Tetuan, zapomniane miasteczko w górach Rif
Z Tangeru ruszamy do Tetuanu, miasta zupełnie innego od tego pierwszego. Położony w górskiej dolinie Tetuan nie jest już tak kosmopolityczny, turystów jest tu jak na lekarstwo. Widać, że mieszkańcom bliżej do górali z Rifu niż do europejskich tangerczyków. Uwaga, oprócz marokańskiego darija (dialekt arabski) mówi się tu po hiszpańsku. Miasto jest wspaniale usytuowane, widoki przepiękne. Horyzont zamykają poszarpane szczyty Rifu, wyglądające trochę jak Tatry nad Zakopanem. Wysiadamy na dworcu autobusowym Gare Routiere i ruszamy w poszukiwaniu taksówki. Medyna oddalona jest około 1 km od dworca, tak więc można by śmiało udać się na piechotę. Jednak jej położenie na wzgórzu może nieco utrudnić wędrówkę z bagażami.
Nazwę miasta w języku berberyjskim tłumaczy się dosłownie jako „otwórz oczy”, a w przenośni jako „źródła wody”, gdyż pobliskie rzeki i potoki nawadniają miejskie ogrody. Białe budynki miasta wznoszą się na stokach Dżebel Dersa. To właśnie z tego względu turyści nazywają go potocznie Andaluzyjką, Małą Jerozolimą czy Białą Gołębicą.
W Tetuanie jesteśmy przed 18:00. Przyjeżdżamy autobusem linii CTM, bilet z Tangeru kosztuje 25 Dh za osobę. Podróż trwa krótko, bo 45 minut, miasto leży 60 km od Tangeru. Dworzec autobusowy w Tetuanie, Gare Routiere, jest bardzo elegancki, budynek z zieloną kopułą wznosi się na południowych obrzeżach miasta, skąd pięknie widać góry. Między dworcem a centrum kursują tanie petits taxis (żółte), za kurs płaci się około 10 Dh, plus kilka Dh za bagaż. Właśnie takiej taksówki szukamy i wcale nie jest to takie proste. Udaje się nam jakąś zatrzymać, jednak gdy pokazujemy nazwę hotelu, kierowca kręci przecząco głową, kolejny to samo. Ciężko się dogadać, bo taksówkarze mówią tylko po hiszpańsku. W końcu jakimś sposobem jeden z taksówkarzy zgadza się nas zawieźć za 10 Dh, jednak potrzebna jest jeszcze dodatkowa taksówka, gdyż do jednej wchodzi maksymalnie trzy osoby. Oczywiście śmiało zmieściłoby się cztery, jednak kierowca nie chce się zgodzić, zapewne przepisy. Taksówkarz pomaga nam złapać kolejną, więc parami jedziemy w stronę medyny.
Przeczytaj także o Tangerze, który mimo iż bardziej turystyczny, także ma swój urok:
Kierowcy podwożą nas pod samą medynę. Już przy samej bramie zaczyna się zupełnie inny świat. Wita nas marokański folklor oraz tysiące zakamarków i zaułków, tworzących prawdziwy labirynt. Studiujemy naszą małą mapkę i próbujemy odpowiednio zlokalizować nasz hostel. Ruszamy, może się uda:) Uliczki medyny wyglądają inaczej niż te w Tangerze, są mniejsze, węższe, pełno tu łuków i pokręconych nadbudówek. Jesteśmy chyba jedynymi turystami i to chyba my w tym momencie stawowimy atrakcję:) Oczywiście bystre oko pseudo-przewodnika od razu nas dostrzega. Macha do nas, pyta jakiego hotelu szukamy, bo on chętnie nam pomoże. Przykro doświadczeni w Tangerze dziękujemy i stanowczo odmawiamy, jednak (jak nie trudno się domyśleć) nasz “friend” idzie dalej z nami. Opowiada o sobie, o swoim bracie, o rodzinie, pokazuje zabytki i ewidentnie prowadzi dłuższą drogą. Parę razy dobitnie mu tłumaczymy, że chcemy znaleźć hotel, a nie zwiedzać. W końcu stajemy przed bramą Riadu Dalia Tetouan.
HOTEL RIAD DALIA TETOUAN – GDZIE SPAĆ W TETUANIE
Mamy zarezerwowane dwa pokoje dwuosobowe na jedną noc, całość kosztuje 40 EUR ze śniadaniem, a więc 10 EUR od osoby za noc. Właściciel wita nas bardzo serdecznie, prosi o paszporty i wypełnia meldunek. Riad Dalia wygląda dużo skromniej niż ten w Tangerze, jednak również urządzony jest w typowo marokańskim stylu, budynek pochodzi z XIX wieku. Na dole znajduje się recepcja i kilka pomieszczeń, między innymi pokój do odpoczynku i pokój, w którym serwuje się śniadania, a także fontanna. Dodatkowo na środku w lobby stoi kilka stolików.
Zbliża się pora kolacji, pytamy więc właściciela hotelu o dobre knajpki. Ten proponuje nam kolację na miejscu, cena jest całkiem w porządku, więc się zgadzamy. Okazuje się jednak, że jest już za późno, kucharz poszedł do domu i niestety będziemy musieli jednak zjeść na mieście. Właściciel poleca nam dwie resturacje, jedna mniejsza lokalna, druga nieco droższa Le Restinga, ale za to jedzenie jest naprawdę bardzo dobre i można zamówić piwko. Ta druga jest również polecana przez mój przewodnik. Tymczasem dostajemy klucze do naszych pokoi, idziemy się zatem rozpakować i odświeżyć. Łazienkę mamy wspólną na samej górze. Jest bardzo skromna i niezbyt przestronna, ale prysznic i toaleta jest, więc damy radę. Nasze pokoje również są o wiele skromniejsze niż te w Tangerze. My z Kasią mamy pokój na pierwszym piętrze, ciekawe są drzwi, gdyż tak naprawdę do pokoju można dostać się bez ich otwierania przeskakując górą, gdzie jest coś w rodzaju dziury. Chłpocy mieszkają jakby na pół piętrze, a na drzwiach wisi tabliczka Private. Hm, dziwne. Podejrzewamy, że mają kilka pomieszczeń, które wynajmują nieoficjlanie po niższej cenie. Pokój chłopców jest dość mały, pomalowany na niebiesko i jak się potem okaże z bardzo cienkimi ścianami, przez które bardzo dobrze słychać rozmowy i kłótnie marokańskich sąsiadów.
Pokój chłopców
Drzwi do naszego pokoju
Nasz pokój
Łazienka
Pokój obok nas z prywatną łazienką
W Radzie są także większe i dużo ładniej urządzone pokoje. Największy i najładniejszy znajduje się na samej górze. To apartament rodzinny (dla trzech osób) z marmurową podłogą wyłożoną kafelkami, prywatną łazienką i zestawem kosmetyków. Jest naprawdę wielki. Cena za jedną noc za pokój to 60 EUR.
Na dachu znajduje się oczywiście taras, z którego rozciąga się przepiękna panoroma na miasto. Jest tu także miejsce do odpoczynku oraz kilka stolików, zapewne gdy jest nieco cieplej serowowane są tu śniadania.
DAR AL-MACHZAN, czyli PAŁAC KRÓLEWSKI W TETUANIE
Po krótkim odpoczynku i zwiedzeniu całego riadu postanawiamy wyjść na miasto. Właściciel jeszcze raz tłumaczy nam jak dojść do polecanych restauracji i wychodzi z nami. Przy bramie czeka na nas nasz “przyjaciel”, na szczęście zostaje przegoniony przez właściciela. Idziemy krętymi uliczkami, właściciel riadu każe nam zapamiętywać strategiczne punkty, w końcu dochodzimy do końca medyny. Uwaga, teraz będzie test! Mamy się wrócić do riadu i poprowadzić go tą samą drogą właściciela naszego hotelu. Idę pierwsza, bez problemu rozpoznaję drogę, test zdany:) Zostajemy sami. Powoli zaczyna się ściemniać. Wchodzimy na duży plac, to Place Hassan II, dawne miejsce targowe. Wieczorem oświetla go kilka wysokich lamp, które wyglądają niczym smukłe minarety i dobrze się komponują ze stojącymi w najbliższym sąsiedztwie trzema meczetami. W południowo-zachodnim narożniku placu w ścianę budynku wkomponowano dwie duże fontanny z tradycyjnymi płytkami zulajdż. Najważniejszą budowlą przy Place Hassan II jest stojący z północno-wschodniej strony Dar al-Machzan, czyli pałac królewski (niedostępny dla zwiedzających). Jest to współczesny obiekt wzniesiony w tradycyjnym stylu na miejscu dawnego hiszpańskiego konsulatu. Zatrzymuje się w nim król Muhammad VI, kiedy odwiedza Tetuan.
Teren wokół placu to jedno wielkie targowisko. Tłumy ludzi suną w jedną i w drugą stronę, naprawdę ciężko przejść. Policja pilnuje porządku. Na straganach można znaleźć dosłownie wszystko, od produktów spożywczych, przez marokańskie souveniry po tanie buty. Próbujemy namierzyć ulicę, którą podał nam właściciel riadu. Najpierw szukamy lokalnej knajpki, jednak bezskutecznie. Kręcimy się w kółko aż w końcu decyduję się wejść do kawiarni jednego z hoteli i zapytać o drogę. Niby nic, jednak fakt, że siedzą tu sami mężczyźni sprawia, że czuję się trochę nieswojo. Kelner jest jednak miły i bez problemu tłumaczy mi, jak trafić do Le Restinga.
LE RESTINGA – GDZIE ZJEŚĆ W TETUANIE
Restauracja ulokowana jest przy bulwarze Mohammed V (nr 21), idąc od strony medyny znajduje się po lewej stronie. Ta prosta jak strzała ulica pełni funkcję głównego deptaku. Mimo to nie było tak łatwo namierzyć tę restaurację. Wchodzimy do środka. Na zewnątrz na patio ustawionych jest kilka stolików i tu siadamy. Za moment podchodzi do nas kelner i podaje menu. Ceny nie są aż tak wygórowane, na pewno niższe niż w Tangerze. Zamawiam oczywiście harirę, jednak na drugie danie biorę tym razem tradycyjny kuskus. Tak, piwko również wjeżdża na stół. Pozostali zamawiają tradycyjny kebab. Za moment podchodzi do nas drugi kelner lub właściciel i przynosi przystawkę, oliwki z chlebkiem. Jak się okazuje, personel mówi tu w kilu językach: arabskim, angielskim, francuskim i hiszpańskim. Jedzonko jest gorące i bardzo smaczne, idealne dla kogoś, kto coraz bardziej robi się chory.
Po jedzonku idziemy jeszcze na młay spacer. Na ulicach ciągle tłumy. Bulwar Mohammed V przypomina europejską ulicę handlową. Okoliczne ulice oraz plac tętnią życiem.
Wracamy powoli do hotelu, trafiamy bez problemu. Od razu idziemy na taras podziwiać nocny Tetuan. Widok powala. Oświetlona medyna na wzgórzu wygląda nieziemsko. W czapce i kurtce wspinam się na stojące krzesło, by lepiej widzieć całą panoramę. Cisza, spokój, inny świat…