Picnic island w pobliżu Fulidhoo
Ostatni dzień naszego pobytu na Malediwach postanawiamy spędzić na tzw. picnic island. To mała bezludna wysepka w pobliżu Fulidhoo, należąca do jednego z resortów. Arif od początku nam powtarza, że koniecznie musimy tam popłynąć, a i opinie osób, które już tam były również za tym przemawiają. Tym razem wybieramy się tam w towarzystwie nowych sąsiadów, co ciekawe także z Rosji. Do Thundi przyjeżdża rodzinka z dwójką całkiem już sporych dzieci oraz przyjacielem z Kazachstanu. I jak tu nie wierzyć w stereotypy! Już od samego początku pani w kapeluszu narzeka na warunki noclegowe i wspomina, jak to było poprzednim razem. Marzą jej się luksusy z basenem i wszelkie udogodnienia, z nostalgią wspomina pobyt w Dubaju, gdzie wszystko było na bogato. Za cały pobyt płaci oczywiście ojciec rodziny. Pani w kapeluszu, spacerując uliczkami, a właściwie główną ulicą na Fulidhoo, z nadzieją wpatruje się w sklepowe wystawy, co by zaleźć jakieś ładne modne ciuszki. Raz, kiedy wracamy z właśnie zakupionymi pamiątkami, wypytuje nas o spódniczki lub inne części damskiej garderoby. Podczas naszych rozmów często opowiada o dobrych zakupach w Poznaniu, w Krakowie i żali się nieco na Warszawę. Męskie rozmowy wyglądają równie ciekawie, szczególnie te prowadzone z Arifem. Pan z Kazachstanu zawzięcie tłumaczy coś naszemu gospodarzowi w swym ojczystym języku i cały czas myśli, że ten w końcu coś zrozumie. Co by zacieśnić więzy, wyciąga zdjęcia swej rodziny. Tutaj szczególną uwagę zwraca na syna, bo rosły to i silny chłop, i jak będzie coś nie tak, to on ty przyjedzie rozprawić się ze wszystkimi. Arif tylko lekko się uśmiecha i cierpliwie słucha dalej:)
Na nasze szczęście nowi sąsiedzi mają chęć popłynąć na bezludną wysepkę, gdzie w spokoju będą mogli sobie poplażować. Jako że oni rozliczają się na innych warunkach, my dostajemy od Arifa specjalną cenę 15 $ od osoby za trasport. Wejściówka na wyspę kosztuje 10$, tak więc za całość trzeba zapłacić 25$ od osoby.
Jesteśmy umówieni na 9:00 rano, więc jak co rano wstajemy razem z budzikiem, by zdążyć w miarę bez pośpiechu zjeść śniadanie. Po śniadaniu udajemy się na przystań, gdzie w hamaczkach czekamy na resztę towarzystwa. Czekamy, i czekamy, i nic… Idziemy zatem do guest house’u. Czyżby zmiana planów i nikt nam nie powiedział? Na patio cisza, nie ma nikogo, zatem w tył zwrot i na plażę. Gdzie jest Arif? Gdzie ta rodzinka? Po 4o minutacj zjawia się Arif i mówi nam, że państwo nie wiedzieli, gdzie mają czekać i czekali w pokoju. Wrrr… ale że za chwilę będę i wtedy od razu odpływamy. I rzeczywiście, za jakieś 5 minut zjawia się cała ekipa, bardzo nas przepraszają i tłumaczą się z całego zamieszania. Muszę przyznać, że są całkiem mili, a pani w kapeluszu nad wyraz towarzyska i rozmowna. Wypytuje o mnóstwo rzeczy i sama także nie szczędzi własnych opowieści. W takich to okolicznościach dopływamy do picnic island.
Z daleka wyspa wygląda rajsko… długi cypel białego piasku, idealne miejsce do plażowania. Gdy podpływamy bliżej dostrzegam coś, co wygląda na śmieci. Ale jak to? Resortowa wysepka zaśmiecona? Oczywiście, że nie. To worki z piaskiem umacniające brzeg, inaczej ocean dawno by ten skrawek lądu gdzieś przemieścił lub całkiem rozmył. Fakt, to całe umocnienie robi niezbyt dobre wrażenie, ale wyjścia nie ma, tak być musi.
Kiedy dobijamy do brzegu, od razu dostrzegam, jak blisko opołożona jest tu rafa, dosłownie przy wejściu do wody. Na szczęście na samym końcu piaskowego cypla, więc będę miała gdzie się popluskać, bo laguna wygląda obłędnie. Wysiadamy zatem ze statku, pani w kapeluszu w asyście sześciu mężczyzna, ja daję radę sama;) Wyspeka wcale nie jest taka bezludna, musimy się nią dzielić z grupką Włochów przybyłych z Alimathy. Jako że należy do resortu, pełno tu różnego rodzaju udogodnień. Zupełnie inaczej niż na bezludnych wyspach wokół Omadhoo, na których nawet toalety nie uświadczysz.
Co można robić na takiej wyspie? Można wygrzewać się w słoneczku, leżaki już czekają, choć przy takim skwarze raczej bym nie ryzykowała, poparzenie murowane, nawet z najwyższym filtrem, a i o udar zapewne nie trudno. Można za to posiedzieć w cieniu, czy też pobujać się w hamaczku lub na drewnianej huśtawce, wpatrując się w bezkresny turkus Oceanu Indyjskiego. Jedyne, co czasem ów spokój zakłócić może, to czarne bzyczące owady, podobno niegroźne, ale ich wygląd sugeruje coś innego. Wyglądają jak czarne duże chrząszcze i muszę przyznać, że to jedyna rzecz na Malediwach, która nie przypadła mi do gustu.
Można się pluskać w turkusowym oceanie, w zasadzie po to się tu przyjechało. Siedząc tak po szyję w wodzie, nie odczuwa się tak bardzo gorącącego żaru lejącego się wprost z nieba. Nakrycie głowy obowiązkowe! Można oczywiście i okryć ramiona, jak robi to nasza szanowna sąsiadka, choć ona akurat nie tylko okrycie ze sobą do wody zabiera. Pływanie w pełnej biżuterii to dla niej normalne. Można posłuchać opowieści współmoczących się w wodzie, poznać lepiej sąsiadow, dowiedzieć się więcej o ich kraju i mentalności. Dobrze przy tym znać rosyjski, choć trochę, bo po angielsku tylko młodsze pokolenie daje radę, starsi państwo wolą “po naszemu”.
Można oczywiście posnurkować i jeśli ktoś lubi obserwować podwodny świat, to tu zdecydowanie będzie miał co oglądać. Już przy samym brzegu kręcą się kolorowe rybki, a co mówić dalej na pełnej rafie. Michał twierdzi, że to najlepsza rafa, jaką widział podczas całego wyjazdu. I faktycznie, na snurkowaniu spędza tu większość czasu. Nasz kapitan również się przyłącza, opowiada o rybach i rybkach, które można tu zobaczyć i wypływa ze wszystkimi na głębszą wodę.
Można zjeść pyszny lunch. Jest tu coś w rodzaju kuchni oraz grill. Nasi sąsiedzi wykupują właśnie taką opcję z obiadem. Arif przyrządza dla nich grillowane ryby! Pierwszy raz widzę go w takiej akcji i musze przyznać, że ryby smakują wybornie! Skąd wiem? Nasi sąsiedzi są tak mili, że zapraszają nas do stołu, jedzenia jest naprawdę w bród, więc nawet z naszą pomocą wszystkiego nie udaje się skonsumować, choć pan z Kazachstanu stara się jak może;)
To nie Arif, to pan z drugiej grupy, grilluje dla Włochów
Arif zaprasza nas na lunch
Można pograć w siatkówkę, choć w takim upale to raczej niewykonalne, ale gdy słońce zachodzi i temperature spada, trochę ruchu nie zaszkodzi.
Tak naprawdę chodzi o to, aby się zrelaksować, odpocząć, nacieszyć słońcem i przyjemną wodą, zapomnieć o pracy i innych sprawach. I zwolnić, bo tego pośpiechu jest w życiu za dużo, a tutaj czas zdecydowanie płynie inaczej.
W takich okolicznościach przyrody dzień mija nader szybko i nim sie obejrzymy, trzeba wracać. Jak się okazuje, to nie koniec wrażeń, bo przy Fulidhoo witają nas radośnie skaczące delfiny. Jest ich naprawdę spora gromadka, niektóre podpływają pod samą łódkę.
A oto dowód w postaci filmiku
9 komentarzy
Kasia
Pięknie tam. Myślimy o Malediwach, czekamy na jakieś tańsze bilety.
celwpodrozy
Tańszych biletów jest coraz więcej, coraz częściej pojawiają się promocje. Niesamowite jest to, że tak bajeczne miejsce jest teraz osiągalne.
Bogdan
A czy na takiej wyspie można zostać na noc? Taka noc pod gwiazdami musi być miłym doświadczeniem:)
celwpodrozy
Podobno można. Niektóre guesthousy mają to w ofercie, a te które nie mają też zapewne zorganizują.
celwpodrozy
Bardzo polecam i Dhiggiri, i picnic island. Rafa na picnic jest tuż przy plaży. Mój chłopak, który snurkuje, stwierdził, że właśnie tu była najlpsza. Pozdrów Arifa ode mnie:)
Angela
czy na tych resortach typu picnic Island są już maski do snurkowania czy nie :)?
celwpodrozy
picnic islands to nie resorty, a maski można wypożyczyć w guesthousie
kosmanka
Hej! My też planujemy pobyt w Thundi 🙂 Możesz opisać wrażenia z pobytu? Będziemy tam 2 tygodnie. Czy możesz polecić jakieś wycieczki organizowane przez Thundi? I jak oferty przedstawiają się cenowo? Pozdrawiam!
celwpodrozy
Wrażenia opisałam tu:
https://www.celwpodrozy.pl/2014/05/fulidhoo-miejsce-gdzie-czas-sie-zatrzymal-2.html
We wpisie znajdziesz również ceny wycieczek. Możecie napisać do Thundi i poprosić o aktualny cennik.
My byliśmy na picnic island i w trzy razy w resorcie. Było fantastycznie. Wyspa bardzo ładna, mieszkańcy owartci i sympatycznie.
2 tygodnie to może być dużo w jednym miejscu. Ja chybam podziłabym to na dwa miejsca… Pozdrawiam, Cel