Na masajskiej ziemi
Jak zawsze plan naszej podróży był bardzo napięty. Ciężko było w nim uwzględnić wszystko, co chcieliśmy zobaczyć. Dlatego też nie planowaliśmy wizyty w masajskiej wiosce, czasowo nie było to możliwe. Podróże, nawet te, zaplanowane niemalże pod linijkę lubią zaskakiwać i to bardzo pozytywnie. Nie tylko mieliśmy okazję zobaczyć masajskich mężczyzn i chłopców poganiających poboczami bydło, ale także zajrzeć do ich wioski i zobaczyć, jak żyją.
Masajowie to najsłynniejsze plemię Kenii oraz Tanzanii. Nazwa Masajowie (Maasai) została nadana przez lud Bantu. Masajowie sami o sobie mówią Oigob, czyli po prostu „Ludzie”. W Tanzanii zamieszkują jej północną część. Najcenniejszym dobrem tego wojowniczego plemienia są krowy, to niemalże fundament ich tożsamości. To właśnie liczba tych zwierząt jest wyznacznikiem masajskiej zamożności. Według wierzeń Masajów Bóg podarował im całe bydło świata i właśnie dlatego wykradanie bydła sąsiadom jest usprawiedliwione.
Jak rozpoznać Masaja czy Masajkę? Oczywiście po charakterystycznych kolorowych strojach oraz dużej ilości ozdób. Mężczyźni noszą czerwone lub purpurowe tuniki w kratę lub rzadziej w pasy. Tak naprawdę jest to masajski koc zwany shuka. To taki prostokąt z bawełnianego materiału, długi na wyciągnięcie ręki i szeroki tak, by okryć ciało od pasa do stóp lub od szyi do pasa. Masajowie okrywają się dwoma lub nawet trzema sztukami. Jako że jest to plemię wojownicze, nie może zabraknąć czego, czym można wojować. Masajski nóż czy też miecz ma długość około 50 cm i noszony jest w skórzanej pochwie przyczepionej do pasa. Kobiety noszą się równie kolorowo, choć te upodobały sobie kolor niebieski. Zarówno u kobiet, jak i mężczyżn zobaczymy ogromną liczbę ozdób, naszyjniki, bransoletki, kolczyki… ci z terenów Tanzanii noszą biżuterię w kolorze białym, symbolizującym krowie mleko, natomiast ci z Kenii w kolorze czerwonym symbolizującym bydlęcą krew. Mali chłopcy w wieku około 2-3 lat mają wypalany na obu policzkach znak odróżniający ich od innych plemion. W Kenii jest to koło, w Tanzanii zaś trzy pionowe kreski. Ozdabiają sobie także małżowiny uszne, poprzez nacięcie rozciągają je, by włożyć w nie kolce, kamienie, patyki czy kły zwierząt. Czy Masajowie noszą jakiekolwiek obuwie? Otóż tak, są tą indukutuki, czyli sandały z motocyklowych opon.
Masajowie żyją głównie z uprawy ziemi oraz hodowli bydła, prowadzą półkoczowniczy tryb życia. Podział ról i obozwiązków jest na pierwszy rzut oka dość standardowy. Mężcyźni, wysocy i smukli, zajmują się stadami, zaś kobiety dbają o gospodarstwo, gotują, opiekują się dziećmi czy też wytwarzają biżuterię z koralików. Jednak to nie wszystko. One także budują domy! Nie są to jakieś mocne i trwałe konstrukcje, ale i takich nie potrzebują. Często się przemieszczają w poszukiwaniu lepszych pastwisk dla swych krów, więc mieszkają w domach, które szybko można postawić. Jest to konstrukcja z tego, co jest najłatwiej dostępne, a więc gałęzi i traw obłożona mieszkanką z piasku oraz krowich odchodów (tak, do tego też służą im te zwierzęta). Wioska stoi na bazie koła (boma), domki stawiane są niejako na krawędzi dookoła, a całość ogradzana jest kolczastym płotem z akacji.
Tradycją tego plemienia jest także poligamia. Pan Masaj może mieć tyle żon, na ile go stać. Każda żona mieszka w osobnym domu ze swoimi dziećmi. Dziewczęta z tego plemienia, jeżeli chcą wyjść za mąż, muszą odbyć rytuał obrzezania, to samo dotyczy chłopców, którzy dopiero po tej ceremonii mogą stać się wojownikami. To mężczyźni wybierają sobie żony poczas specjalnej uroczystości zwanej emasho. Za narzeczoną zwyczajowo płaci się posag w krowach, który to otrzymują rodzice panny młodej.
W latach 70-tych sytuacja Masajów nie wyglądała za ciekawie. Rząd kładł nacisk na ochronę parków narodowych, przyrody oraz dzikich zwierząt. Coraz więcej ziemi podlegało ochronie, dlatego też zaczęły się wysiedlenia wojowniczego plemienia. W odwecie za politykę wysiedleńczą Masajowie zaczęli masowo zabijać dzikie zwierzęte, zwłaszcza lwy, słonie i nosorożce. W związku z tym w latach 80-tych zmieniono strategię. Pozwolono Masojom zamieszkiwać tereny parków narodowych, jedna w zamian za to nie mogli już dłużej polować na dzikie zwierzęta. Zgodzono się także na pobieranie przez Masajów opłat od turystów za zwiedzanie ich wiosek, dzięki czemu obecnie można na własne oczy zobaczyć, jak mieszkają i żyją.
W drodze na safari ciągle towarzyszy nam obrazek poganiająych bydło masajskich chłopców. Widok jest niesamowity, bo oto odziani w masajskie tuniki z kijami w ręku , czasem w czapce, pędzą swoje krowy na wypas. To tak naprawdę dzieci. Kiedy nasz kierowca zwalnia, abyśmy mogli zrobić zdjęcia, jeden z nich podchodzi wprost do samochodu i wyraźnie czegoś się domaga. Próbujemy być mili i grzecznie się witamy, ale to nie wystarcza. Kiedy ruszamy dalej, zdenerowany chłopak rzuca kamieniem w samchód.
Po drodze trafiamy także na masajski targ, gdzie właśnie czerwień dominuje w krajobrazie. Joseph mówi, że możemy się tu zatrzymać, jeśli chcemy, jednak my zniecierpliwieni długą jazdą chcemy jak najszybciej dotrzeć na safari. Niemniej propozycja jest nas wyraz kusząca, bo prawdziwy masajski targ musi kryć w sobie nie lada lokalny folklor.
Jako że w drodze na safari dość szczegółowo wypytujemy Josepha o masajskie zwyczaje, proponuje nam wizytę w ichniej wiosce. Oczywiście od razu się zgadzamy i zgodnie z umową po zakończonym safari udajemy się w masajską gościnę. Wstęp do wioski kosztuje 20$ od całej grupy, więc nie jest to majątek. Po opuszczeniu jeepa wita nas grupa uśmiechniętych masajskich kobiet ubranych w kolorowe tuniki z białymi naszyjnikami na szyi. Zatrzymujemy się przy czymś w rodzaju straganu, na którym wisi mnóstwo masajskich wyrobów z koralików.
Rozglądamy się dookoła i zastanawiamy, czy to już jest ta wioska. Nie powiem, nie wygląda. Na szyi każdej z nas pojawia się masajski naszyjnik, po czym panie Masajki prowadzą nas polną ścieżką za stragan, gdzie w odległości może 300 metrów stoją masajskie chatki.
Boma, bo tak się nazywa masajskie obejście rzeczywiście jest w kształcie koła. Masajskie domy, czyli manyatty są okrągłe i naprawdę oblepione szaroburą papką, która jest mieszanką krowiego kału (juł) zmieszanego z wodą oraz popiołem. Dachy pokryte są trawą. Ilość manyatt wskazuje na ilość żon Masaja, bo każda ma swoją własną. Zostajemy zaproszeni do środka, do którego prowadzi tylko jedno wejście. W środku jest ciemno, jedna małe okienko nie jest w stanie dostarczyć wystarczającej ilości światła. W centralnym punkcie umieszczone jest palenisko. We wnękach znajdują się posłania dla dzieci.
Kiedy opuszczamy chatkę, panie Masajki ustawiają się w rządku i zaczynają intonować jakąś piosenkę. Po chwili rozbrzmiewają głośne śpiewy i zaczynają się tańce. Nim się spostrzeżemy zostajemy wciągnięci w sam środek masajskiej imprezy. Masajski taniec to nic innego jak podskoki naprzeciwko siebie, trzeba złapać rytm, a potem to już coś w rodzaju transu.
Zastanawia mnie jedno… czy te wszystkie panie to żony pana Masaja po lewej? W czasie naszej wizyty tylko on reprezentował męską część plemienia.
A wygląda to tak:
Jarek jako jedyny mężczyzna zostaje wyzwany na taneczny pojedynek z panem Masajem. W kulturze masajskiej dobrego wojownika poznaję się po skokach, wygrywa ten, który skoczy najwyżej. No cóż, chyba Jarek nie chciał za bardzo pokazać, na co go stać. Czy on dałby sobie radę z tyloma żonami?;)
Tak naprawdę Masajowie towarzyszą nam przez całą podróż. Można ich spotkać także na Zanzibarze. Czy to w Stone Town, czy to na plaży w Jambiani. Tylko nasuwa się pytanie, czy w tym przypadku to już nie bardziej turystyczny zabieg niż prawdziwie masajskie życie;)
Coraz więcej Masajów porzuca tradycyjny styl życia i przenosi się do miast, by tam zarabiać na utrzymanie. Nie zakładają już masajskich strojów, nie przekłuwają uszu i nie noszą masajskich fryzur. Może to ostatni dzwonek, żeby zobaczyć jak naprawdę wygląda tradycyjne życie tego wojowniczego plemienia..?
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat masajskiego plemienia, możecie zajrzeć tu:
Masajowie. Komandosi plemiennego świata
Masajowie. Pierwsza polska strona o plemieniu Masajów
2 komentarze
LifeTrip
Super przygoda cel. Naprawdę pozytywnie zazdroszczę. I zgadzam się z tym, że wyprawy nie da się w 100% zaplanować zawsze nas coś zaskoczy. Ale to jest właśnie najlepsze. Z drugiej jednak strony zupełnie bez planu jak bym chyba nie potrafił.
celwpodrozy
No właśnie, ja też jakoś tak bez planu to nie za bardzo, no chyba że jechałabym na miesiąc w jedno miejsce:) Śmiało mogę powiedzieć, że Afryka to jest wyprawa życia, mimo że krótka. Jeszcze jakiś czas temu nie byłam na nią gotowa i nawet przez myśl mi nie przyszło, że tak szybko się tam znajdę. A teraz myślę już o powrocie:)