„Let the children show you the world”, wywiad z Saną El-Azzeh-Siekierską, autorką projektu LiTut
Sanę znam prywatnie z poprzedniej pracy. Gdy dołączyła do naszego zespołu, od razu wniosła do niego swoją determinację, zaangażowanie i pozytywną energię. Zawsze chętna do pomocy, zawsze chętna do integrowania się i działania w słusznej sprawie. Pamiętam, jak opowiedziała mi o swojej stronie LiTut, na której zamieszcza zdjęcia dzieci z różnych stron świata. Pamiętam też, jak mówiła o zorganizowaniu wystawy i nawiązaniu współpracy z różnymi instytucjami. Wiele czasu nie minęło od naszej rozmowy, a tu proszę, wystawa się odbyła i do tego okazała się wielkim sukcesem, a fundacja rusza już w styczniu. Jak do tego doszło, skąd taki pomysł, dowiecie, czytając wywiad. Sana opowiada także o swoim dzieciństwie w Kuwejcie, brutalnie przerwanym przez wojnę, o swoich podróżach i marzeniach.
[Cel] Sana, pochodzisz z mieszanego małżeństwa. Twoja mama jest Polką, a tata był Palestyńczykiem. Czy zdradzisz nam, jak i gdzie poznali się Twoi rodzice?
[Sana] Mój Tata przyjechał na studia do Polski. Najpierw uczył się języka w Łodzi, a potem pojechał do Gdańska, gdzie na Akademii Medycznej stał się lekarzem pediatrą. Moja Mama jest z Gdańska.
[Cel] Gdzie się urodziłaś?
[Sana ] Urodziłam sie w Gdańsku.
[Cel] Z tego co wiem, dzieciństwo spędziłaś w Kuwejcie. Co pamiętasz z tamtego okresu?
[Sana] Mam wiele wspomnień z pobytu w Kuwejcie, są to cudowne i beztroskie wspomnienia. Nie przeszkadzały mi upały, to było moje środowisko naturalne. Uwielbiam słoneczne dni, a tam były one niemal przez cały rok kalendarzowy. Zdarzały się dni z burzami piaskowymi, wtedy cały świat pokrywał się jakby mgłą, tyle że to inna mgła od polskiej. Ludzie wtedy unikali wyjścia z domu, bo to bywało niebezpieczne. Piasek unoszący się w powietrzu, ogranicza widoczność, ale też boli na skórze. Mam wiele cudownych wspomnień, dobrze nam było w Kuwejcie, dobrze mi było tam być.
[Cel] Jaki był Kuwejt, gdy tam mieszkałaś?
[Sana] Bardzo nowoczesny i wygodny. Kuwejt różnił się od Polski pod każdym względem. Klimat był cieplejszy, budynki były z basenami odkrytymi. Dzieci, z którymi bawiłam się były z różnych krajów, ale mieliśmy wiele wspólnego i jeden cel, by się fajnie bawić. Było wiele wysokich budynków, sklepów, atrakcji dla dzieci, wesołych miasteczek, etc. Wszędzie przemieszczaliśmy się samochodem, transport publiczny był dla biedniejszych ludzi, którzy przyjechali tam pracować np. z Pakistanu czy Indii. Pewnie się dużo nie zmienił, podobno przybyło więcej wysokich budynków.
[Cel] Czy dla 11-letniej dziewczynki ciężko było odnaleźć się w polskiej rzeczywistości?
[Sana] Hm, tak, początek był trudny z wielu powodów. W 1990 przyjechaliśmy jak co roku do Polski na wakacje, ale tego roku wyjątkowo rodzice uzgodnili, że Mama zostanie o 2 tygodnie dłużej z dziećmi w Polsce, a Tata wracał, bo kończył mu się urlop. Moja Mama znała język i świetnie sobie radziła, więc nie mieli żadnych obaw. Nie spodziewali się, że wybuchnie wojna i że zostaną rozdzieleni na wiele miesięcy. Przez kolejne miesiące moja Mama była z nami u dziadków, z kończącą się powoli gotówką. Zbliżała się jesień, a potem zima, a my mieliśmy jedynie letnią odzież zabraną na wakacje. To było trudne, bo moje beztroskie, bajeczne życie nagle przemieniło się w biedne, pełne zmartwień, zimne i bez Ojca. To były odmienne czasy od dzisiejszych. Internet nie był powszechny, nikt nawet nie wyobrażał sobie wirtualnego świata i innych form kontaktu niż telefon stacjonarny, czy poczta tradycyjna, która często zawodziła. To był trudny okres. Nikt nie wiedział co będzie dalej, jak długo wojna będzie się toczyła i czy mój Tato jeszcze żyje. Polska Telewizja podawała informacje o co rusz nowych publicznych rozstrzeliwaniach lekarzy palestyńskiego pochodzenia. To był ogromny stres dla wszystkich. I w tym wszystkim ja i moje siostry, które odmiennie wyglądały, troszkę inaczej od polskich dzieci się zachowywały, inaczej się nazywały. Ja dodatkowo nosiłam okulary. Mój Tata do nas wrócił, wtedy zamieszkaliśmy w domu, który rodzice szczęśliwie kupili wspólnie jeszcze podczas spędzania wakacji w Polsce. Tata borykał się z trudnością w zatrudnieniu, więc to troszkę trwało zanim stanęliśmy na równe nogi.
Moja Mama pielęgnowała polskość w nas będąc w Kuwejcie. Utrzymywaliśmy kontakt z Polonią, jeździliśmy na eventy organizowane przez ambasadę Polski. Znałam Polskę z wakacji, z opowieści Mamy, więc nie było totalnego szoku kulturowego. Było dużo rzeczy i zwyczajów odmiennych, jako 11-latka byłam bardziej niewinna od swoich rówieśników, byłam bardziej dziecinna. Pewnie przez kokon ochronny jak był utworzony w wyniku mieszkania w kulturze, w której seksualność jest tematem tabu, gdzie chodziłam do szkoły z dziewczynami, gdzie telewizja i filmy były cenzurowane. Polska telewizja nie była cenzurowana i strasznie się dziwiłam, kiedy oglądaliśmy rodzinnie film, który już wcześniej w Kuwejcie widzieliśmy, wydawało mi się, że znam, wszystkie sceny niemal na pamięć, a tu nagle jakieś sceny pocałunków, lub łóżkowe i mój Tata zmieniał kanał. Dziwiłam się wtedy, jednocześnie byłam pełna podziwu dla umiejętności osób, które zajmowały się cenzurowaniem filmów, że to robiły w taki sposób, że nie dawało się zauważyć, że czegoś brakowało.
Na szczęście dzieci szybko dostosowują się i akceptują to. co im los przynosi. Choć do zimna to wciąż nie mogę się przekonać 😉
[Cel] Jakie wrażenie zrobiła na Tobie Polska?
[Sana] Polska, zielona polska:) Piękna polska, ale też zimna i wietrzna, wilgotna i deszczowa 😉 Polska wciąż robi na mnie ogromne wrażenie, jest naprawdę piękna. Mamy wszystko, morze, góry, piękne doliny, piękne krajobrazy. Często z mężem pokonujemy trasę Warszawa-Gdańsk-Warszawa. Widoki jakie mijamy, to jak krajobraz zmienia się odpowiednio do pór roku, to zawsze bardzo cieszy moje oczy. W Kuwejcie tego nie było. Wszystko było raczej jednostajne, w sensie ciepło, nie było zimy, były palmy, które nie zmieniały kolorów liści na jesień, ani nie zrzucały ich na zimę, etc. Polska jest piękna! Choć mogłaby być troszkę cieplejsza 😉
Muszę przyznać, że pierwsze wrażenia z wakacji poza zachwytem nad zielonością i bujną, różnorodną roślinnością to były raczej negatywne. Zimno, wiatry (na wakacje i na początku mieszkałam w Gdańsku), duża wilgotność powietrza, taka przejmująca i przenikająca aż do kości. Na początku jak zostaliśmy w Polsce był to okres zbliżającej się jesieni, to był mój pierwszy kontakt z transportem publicznym, z zapchanymi autobusami, z zaparowanymi szybami, ja ciepło ubrana, z czapką na głowie, ścisk osób, etc. Niemal wieczny deszcz na dworze i to zimno. Więc cierpiałam i nie mogłam doczekać się powrotu do „domu”, a domem dla mnie był mój Kuwejt. Czekałam, dopytywałam kiedy wracamy, czy możemy wrócić, etc. Potem przychodziło lato, było przyjemniej, cieplej, słoneczniej, z czasem to zaakceptowałam. Dzieci szybko się przystosowują.
[Cel] Wiem, że masz rodzinę w Dubaju i dość często tam jeździsz. Jaki jest Dubaj?
[Sana] Dubaj jest piękny, przypomina mi Kuwejt, jest jak powrót do czegoś co znam, czegoś co jest mi bardzo bliskie.
[Cel] Co warto tam zobaczyć?
[Sana] Zjednoczone Emiraty Arabskie mają wiele do zaoferowania J Krajobraz jest tam też ciut różnorodny, może nie tak jak w Polsce, ale każdy emirat się troszkę różni. Dubaj jest wysoko rozwinięty, z wysokimi budynkami, piękna mariną, centrami handlowymi, parkami rozrywki, etc. Abu Dhabi spokojniejszy z dostojnym wielkim Meczetem Szejka Abu Zajed. Emirat Fujaira wyróżnia się poprzez góry skaliste, piaskowe, oazy oraz skaliste wybrzeża. Emiraty są piękne, najbardziej lubię właśnie Dubaj, jest taki globalny, nowoczesny, taki Arabski, a jednocześnie amerykański. Dubaj ma wszystko to, co lubię.
[Cel] Jak się tam przemieszczać?
[Sana] Najlepiej wypożyczyć samochód. Transport publiczny jest rozwinięty, są nawet przystanki autobusowe zamykane i klimatyzowane. Zawsze poruszałam się samochodem, więc nie wypowiem się na temat transportu, czy jest dobrze skomunikowany i czy da się nim przemierzyć cały Dubaj. W Dubaju jest metro, powstaje, lub powstała druga linia (tak jak u nas :)). Auto można wypożyczyć już od 30-35 dolarów amerykańskich. Paliwo jest bardzo tanie.
[Cel] Jaka jest tam sytuacje kobiet?
[Sana] Jest bardzo dobra, kobiety są silne, wyedukowane. Nam ludziom z zachodu, z kultury europejskiej może się wydawać, że są zniewolone, ograniczane, etc. Oczywiście noszą hidżab (chustę na głowie) lub abbaje (całe na czarno materiałem okryte), ale to często wynika z samej decyzji kobiety, często podyktowanej tym, że ich matki i babki nosiły. Jest duży procent kobiet, Arabek, które nie noszą chust w ogóle. Poza tym mogą pracować, uczyć się i realizować swoje marzenia jak mężczyźni. Oczywiście są pewne zawody, w których nie wypada kobietom pracować, jak np. jako kelnerka lub tancerka.
[Cel] W zeszłym miesiącu odbyło się otwarcie wystawy związanej z Twoim projektem LiTut. Co to za projekt i skąd pomysł na coś takiego?
[Sana] Projekt powstawał w mojej głowie od wielu lat, zawsze różnice i podobieństwa kulturowe mnie fascynowały. Z racji tego, że mieszkałam w Kuwejcie, potem mieszkałam w Polsce. Zauważałam, że bardziej skupiamy się na różnicach, niż na podobieństwach, a podobieństw miedzy nami jest wiele. Wszyscy mamy podobne marzenia, podobny układ życia, w sensie, że chodzimy do szkoły, potem idziemy na studia i do pracy, bądź praca od razu, potem zakładanie rodziny, chęć realizowania i zaspokajania potrzeb rodziny, etc. Wszyscy mamy podobny start, to jak nasze życie się dalej potoczy zależy od tego, gdzie nam przyszło się urodzić. Zawsze żyłam na styku dwóch skrajnych kultur, dwóch religii, różnych języków i udało mi się w tym wszystkim odnaleźć harmonię. Dziwiłam się, że ludzie mogą mieć tak ogromne uprzedzenia do „obcych” kultur, być pełni jakichś bzdurnych stereotypów i na tej podstawie uprzedzać się do człowieka, będącego przedstawicielem tej „obcej” kultury wcale go nawet nie znając. Ja miałam łatwiej, bo jestem dziewczyną, która nazywała się inaczej. Wiele osób patrząc na mnie stwierdza, że nie powiedziałoby, że jestem w połowie Arabką. Mój Tata musiał mieć trudniej, był Arabem w 100%, nazywał się inaczej i miał ciemne oczy, ciemne włosy, więc stereotypowo odbierany był jako ten zły. Często spotykałam się z przekonaniami ludzi, że na pewno się cieszymy z Mamą, że mieszkamy wreszcie w Polsce, bo tam (w domyśle u Arabów, wrzucając wszystkie kraje arabskie do jednego worka) musiałybyśmy na pewno nosić chusty i nie wychodzić z domów. A tu to chociaż porządną edukację dostanę. Kiedy nas wojna rozdzieliła z Tatą, to też uważano, że nas zostawił. Zauważałam, wręcz odczuwałam to, że mój Tata był Arabem, muzułmaninem i Palestyńczykiem. Mój Tata był wspaniałym człowiekiem (zmarł w 2007 roku), było to dla mnie bardzo przykre, że ktoś może myśleć o nim jak o źle traktującym mnie czy moją Mamę człowieku, lub jako o dziwnym muzułmaninie, który na pewno czyha na kulturę europejską, etc. Dodatkowo Palestyna była zawsze bliska mojemu sercu, z racji pochodzenia Taty. Nasze media przedstawiały Palestyńczyków jako „tych złych”, rzucających kamieniami w armię izraelską, jako tych zaburzających porządek w tamtym rejonie. Nie mówiono, że dzieje się tak, bo zabrano jakiś fragment ziemi, że Izrael pogwałca międzynarodowe prawo i bezprawnie zabiera ludziom ziemie lub ogranicza ich swobodę. Nie mówiono, że Palestyńczycy są tam sponiewierani i to, że rzucają kamieniami to jest jedyna możliwa dla nich forma stawienia oporu, krzyku, przeciwstawienia się. Określało się ich jako rebeliantów, jako terrorystów, etc. To było krzywdzące, zabrano tym ludziom głos i wrzucono do jednego worka, do którego przyczepiono etykietkę Arabowie/antysemici, terroryści. Było to przykre, bo gdy ktoś usłyszał Palestyńczyk, to wiedział już co to za typ człowieka. Mój Tata był Palestyńczykiem i był świetnym, łagodnym, otwartym, mądrym człowiekiem. Chciałam pokazać ludziom, że tam są też ludzie, pokazać coś więcej niż to, co pokazują media, wiadomości. Chciałam pokazać, że tam są ludzie, mający podobnie jak my marzenia, plany, chcący się radować, tworzyć rodziny, mieć dzieci, rodziców, etc.
Wiele wieczorów spędziłam na rozmowach z Tatą, pytając go co można by zrobić, by pomóc, by pokazać, by przybliżyć. Tata obawiał się, że to może się obrócić przeciwko mnie, nie chciał, bym się wychylała, ale jednocześnie był zadowolony, że nie jest to mi obojętne, że pragnę zmieniać, pokazywać, wpływać, by ludzie mieli dla siebie większą tolerancję, etc.
W tamtym czasie w moim bliskim otoczeniu było kilku fotografów, byłam otoczona różnymi aparatami, fotografiami. Fascynowało mnie to, jak można uchwycić codzienność i sprawić, że zamienia się ona w wyjątkowy moment. Rok wcześniej będąc w Pradze odwiedziłam wystawę Sebastiao Salgado, którego uwielbiam. Tytuł wystawy był exodus. To wszystko w głowie procesowało przez jakiś czas, aż pod koniec 2006 po rozmowie z Tatą stwierdziłam, że to jest to, że wyślę aparaty do dzieci i niech to dzieci uchwycą swoją codzienność. Dlaczego dzieci? Dlatego, że dzieci są nieskażone niczym, zrobią zdjęcia takiej codzienności jaka jest naprawdę, nie próbując przemycić żadnego przekazu. Na tym mi zależało, żeby zdjęcia nie były z góry określone na pokazanie czegoś konkretnego. Dzieci miały fotografować swoją codzienność, pokazać swoje życie komuś obcemu z innej kultury, z Polski. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak to zrealizuję, ani czy w ogóle zrealizuję. Wydaje mi się, że często, każdemu zdarza się czasem mieć jakiś pomysł, ale potem lenistwo, bądź inne obowiązki biorą górę i pomysły pozostają tylko pomysłami. Przełamałam swoją nieśmiałość i udałam się na spotkanie z ambasadą Palestyny w Warszawie. Ówczesny ambasador chętnie przyjął pomysł i pomógł mi go zrealizować. Ja zakupiłam aparaty jednorazowe, a ambasada zabrała je do Zachodniego Brzegu i do Gazy. Nie wiedziałam, czy aparaty wrócą, czy nie przepadną, czy dzieciaki ich nie zniszczą, czy nie prześwietlą klisz etc. Nie wiedziałam, czy po rozdaniu aparatów, łatwo będzie je spowrotem zebrać, ani czy dorośli będą pamiętali, by opisać kliszę imieniem, wiekiem i miejscem pochodzenia dziecka. Zależało mi, by te dzieci poza radością z uczestniczenia w projekcie, mogły czuć radość ze swoich osiągnięć w sensie, być małymi i dumnymi autorami zdjęć. Nie chciałam, by anonimowo robiły zdjęcia. Wiedziałam, że będę chciała stworzyć stronę Internetową projektu, nie wiedziałam jeszcze jak to zrobię, ale wiedziałam, że będę chciała ich zdjęcia pokazać światu, spróbować je wystawić. Po długim czasie klisze wróciły, przyznam, że myślałam, że jednak tak się nie stanie, tak długo to trwało. Niestety mój Tata zmarł w styczniu, więc nie miałam okazji pokazać mu rezultatu moich działań, ani powiedzieć „Tato, udało się”, ani pokazać jakie piękne zdjęcia dzieci zrobiły, jak cudownie na nich się uśmiechają. Obawiałam się też tego, co zobaczę na tych kliszach. Bałam się, że może będą ślady wojny, udokumentowane krzywdy, nie wiedziałam, czego się spodziewać. To, co zobaczyłam na kliszach było cudowne, dzieci ściskające się, pozujące, śmiejące się. Co prawda w tle widać biedę, dzieciaki ubrane są bardzo skromnie, ale to im nie przeszkadza. Na zdjęciach są takie same, jak każde inne dziecko gdziekolwiek na świecie, uśmiechnięte i wydają się być szczęśliwe. Być może to szczęście jest ulotne, być może pomimo uśmiechów i wydającej się beztroski te maluszki doświadczyły dużo smutków, zobaczyły wiele krzywd. To jest ta druga strona projektu, która mi nie dawała spokoju, że chciałam dać tym dzieciom coś dobrego, pomóc im jakoś, sprawić, by im się polepszył byt, żeby przyszłość była dostępniejsza, szersza, pełna możliwości podobnie jak mają dzieci w innych miejscach na świecie.
Zdjęcia, które można obejrzeć w Galerii Studio, w Warszawie to zdjęcia zrobione przez dzieci ze Strefy Gazy w grudniu 2013 roku. Wystawa trwa do 21 listopada.
[Cel] Czy ciężko było pozyskać partnerów do współpracy? Ambasady zawsze były chętne się w to włączyć?
[Sana] Raczej tak, dotychczas projekt udało mi się zrealizować w wielu krajach, w Chile, Meksyku, Indiach, Mauritius, Seszelach, terenach Palestyny. Nie zawsze projekt realizowałam z pomocą ambasad, często też przyjaciele mi pomagali. Np. do Indii aparaty trafiły przy pomocy Profesora Balcerowicza z Uniwersytetu Warszawskiego. Ambasada Indii była jedyną ambasadą, która miała opory do współpracy, ale nie zniechęciło mnie to. Znalazłam inny sposób na dotarcie do tego kraju.
[Cel] Czy planujesz wysyłanie aparatów do kolejnych krajów?
[Sana] Tak, Projekt LiTut to niekończący się projekt. Mottem przewodnim jest „Let the children show you the world” i tak też powoli projekt będzie się rozszerzał na kolejne kraje.
[Cel] Co działo się na otwarciu wystawy? Z tego, co słyszałam frekwencja dopisała.
[Sana] Tak, przyszło bardzo dużo ludzi, zupełnie się tego nie spodziewałam. Liczba osób była tak ogromna, że na korytarzu prowadzącym do Galerii Studio i do teatru Studio stały tłumy jak w najbardziej obleganym klubie w weekend w godzinie szczytu. Podczas wernisażu zorganizowaliśmy panel dyskusyjny, w którym wzięli udział: Pani Aida Amer, autorka książki dla dzieci „Opowieści spod oliwnego drzewa”. Pani Aida pochodzi również z polsko-palestyńskiego małżeństwa, tak jak ja. Była również Pani Monika z Polskiej Akcji Humanitarnej, Pan Dominik Wach, który był obserwatorem dostępu dzieci do edukacji w Hebronie i Pan Roman Kurkiewicz. Moderatorem tych wydarzeń był Sebastian Wasilewski z TVN24, który świetnie prowadził dyskusję i cały wieczór. Na koniec odbyła się projekcja filmu „ 5 rozbitych kamer”. Cieszyłam się, że przyszło tak wiele osób, oznacza to, że ludzie się interesują, chcą wiedzieć więcej, że jest ciekawość. Podczas wieczoru ogłosiłam, że powstaje Fundacja LiTut, która będzie pomagała tamtejszym dzieciom. Miłe było to, że jakaś dziewczyna zaczepiła mnie, że ona szyje maskotki i że chciałaby uszyć maskotki dla tych dzieci i czy mogłabym je im przekazać. Serce rośnie! Ludzie są otwarci i chętni do pomocy i tak było od początku projektu LiTut. Zawsze spotykałam się z ogromnym wsparciem, to dodaje energii i nakręca, by robić to dalej, robić więcej.
[Cel] Twoja fundacja rusza lada moment. W jaki sposób będziecie działać, w jaki sposób chcecie pomagać?
[Sana] Pomoc będzie polegała głównie na tworzeniu i dostarczaniu tym dzieciom lekcji online. Będą to zajęcia nie tylko językowe, ale także z szerszego zakresu, jak słynni malarze świata, etc. Chciałabym dać tym dzieciom więcej, coś czego nie mają na miejscu, nawiązać współpracę z naszymi uczelniami psychologicznymi i dostarczać im wsparcia psychologicznego przez wideo-konferencje. Wiem, że to może komuś wydawać się dziwne, ale uważam, że żyjemy w takich czasach, w których mamy tyle użytecznych narzędzi, a Internet jest również coraz bardziej powszechny i obecny na co dzień w naszym życiu, tak więc warto z tego korzystać. Nie twierdzę, że takie zajęcia z psychologiem na żywo przez wideo rozmowę zastąpi w pełni spotkanie z psychologiem na żywo twarzą w twarz, ale w momencie kiedy nie ma takiej możliwości, to lepsze będzie to niż nic. Jeśli fundacja w przyszłości się rozrośnie i zyska wielu sponsorów, to dlaczego by nie zacząć wysyłać psychologów, nauczycieli na miejsce, by prowadzili z nimi zajęcia… ale póki co, skupiamy się na możliwościach Internetu, a jest tego bardzo dużo. Zajęcia te będą w formie przystępnej i w formie zabawy, mają rozwijać ich talenty, stymulować rozwój, dostarczać pozytywnych wrażeń. Być może w przyszłości też udałoby się stworzyć program stypendialny. Jest bardzo wiele do zrobienia i mamy bardzo dużo możliwości i narzędzi, które łatwo mogą sprawić, że będziemy mogli cokolwiek dla nich zrobić, jakkolwiek pomóc. Nie naprawimy świata, nie sprawimy, że nie będzie cierpień, smutków, zła, ale możemy sprawić, że będzie więcej dobra, więcej pozytywnej energii, więcej możliwości, alternatyw dla tych dzieci, że poczują, że nie są same, że wiemy że są, że obchodzą nas, że może być inaczej.
Fundacja jest w trakcie formowania się i od stycznia rusza pełną parą!
[Cel] Tak jak ja kochasz podróże, więc nie mogę nie zapytać. Podobnie jak ja upodobałaś sobie pewne tropikalne wyspy, a mianowicie Seszele. Dlaczego właśnie Seszele?
[Sana] Tak, uwielbiam świat, uwielbiam zwiedzać, uwielbiam poznawać, choć boję się latać… i ten lęk przed lataniem, wcale mi nie przechodzi. Jednak chęć poznania świata jest silniejsza, jestem w stanie poświęcić się i wsiąść do samolotu, by się gdzieś na drugi kraniec świata dostać. Dlaczego Seszel? Dlatego, że chcialam zabrać męża w miejsce, gdzie go jeszcze nie było, a takich miejsc jest mało, gdyż on służbowo bardzo dużo podróżuje. Tak się złożyło, ze pojawiła się oferta moich ulubionych linii lotniczych Emirates, więc stwierdziłam, że teraz albo nigdy, że drugi raz taka cena biletów może się nie zdarzyć i nigdy nie poznam Seszeli. Ten kierunek zawsze wydawał mi się bardzo odległy i egzotyczny, do tego luksusowy i bardzo drogi. Kiedy tam polecieliśmy z mężem, od razu się zachwyciliśmy, i to do tego stopnia, że postanowiliśmy po roku tam wrócić… i myślę, że na pewno jeszcze nie raz tam zagościmy. Owszem, Seszele są luksusowe i bajecznie drogie, jeśli nocuje się w ekskluzywnych resortach, jednak są tam także normalne, mniejsze hotele, w których można zatrzymać się za przystępną cenę. Są też normalne restauracje, w których stołuje się lokalna ludność, w których nie zostawia się fortuny za obiad. Wyspy są cudowne, nie ma na nich nic szkodliwego. To taki raj na ziemi. Nie ma skorpionów, węży, podobno nawet rekiny, które w tamtejszych wodach występują to odmiana rekinów nie jedzących mięsa. Wszystko jest tam dobre, a same wyspy, np. Mahe (główna wyspa, na której mieści się stolica) ma piękne plaże, różne plaże, po stronie wschodniej są łagodne, piaszczyste, a po stronie zachodniej z olbrzymimi falami, często kamieniste. Na wyspie są także góry, więc osoby które lubią wypoczywać nie tylko na plaży znajdą coś dla siebie. Jest nawet jedna destylarnia rumu, którą można odwiedzać. Na Seszelach, a dokładnie z wyspy Praslin pochodzi słynne Coco De Mer, duży kokos, który swoim wyglądem przypomina pośladki ludzkie, a jego ciężar dochodzić może do 30kg. Coco de Mer pochodzi z niesamowitej palmy, którą misjonarze okrzyknęli diabelską, bo jej cykl zapłodnienia i powstania owoców bardzo przypomina cykl ludzki. Na wyspie Le Dieg występują ogromne i wspaniałe kamienie granitowe. To tu kręcono podobno reklamy Bounty. Piasek jest jasny, woda turkusowa, są palmy i nie tylko, bo roślinność występująca na Seszelach jest bardzo bogata i różnorodna. Cudowne jest to, że leżąc na plaży można czuć promienie słoneczne, słyszeć szum oceanu, słyszeć też śpiewające ptaki. Leżąc można widzieć piękne, bezchmurne, błękitne niebo i powiewające leniwie na wietrze liście palm i liście innych drzew. Tam są piękne zachody słońca, tyle barw mieniących się na niebie to nie widziałam nigdzie. Seszele to moje wyobrażenie jak mógłby wyglądać raj.
[Cel] Które miejsce/miejsca na świecie chciałabyś zobaczyć najbardziej?
[Sana] Jeszcze jest wiele miejsc, w których mnie nie było 😉 ale wychodzę z założenia, że zapewne życia by mi nie starczyło, by poznać je wszystkie. Świat jest taki piękny 😉 Jest wiele ciekawych miejsc, jak np. Zanzibar, Kenia, czy Australia. Uwielbiam poznawać, ale jeśli pokocham jakieś miejsca, to chętnie też do nich wracam, tak się dzieje w przypadku Dubaju, Seszeli i tu może zaskoczę niektórych czytelników… ale też w przypadku Stanów Zjednoczonych. Tak, Stany mają również wiele do zaoferowania. Odbyłam wiele wycieczek samochodowych po stanach, i muszę przyznać, że stan od stanu się różni i każdy ma coś wspaniałego w sobie, od Nowego Jorku, zróżnicowanego, bardzo miejskiego jak Manhattan, czy wodospady Niagara, po Kolorado z górami i rozciągającymi się po horyzont polami kukurydzy, czy też Nowy Meksyk, z pustynnym klimatem, oraz oczywiście Kalifornia, która ciągnie się od północy kraju, od granicy z Kanadą, aż po południe do granicy z Meksykiem. Te trzy miejsca ujęły mnie tak bardzo, że jestem gotowa zrezygnować z podróży w nowe miejsce, na rzecz powrotu do któregoś z nich.
[Cel] Sanka, życzę Ci wiele dalekich i egzotycznych podróży oraz powodzenia z projektem i fundacją. Ja chętnie przyłączę się do tego fantastycznego przedsięwzięcia, tak więc koniecznie musimy spotkać się ponownie i porozmawiać o konkretach.
[Sana] Dziękuję Celina!!!!