Z Precision Air na Zanzibar
Z Tanzanii na wyspę przypraw mamy dostać się tanzańskimi liniami Precision Air. Nie są to najtańsze linie, jedna po tym jak Fast Jet skaskował tę trasę w swojej siatce (bilet kosztował 30 USD!!!), jest to jedyna kosztowo rozsądna opcja. Kiedy my kupowaliśmy bilety działała zasada “first minute”, lot kupiony z dużym wyprzedzeniem był o wiele tańszy. Bilet kosztował 166,70 USD, co oczywiście nie jest małą kwotą. Jednak perpektywa spędzenia całego dnia w autobusie, a potem jeszcze ponad dwie godziny na promie, przeważa szalę na korzyść samolotu. Kiedy teraz przeglądam ofertę Precision Air, loty na najbliższe miesiące są sporo tańsze niż na te za pół roku. Zatem nie ma reguły, trzeba po prostu sprawdzać cennik.
Przed zakupem biletów zrobiłam porządny research na temat tej linii i opinie, jakie znalazłam w sieci nie wróżyły niczego dobrego: nagminne opóźnienia, zagubione bagaże, niemiła obsługa i tak dalej. Linia nosi także dużo mówiącą nieoficjlaną nazwę “Maybe Air”, więc pewności nie ma, czy przelot odbędzie się zgodnie z rozkładem.
Z drugiej zaś strony, to jedyne linie w Tanzanii, które otrzymały certyfikat IATA, tzw. Operational Safety Audit (IOSA). Zostały założone w 1991 roku, a trzy lata później odbyły się pierwsze loty. W 2007 roku został wprowadzony system biletów elektronicznych, a Precision Air były piątymi liniami w Afryce, które przeszły na takie rozwiązanie. Flota to: 2 ATR 42-320, 2 ATR 42-500, 5 ATR 72-500 oraz 3 Boeing 737-300. Restrykcje bagażowe znajdziecie tu.
Na Zanzibar lecimy z lotniska Kilimandżaro. Już przy odprawie dowiadujemy się, że nasz lot ma 1,5 godzinne opóźnienie. No tak, to było do przewidzenia. Oby tylko na tym się skończyło. Nie pozostaje nam nic innego tylko czekać. Lotnisko jest nieduże, ale całkiem przyjemne. Doleciemy tu także Qatar Airways lub Turkish Airlines. Znajdziemy tu kilka sklepów z pamiątkami oraz artykułami spożywczymi. W środku budynku w zasadzie pod gołym niebiem ulokowała się ładna restauracja. Toalety znajdują się na dole, standard europejski, czysto i pachnąco. Jest także darmowe wifi, więc można nadrobić zaległości. Co ciekawe, chyba właśnie tutaj widzę największą ilość komarów. Mugga idzie oczywiście w ruch.
Jak się okazuje nasz samolot przylatuje sporo wcześniej i sporo wcześniej proszeni jesteśmy o udanie się na kontrolę bezpieczeństwa. Z poczekalni możemy poprzyglądać się maszyynie, którą będziemy lecieć. To ATR, a więc samolot turbośmigłowy. Podobnym już leciałam, tylko że nie w Afryce…
A na żywo wygląda to tak:
Po opuszczeniu samolotu przez poprzednich pasażerów oraz zatankowaniu, zostajemy zaproszeni na pokład. Miejsca mamy z przodu samolotu, czyli nie tam, gdzie zazwyczaj wybieram. Samolot jest w całkiem dobrym stanie, nie widać śladów długoletniego użytkowania, rzekłabym, że jeden z nowszych modeli. Personal pokładowy ubrany jest w zielono-żółte uniformy, a więc w kolory, w jakie malowana jest maszyna. Startujemy tylko pół godziny po czasie.
Widoki oddalającego się lądu są przepiękne. Dopiero teraz widać, ile powierzchni zajmują tu afrykańskie stepy. Lot trwa 1 godzinę i 30 minut i przebiega bardzo spokojnie. Ku naszemu zdziwieniu na pokładzie serwowana jest mała przekąska, to kubeczek napoju oraz orzeszki. Tutaj widać, że w Tanzanii żyją także zamożniejsi ludzie, których stać na latania drogimi samolotami.
W końcu przekraczamy linię brzegową, a to już znak, że piekna wyspa przypraw jest już blisko. I rzeczywiście, w przeciągu 15 minut dolatujemy do celu. Widoki zza okna przypominają te na Malediwach.
A to już zanzibarskie domy…
Lotnisko na Zanzibarze jest także małe. Gdzieś na jakimś forum wyczytałam, że to drewaniana szopa, a ogłoszenia o lotach wykrzykiwane są przez obsługę. Może i tak jest, jednak żadnej szopy tu nie dostrzegam. Co budzi nasze zdziwienie to krzesełka wystawione na płycie, zdaje się, że tak właśnie wygląda poczekalnia. Widać także, że powstaje tu spory nowy terminal. Do hali przylotów zawozi nas autobus, z którego dostrzegamy już wypakowane nasze bagaże.
Gdy wchodzimy do hali, bagaże już na nas czekają. Po szybkiej kontroli odbieramy plecaki i wychodzimy z lotniska. Tam czeka już na nas kolega Josepha, który ma nas zabrać do hostelu w Stone Town.
Nie było tak źle, jak się zapowiadało. Ciężko wydać obiektywną opinię na podstawie jednego lotu, niemniej w moich wyobrażeniach wyglądało to znaczenie gorzej. Miło być pozytywnie zaskoczonym, tylko ta cena… zdecydowanie zbyt wygórwana.
Inne linie lotnicze w Tanzanii:
Air Tanzania
2 komentarze
Adam
”bilet kosztował 30 UDS”
Co to za waluta UDS?
celwpodrozy
A jak myślisz Adamie?:)