niebieskie miasteczko Sidi Bou Said w Tunezji
Afryka,  Sidi Bou Said,  Tunezja,  Tunis

Błękitne Sidi Bou Said i biała medyna w Tunisie

Greckie Santorini, hinduskie Jodhpur czy marokański Szefszewan to nie jedyne niebieskie miasteczka znane ze swych urokliwych starówek i artystycznego klimatu. Można wymienić jeszcze co najmniej kilka. Takie jest też Sidi Bou Said leżące nad Morzem Śródziemnym w północnej Tunezji. Kaskadowo usytuowane na zboczach pobielone domy z niebieskimi okiennicami i drzwiami, ozdobione kwiatami bugenwilli, ciągną się aż do niewielkiej plaży. Ze szczytu wzniesienia można podziwiać rozległą panoramę obejmującą Zatokę Tuniską.

SIDI BOU SAID

Początki osady sięgają pierwszych lat dominacji arabskiej. Wybudowano tu wówczas fortecę, na której miejscu dzisiaj wznosi się nowoczesna latarnia morska. Nazwa miejscowości upamiętnia XIII-wiecznego muzułmańskiego mistyka imieniem Abu Said Chalafa Ben Jahia al-Temimi al-Badżi, na szczęście w krótszej wersji. Przez wiele wieków do wioski mieli wstęp wyłącznie muzułmanie. Jej uroki odkryli bogaci francuscy koloniści, którzy kupili tu rezydencje i, doceniając nieprzeciętne walory okolicy, dołożyli wszelkich starań, aby zachować unikalny charakter tego miejsca. W rezultacie osada zachowała się w prawie nienaruszonym stanie. Nic dziwnego więc, że cieszyła się wielkim powodzeniem wśród artystów, szczególnie malarzy i pisarzy. Sidi Bou Said odwiedzili Cervantes, Jean Paul Sartre, André Gide, Foucault oraz malarz Paul Klee, którego najwybitniejsze dzieła powstały właśnie w Tunezji. Koloru niebiesko-białego miasteczko nabrało w latach dwudziestych XIX wieku, gdy przybył tu baron Radolphe d’Erlanger, francuski malarz oraz muzykolog i zlecił pomalowanie budynków w tychże kolorach.

1642.JPG

DAR EL ANNABI

Jak się okazuje na zwiedzenie Sidi Bou Said mamy tylko pół godziny! Czyli praktycznie nie da się poczuć prawdziwej atmosfery, zabłądzić w uliczkach, napić w spokoju słynnej miętowej herbatki z orzeszkami piniowymi… Trudno. Wysiadamy z autokaru i przez gęsto zastawione stragany zmierzamy do głównej drogi prowadzącej do punktu widokowego. Dla chętnych jest wizyta w  pałacu Dar el Annabi, bilet kosztuje to 4 TND. Oczywiście, że wchodzimy. Dom ten został zbudowany w XVIII wieku, a rozbudowany w XX wieku jako letnia rezydencja Taiba El Annabi, syna Mohammeda El Annabi. Zwiedzający mają tu okazję zobaczyć prywatne pomieszczenia typowej arabskiej rezydencji.
1617.JPG

Dar el Annabi

Wchodząc do Dar el Annabi po prawej stronie od razy rzuca się w oczy pierwszy pokój letni idealny do popołudniowej drzemki. Nie ma tu drzwi, można stąd mieć widok na patio.
1566.JPG

Pomieszczenia naprawdę robią wrażenie. Piękne drzwi, okna, schody i mnóstwo starych pamiątek. Atmosfery dodają jeszcze figury woskowe ubrane w tradycyjne stroje arabskie. Po prawej znajduje się stara biblioteka oraz pokój, gdzie zainscenizowana jest stara ceremonia “Henné”, podczas której skóra panny młodej przyozdabiana jest przed ślubem. Po lewej stronie znajduje się pokój do przyjmowania gości, można tu zobaczyć jak bardzo różniły się stroje na południu od tych na północy, północ była oczywiście bogatsza.

1571.JPG

 Stroje z północy

1569.JPG

Stroje z południa

1575.JPG

 Stroje męskie

1568a.jpg

 Biblioteka

Idąc dalej wchodzimy na piękne patio w andaluzyjskim stylu, na środku znajduje się fontanna otoczona jaśminowym ogrodem oraz kwiatami bugenwilli. Drzewo znajduje się na dole schodów prowadzących na taras.
1582.JPG

Schody po lewej stronie znajduje się wejście do pokoju modlitwy. Stąd wąskimi schodkami idziemy na pierwsze piętro, na którym znajdują się przepiękne pokoje urządzone w arabskim stylu.
1583.JPG 1588.JPG 1593.JPG

Następnie wracamy na patio i innymi schodami wchodzimy ponownie na pierwsze piętro, skąd poprzez kuchnię, wdrapujemy się na taras. Stąd rozciąga się przepiękny widok na całe miasteczko oraz Tuniską Zatokę. Biało-niebieskie domy tworzą przepiękny widok.
1608.JPG 1611.JPG 1607.JPG 1615.JPG

Po nacieszeniu się pięknym widokiem zostajemy zaproszeni na szklaneczkę tradycyjnej miętowej herbaty, tradycyjnie bardzo słodkiej. Następnie pan Mucha prowadzi nas do zabytkowej biblioteki, w której pełno jest rodzinnych pamiątek oraz dokumentów na temat całej rodziny. Jak się okazuje, kobieta, która sprzedała nam bilety to żona wnuka pierwszego właściciela. Ten dom to jest prywatna własność i dzięki decyzji właścicieli jest udostępniany zwiedzającym.
1602.JPG

 

ZATOKA TUNISKA

Po zwiedzeniu pałacu zostaje nam 10 minut na punkt widokowy. Upał daje się we znaki. Niemalże biegiem udajemy się pod górę główną drogą. Na szczęście nie jest daleko. W zasadzie są tu dwa punkty widokowe, na samym końcu drogi dochodzimy do miejsca, gdzie schodzimy wydeptaną ścieżką w prawo, a naszym oczom ukazuje się przepiękna panorama Zatoki Tuniskiej.
1627.JPG

Drugi punkt znajduje się koło słynnej kawiarni Café Sidi Chabanne. Rozciągająca się stąd panorama na Zatokę Tuniską uważana jest przez wielu za najpiękniejszy widok w całym kraju. Z pierwszego punktu widokowo trzeba się cofnąć kilka kroków i po lewej stronie zobaczymy murek oraz zejście do kawiarni.
1634.JPG

Szkoda, że czasu już nie mamy. Znowu prawie biegiem wracamy w kierunku autokaru. Po drodze mijamy słynną zbudowaną w mauretańskim stylu kawiarnię Café de Nattes, gdzie mad herbatą z orzeszkami piniowymi o życiu dyskutowali znani artyści. Po drodze zatrzymuję się jeszcze przy płótnach z uwiecznionym miasteczkiem, próbuję negocjować cenę, jednak czasu mało i odpuszczam. Skręcamy w żółtą bramę i dochodzimy do głównego placu, przy którym można kupić całkiem interesujące pamiątki. Tym razem zakup dochodzi do skutku:)

1644.JPG

Café de Natte

1643.JPG 1618.JPG 1620.JPG

 

TUNIS

Po tak intensywnym zwiedzaniu czas na obiad, na który jedziemy do Tunisu. Pierwsze wrażenie po wjechaniu do miasta jest średnie. Ulice przypominają te w Sousse. Hotel, w którym serwowany jest obiad jest dość obskurny i nie zaostrza apetytu. Restauracja przypomina te nasze z czasów PRLu. Jedzenie również nie zachęca, na szczęści wybór duszonych warzyw jest całkiem spory, tak więc z głodu nie umrę. Po obiedzie ruszamy na stare miasto. Autobus zatrzymuje się nieco wcześniej, kawałek musimy przejść na piechotę. Medynę mamy zwiedzać na własną rękę. Niepokój budzi drut kolczasty na trawnikach oraz kręcąca się policja, nie ma się co dziwić, jeszcze kilka dni temu były tu protesty. Ulice Tunisu wyglądają już o wiele nowocześniej, widać, że ludziom lepiej się tu powodzi.
Tunis, zwany Białym Miastem, położony jest malowniczo na brzegu laguny, w której brodzą różowoskrzydłe flamingi. W medynie gęsta mozaika suków i minaretów może przyprawić o zawrót głowy. Poza gęsto zabudowaną starówką można tu także znaleźć rozległe parki oraz szerokie bulwary z licznymi kafejkami i teatrami. Spośród wszystkich północnoafrykańskich stolic właśnie w Tunisie najsilniej można odczuć kosmopolityczną, liberalną atmosferę.
1723.JPG
Jako niewielka przystań rybacka Tunis przez wieki pozostawał w cieniu potężnej Kartaginy. Jednak to jej bliskość spowodowała, że stał się bazą wojskową i portem dla oblegających metropolię wrogich armii. Złoty wiek Tunisu przypada na panowanie arabskiej dynastii Hafsydów w XIII i XIV wieku. Wtedy właśnie powstały najważniejsze średniowieczne budowle w obrębie medyny. Miasto stało się najważniejszym obszarem styku kultur i wymiany handlowej między chrześcijańską Europą a muzułmańskim Wschodem. Wokół Wielkiego Meczetu wyrosły liczne medresy, kryte suki, karawanseraje służące kupcom wożącym swoje towary, wybudowano także kasbę oraz mury obronne otaczające stare miasto.
Zwiedzanie medyny zaczynamy od miejsca zwanego Bab al Bahar (Brama Morska), znanego też jako Porta France (Brama Francuska). Przed budową nowej dzielnicy i osuszeniem części laguny brama ta znajdowała się tuż przy brzegu. Właśnie tu, na Place de Victoire, zbierają się wieczorami mieszkańcy Tunisu, a kilka godzin spędzonych przy stoliku jednej z licznych kawiarni to najlepszy sposób, aby chłonąć atmosferę stolicy.
1724.JPG

Bab al-Bahar

1726.JPG

 

W medynie znajdują się dwie główne ulice zaczynające się do Bar al-Bahar: Rue de la Kasbah i Rue Jemaa Zitouna. Ta pierwsza przecina Place du Gouvernment i Place de la Kasbah, przy niej wznoszą się budynki rządowe. My wchodzimy w tę drugą, uchodzi ona za najbardziej popularną wśród turystów, nic więc dziwnego, że ulokowały się tu sklepy ze wszystkim, co można im sprzedać. Z każdej strony sklepikarze zachęcają, namawiają choćby do obejrzenia straganów uginających się pod ciężarek pamiątek i wszelkiego rodzaju przedmiotów. Tłok i hałas z każdej strony, wszyscy kurczowo trzymają swoje torebki i plecaki, kradzieże podobno zdarzają się dosyć często. Niesamowity widok to koty śpiące wszędzie, Tunezyjczycy pozwalają im na naprawdę wiele.
1735.JPG 1741.JPG

Rue Jemaa Zitouna prowadzi wprost do Wielkiego Meczetu, znanego także jako meczet Az-Zajtuna (Drzewa Oliwnego). Legenda głosi, że jego fundator właśnie w tym miejscu studiował Koram, siedząc pod oliwką. Mury zewnętrzne i kolumny otaczające dziedziniec zostały zbudowane z materiałów sprowadzonych z Kartaginy z czasów Rzymian. W budynku tym, wzniesionym przez Aghlabidów w IX wieku kształciło się swego czasu ponad 10 tys. studentów. Jest to jeden z najstarszych uniwersytetów świata. Pomieszczenia meczetu służyły zarówno jako miejsca zgromadzeń modlitewnych, jak i sale wykładowe. Większa część budowli, z wyjątkiem minaretu i kopuły nad wejściem, nie była zmieniana ani przebudowywana. Dzisiaj gmach nie służy już celom naukowym. Meczet można zwiedzać w godz. 8:00-12:00 z wyjątkiem piątków. Jako że jest już późne popołudnie nie udaje się nam wejść do środka. Czasu jeszcze trochę jest, jednak nikt nie chce zapuścić się w plątaninę uliczek, przed czym przestrzegał pan Mucha. Wracamy tą samą ulicą.
1745.JPG

Wielki Meczet

1750.JPG

 

Ulice Tunisu
1758.JPG
Uliczny salon kosmetyczny: ozdabianie henną
1759.JPG

Nieco rozczarowani wracamy do autokaru. Tunis ma naprawdę wiele do zaoferowania, jednak z biurem, jak widać nie da się tego zobaczyć.
Gdybym mogła wybierać, odwiedziłabym Tunezję na własną rękę. To naprawdę przyjazny kraj turystom, do tego życie tu jest bardzo tanie. Wyprawę, jaką oferują biura podróży, można spokojnie zafundować sobie o połowę taniej. Kraj przepiękny, tak bardzo zróżnicowany, zdecydowanie wart odwiedzenia. Jednak, aby poczuć klimat i atmosferę, trzeba to zrobić bez pośpiechu i najlepiej samemu.
Poprzednie relacje:

Wzgórze Byrsa oraz termy Antoniusza Piusa, czyli co zostało z dawnej Kartaginy

3 komentarze

  • Skr

    Zgadzam się w 100% co do zwiedzania bez biura. Ja zwiedzałam Tunis na własna rękę – włóczenie się po medynie, miasto, muzeum Bardo. Pojechałyśmy wczesnym rankiem z Susy pociagiem. Za kilka dni drugi raz (bo byłam dwa tyg) a z Tunisu kolejką do Kartaginy i Sidi. Ograniczał nas tylko pociąg powrotny. Pociągiem tez pojechałyśmy do Sfaxu, a po zwiedzaniu medyny promem na wyspy Karkanna. I oczywiscie miasteczka kolejką biegnącą wzdłuż Sahelu. Z biurem tylko Sahara, Dugga i Cap Bon, bo bez samochodu się nie dało. Ale to było w 2010. Bardzo miło wspominam ten wyjazd. Bardzo duzo zobaczyłam Przez dwa tyg w zasadzie nie było czasu na opalanie

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *