Czerwone Wierchy,  Dobre bo polskie,  Dobre co polskie,  Góry,  Polska,  Tatry,  W górach

Czerwone Wierchy po raz pierwszy

Na drugi dzień mojego wrześniowego pobytu w Tatrach w 2008 roku wybrałam sobie dość długi i wymagający szlak na Czerwone Wierchy. Pogoda już nieco się zmieniła, niebo pokryło się dość gęstymi chmurami. No tak, czy będą jakiekolwiek widoki? Wyruszyłam dość wcześnie rano, busik z dworca zawiózł mnie do Doliny Kościeliskiej, skąd rozpoczęłam wędrówkę. To jedna z moich ulubionych dolin, dużo przytulniejsza od Chochołowskiej, często krajobrazowo przypomnająca Pieniny. Dolina prowadzi do Schroniska Ornak, w którym lubię zatrzymać się na naleśniki i szarlotkę.

GALERIA

Na Czerwone Wierchy prowadzi szlak czerwony. Gdy tylko zobaczyłam pierwszy szlakowskaz, skręciłam w lewo i podążyłam leśną ścieżką. Szacowany czas wejścia na pierwszy szczyt, czyli na Ciemniaka to 3:25, więc zapowiadała się długa wędrówka. Po 5 minutach znowu skręt, tym razem w prawo poprzez mostek nad Miętusim Potokiem. I tu zaczęła się już konkretna droga pod górę. Póki co na szlaku żywej duszy. Po około 30 minutach dotarłam na polanę, skąd mogłam podziwiać już pierwsze widoki. I właśnie na polanie dogoniłam kilku wędrowców, więc poczułam się nieco pewniej, nawet co jakiś czas słysząc dobiegający z oddali niedźwiedzi ryk (tak, niedźwiedzie naprawdę tu żyją i można je usłyszeć. Czy spotkać, tego nie wiem. Mi się na szczęście nie udało:)) Idąc dalej w górę dotarłam do trawiastego szczytu z niewielką liczbą wapiennych skałek, to tzw. Piec, idealne miejsce na odpoczynek i małą przekąskę.

193.jpg 199.jpg 201.jpg

 

Po krótkim odpoczynku ruszyłam dalej. Im wyżej, tym widoki coraz piękniejsze. Gdy weszłam już w piętro kosodrzewiny, zaczął się kamienny kręty chodnik ostro pod górę, a mgła zaczęła powoli mnie otulać. Zbliżałam się do wyskości chmur:)

210.jpg 213.jpg 219.jpg

Widoczność w chmurach była zerowa, na szczęście im wyżej, tym jaśniej, wiatr pomagał przepędzić tę mleczną otoczkę, dzięki czemu co jakiś czas mogłam zobaczyć takie oto widoki.

214.jpg 215.jpg

 

Pod samym Ciemniakiem wiało niemiłosiernie. Mialam wrażenie, że jeśli wejdę jeszcze wyżej, jeden taki podmuch zmiecie mnie z górskiej ścieżki i poniesie hen gdzieś w przestrzeń. Poważnie się zastanawiałam, czy iść dalej, bo taka perpsektywa nieco ostudziła mój zapał. Na szczęście przede mną dziarsko maszerowała jakaś kobieta, zapatulona po uszy, skutecznie walcząc z wiatrem. Zatem poszłam w jej ślady i kiedy przeszłam ten wietrzny odcinek i znalazłam się na Ciemniaku (2096 m n.p.m.), moim oczom ukazło się niesamowity widok. Chmury zostały w dole, znad chmur spoglądały na mnie tatrzańskie szczyty, w tym jeden z najsłynniejszych Giewont. To był jeden z najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek widziałam! I musicie mi uwierzyć na słowo, że zdjęcie nie oddają tego, co wtedy zobaczyłam.

225.jpg 222.jpg 235.jpg 236.jpg 238.jpg 242.jpg 247.jpg

 

Jakież było moje zdziwienie, kiedy spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że wejście zajęło mi godzinę mniej niż szacowany czas na szlakowskazie, w 2:20 znalazłam się na szczycie (ma się tę kondycję:)). Zatem spory zapas czasowy się zrobił. Po ochłonięciu z pierwszych emocji i odpoczynku ruszyłam dalej na kolejny szczyt – Krzesanicę (2122 m n.p.m.). Jest to najwyższa góra pasma Czerwonych Wierchów, do którego należy jeszcze Małołączniak (2096 m n.p.m.) oraz Kopa Kondracka (2005 m n.p.m.). W kierunku Krzesanicy musiałam przejść przez Mułową Przełęcz, by potem wspiąć się na szczyt dość wąską ściężką. Co jakiś czas zatrzymywałam się i podchodziłam do urwiska, by utwierdzić się, że naprawdę tak wysoko weszłam. Widok Giewontu w chmurach towarzyszył mi przez całą trasę.

243.jpg 248.jpg 252.jpg 255.jpg 258.jpg 260.jpg 249.jpg

Wędrówka na Małołoączniak oraz Kopę Kodracką upływała pod znakiem fantastycznych widoków. Mając godzinę w zapasie nie musiałam się śpieszyć i mogłam na spokojnie chłonąć to, co roztaczało się wokół. Było to pierwsze przejście tym szlakiem i od razu natura zafundowała mi taki spektakl! Maszerując tak z przyklejonym uśmiechem do twarzy, co jakiś czas mijałam innych wędrówców, im bliżej Kopy, tym więcej ludzi spotykałam. Choć o tej porze roku tłumów na szczęście nie było.

265.jpg 270.jpg 271.jpg 272.jpg

 

Widoki z Kopy Kondrackiej jeszcze bardziej mniej zachwyciły. Giewont wyglądał obłędnie, cały okryty puchową kołdrą i tylko szczyt z krzyżem wybijał się ponad chmury. Polska część zboczy tonęła także w chmurach, podczas gdy po słowackiej widoczność była idealna. W tamtym czasie aparat, jaki miałam, robił średnie zdjęcia, ale i tak dał radę uchwycić namiastkę tego, co zobaczyłam.

282.jpg 290.jpg 291.jpg 307.jpg 310.jpg

 

Tak naprawdę miałam wielką ochotę dojść do Kasprowego, jednak w okolicach Przełęczy Kondrackiej zaczęło kropić, a przy zejściu do doliny padało coraz mocniej. Postanowiłam zatem zejść zielonym szlakiem z Przełęczy pod Kondracką Kopą wprost na Halę Kondratową. Zejście nie było trudne, jednak bardzo obciążające kolana. W końcu po tak dużym wysiłku i pokonaniu tylu kamiennych schodków kolana mogą się zbuntować i tak było w moim przypadku. Pierwszy raz coś nadwyrężyłam. Widoki przy schodzeniu były całkiem przyjemne, zieleń przeplatała się z żółcią i czerwienią. W schronisku na Kondratowej czekała już na mnie rozgrzewająca herbata z cytryną i pyszny bigos. A satysfakcja była ogromna:)

330.jpg 342.jpg 343.jpg 348.jpg

Następnego dnia rozpadało się na dobre, więc o chodzeniu po wyższych partiach gór nie było mowy. Ale że ja to ja i nie za bardzo chciałam dzień spędzić na kwaterce, wymyśliłam inny rodzaj aktywnego wypoczynku, a mianowicie zwiedzanie jaskiń, ale o tym to już w następnym odcinku.

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *