

669.JPG

 

Po wizycie u Berberyjek czas na obiad. Jedziemy do berberyjsiej restauracji, gdzie czeka na nas prawdziwy tradycyjny kuskus, tym razem z kurczakiem. Jedzenie jest naprawdę smaczne.

672.JPG 670.JPG 671.JPG

 

Po posiłku czas ruszać dalej w kierunku Douz. Zaczyna padać! Nie do wiary, deszcz na psutyni!!! Na horyzoncie kłębią się naprawdę ciemne chmury, wygląda, że wprost na nas gna niezła wichura. I co teraz? Jak widać nasz przewodnik i kierowca zupełnie się nie przejmują i proszą o wsiadanie do autokaru. Jedziemy… teren robi się coraz bardziej górzysty, widoki piękne, choć giną w mżawce, która stopniowo przeradza się w porządną ulewę, błyska się porządnie! Kierowca wytrwale sunie serpentynami, w niektórych miejscach trzeba pokonać małe jeziorka powstałe z oberwania chmury. Nie jest wesoło, wygląda to naprawdę przerażająco. Autobus z tyłu zaczyna przeciekać, woda leje się po podłodze.. przez szyby nic już nie widać, jakby ktoś non stop wylewał kubły wody.

678.JPG 684.JPG

 

Kierowca dzwoni do Douz, tam podobno świeci słońce. Uff.. To oznacza, że trzeba po prostu przejechać przez tę burzę, że gdzieś ta zlewa się kończy i faktycznie tak jest. Po jakimś czasie widać już przebłyski słońca. Na chwilę zatrzymujemy się w przydrożnym sklepiku, po raz pierwszy można kupić tu różę pustyni, czyli zlepione kryształki piasku, które pod wpływem wiatru się krystalizują tworząc piękne kształty przypominające kwiat róży. Jest całkiem chłodno… aż nie do wiary, że to Sahara.

696.JPG 697.JPG

 

Jedziemy dalej. Widoki za oknem przepiękne! Na tle ciemnych burzowych chmur pustynia wygląda niesamowicie.

715.JPG 718.JPG 719.JPG

 

DOUZ i karawana

Dojeżdżamy do Douz. W dawnych czasach miasto było ważnym miejscem postoju na transsaharyjskim szlaku karawanowym. Obecnie jest ośrodkiem turystycznym. Turyści mogą wjechać tu na pustynię na wielbłądzie, motocyklami lub pojazdem z napędem na cztery koła. Duz to także oaza z gajami palmowymi. Miasto słynie przede wszystkim z dorocznego Festiwalu Saharyjskiego, obywającego się w miesiącach zimowych. W czasie imprezy można poznać różne aspekty regionalnych tradycji, od tańców i muzyki do walk wielbłądów. Festiwal odbywa się od połowy lat 70-tych i w zamierzeniu miał być sposobem na zachowanie i podtrzymanie lokalnego dziedzictwa, ale wkrótce zaczął przyciągać rzesze gości z zagranicy. Przez resztę roku Duz, nie bez powody zwane bramą Sahary, żyje z organizowania pustynnych safari. Stąd na południe rozciąga się pustynia w najczystszym tego słowa znaczeniu: piaszczyste wydmy, oazy z palmami wokół nielicznych źródeł i niebo o niesamowitym odcieniu.  Co czwartek odbywa się też targ, na którym pojawiają się sprzedawcy z całej okolicy, można tu kupić wszystko, co wiąże się z Saharą: róże pustyni, szaty, sandały charakterystyczne dla regionu, smaczne daktyle oraz oczywiście wielbłądy.

741.JPG 745.JPG 762.JPG 765.JPG

W naszym programie jest jeszcze wieczorna karawana na wielbłądach. Mam mieszane uczucia, choć z opisu wynika, że ma ona trwać godzinę i naprawdę mamy znaleźć się w miejscu, gdzie dookoła nas widoczne będą tylko niekończące się piaszczyste wydmy. Dojeżdżamy do miejsca, z którego ma wyruszyć karawana. Wielbłądy już czekają. Kto chce może przebrać się w specjalny strój, czyli długą tunikę i turban, całość kosztuje 2 dinary. Ustawiam się w kolejkę, Michał rezygnuje. Miły Tunezyjczyk pomaga mi włożyć pasiak i zawiązać chustę. Zwarta i gotowa ruszam w kierunku wielbłądów.

773.JPG

Nasz przewodnik pokazuje jak należy się zachować przy wstawaniu i siadaniu zwierzęcia, jak się okazuje nie dla wszystkich jest to oczywiste. Wielbłądy siedzą w rządku i cierpliwie czekają na swój balast. Jak dla mnie nie wygląda to zachęcająco, niektóre zwierzęta wydają z siebie głośne dźwieki jakby się buntowały przeciwko temu, co się tu dzieje. Mi trafia się śliczny biały wielbłąd z przemiłym właścicielem. Jazda na wielbłądzie nie jest taka trudna, trzeba wczuć się w rytm, jedynie nie do końca wiadomo, jak takie zwierze może się zachować. Mój podobno jest bardzo spokojny, więc nie ma się czego bać, nie muszę wcale tak kurczowo trzymać się rączki:) Jazda po równym terenie jest całkiem przyjemna, ale gdy zaczynają się wydmy, to zaczyna się cała zabawa, rzuca na prawo i lewo! W końcu robimy postój, mamy czas na zdjęcia oraz nacieszenie się pustynnym piaskiem. Niestety po deszczy wydmy wyglądają nieco inaczej, na powierzchni stworzyła się mokra skorupa, która pęka, dopiero pod spodem można dokopać się do białego, drobnego piasku. Co ciekawa zaraz po zatrzymaniu się zza wydm wyłaniają się nastoletni chłopcy i próbują sprzedać nam colę lub namówić na zdjęcie z fenkiem:)

778.JPG 780.JPG 788.JPG 791.JPG 795.JPG 823.JPG 820.JPG 829.JPG 825.JPG 832.JPG 836.JPG 848.JPG 850.JPG

 

Wracamy już o zachodzie słońca. Szkoda, że nie możemy spędzić nocy pod saharyjskimi gwiazdami. W drodze powrotnej jeden wielbłąd się buntuje, na szczęście jadący na nim chłopak jest silny i daje radę się utrzymać. Mnie ta pustynna wyprawa nieco rozczarowuje, nieco inaczej to sobie wyobrażałam. Miałam nadzieję, że pojedziemy dalej i że nie będzie czuć tak bardzo komercji. Tak, z jednej strony są biedne zwierzęta wykorzystywane niczym maszynki do robienia pieniędzy, z drugiej ludzie, którzy chcą zarobić na utrzymanie. Tylko ile tych naszych pieniędzy tak naprawdę trafia do ich kieszeni, a ile inkasują pośrednicy? No właśnie… Kiedy wsiadamy do autobusu, jakiś dziwny zapach zaczyna unosić się w środku, coś śmierdzi… okazuje się, że ci, co nie wzięli tunik przynieśli na swoich spodniach zapach z wielbłądzich siedzień, a fu:)

IMG_20130903_170257.jpg

 

Wracamy do Douz, tu mamy nocleg. Baza noclegowa w tym mieście jest spora, mijamy naprawdę piękne pięciogwiazdkowe hotele. My zostajemy zakwaterowani w Yasmin Golden, hotelu trzygowiazdkowym. Hotel wydaje się być w porządku, ma dwa baseny, w tym jeden termalny. Dostajemy pokój nr 134, standard jest oczywiście niższy niż w Skanes, jednak na jedną noc może być. Klimatyzacja działa, jest w miarę czysto, jedynie prysznic budzi moje zastrzeżenia. Na szczęście nic po ścianach czy podłodze nic nie przemyka, więc jest ok.

880.JPG 877.JPG 879.JPG IMAG1267.jpg

Po szybkim odświeżeni się biegniemy na kolację. Jedzenie jest całkiem smaczne, słodycze nawet lepsze niż w Skanes. Koło kuchni siedzi starsza Berberyjka i piecze małe chlebki, są pyszne!

895.JPG 896.JPG 899.JPG 900.JPG

 

Po kolacji Michał namawia mnie jeszcze na termalną kąpiel. Jest chłodno, więc nie mam najmniejszej ochoty na rozebranie się aż do stroju kąpielowego, jednak z drugiej strony może jednak warto skorzystać i dać szansę tym wszystkim minerałom;) Woda jest cieplusieńska, w a jednym miejscu wręcz gorąca. Dobrze, że jest ciemno, bo jej kolor do kąpieli niezbyt zachęca. Po powrocie do pokoju krzyczę z przerażenia, moje całe ciało pokryte jest czarną mazią! Ale w końcu to są przecież prawdziwe termy. Jeszcze szybki prysznic i do łóżka. Pobudka jest bardzo wcześnie, gdyż musimy zdążyć na wschód słońce nad Słonym Jeziorem.

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *