Rajska Railay
Artykułów i wpisów na ten temat powstała niezliczona ilość. Cóż, nie jest to dzikie i niedostępnę miejsce, do którego, by się dostać, trzeba przedrzeć się przez gęstą dżunglę czy pokonać gorące pustynie. Chociaż na dobrą sprawę, jeśli ktoś bardzo chce, z tą dżunglą może się udać, bowiem za rajską plażą Railay (Rail Leh) znajduje się całkiem spory kawałek lasu, a sama plaża od reszty lądu oddzielona jest ogromną niedostępną skałą. W cywilyzowany sposób można się na nią dostać jedynie od strony morza. Z Ao Nang długorufową łodzią dopłyniemy tu w 15 minut. Nie trzeba fatygować się do biura, by wykupić wycieczkę. Przy nadbrzeżu znajduje mała budka, w której można kupić bilet właśnie na słynną Railay. Koszt biletu powrotnego to 200 THB i lepiej właśnie taki zakupić, gdyż można potem trafić na zwykłego naciągacza, który wykorzysta fakt, że jesteśmy tu uziemieni i za 15-minutową przejażdżkę zaśpiewa sobie nawet 800 THB.
Pisząc ten post już po powrocie z drugiego wyjazdu do Tajlandii, stwierdzam, że Railay to najpiękniejsza plaża, jaką odwiedziłam w Tajlandii. A co z Maya Bay powiecie? Plaża w zatoce Maya jest także niesamowita, niemniej tłumy, jakie tam przybywają oraz hałas łodzi cumujących przy brzegu, odziera to miejsca z jego dziewiczości, jaką znamy z filmu “The beach” oraz jaka panowała tu kilkadziesiąt lat temu. Inaczej jest na Railay, co pozytywnie mnie zaskakuje. Spodziewam się dokłanie tego samego, co kilka dni wczesniej w Maya Bay. Przecież to słynna rajska plaża, obowiązkowy punkt programu każdego przyjezdego. Kiedy dobijamy do brzegu, plaża jest prawie pusta, a łódki cumują w jednym przeznaczonym do tego miejscu. Plusem zatoki jest jest wielkość, plaża jest długa, a przestrzeń o wiele większe niż w Maya, więc może to także tłumić hałas. Nie zmiania to faktu, że ludzi jest tu o wiele mniej.
Plaża Railay dzieli się na dwie części, na Railay Zachodnią oraz Wschodnią. Ta, która uznawana jest za jeden z cudów świat to część zachodnia i tutaj właśnie cumujemy. Miejsca jest naprawdę dużo, więc jest gdzie się rozłożyć. Piasek drobny i miły w dotyku, więc śmiało można boso pomykać. To, co robi powalające wrażenie to właśnie wysokie ostre klify okalające plażę, porośnięte intensywnie zielonym lasem. Po lewej stronie przy brzegu cumują dziesiątki tradycyjnych longtaili, co jeszcze bardziej potęguję tajski obrazek. Woda jest bardzo przejrzysta, a piasek w wodzie mięciutki, więc żadnych butów do pływania nie potrzeba. Przez bardzo długi odcinek woda sięga do kolan, a potem do pasa, trzeba udać się bardzo daleko, by zrobiło się naprawdę głęboko.
Czy tutaj jest jakaś cywilizacja? Oczywiście. Mniej więcej pośrodku znajduje się tu coś w rodzaju deptaka, prowadzącego w głąb lądu. Ulokowały się tu biura wycieczkowe, liczne bary, restauracje, wózeczki z lodami i koktajlami, tak więc ani z głodu, ani z pragnienia nie umrzemy. Cenowo nie jest wcale aż tak strasznie, bo np. koktajle oraz smothies kosztuję 50 THB, czyli 5 zł. Przy plaży znajdziemy także kilka hoteli z tajskimi bungalowami i szczerze przyznam, że opcja spędzenia nocy w tym pięknym miejscu jest nad wyraz kusząca, więc jeśli będziecie mieć taką możliwość, to polecam rozejrzeć się i sprawdzić ceny noclegów. Zachód słońca musi wyglądać tu obłędnie. Owym deptakiem można w 5 minut dojść do plaży wschodniej. Jak wygląda droga, nie sprawdzałam.
Railay Wschodnia wygląda nieco inaczej od Zachodniej. Warunki do kąpieli nie są może tutaj zbyt idealne. W czasie odpływu linia brzegowa cofa się o jakieś 300 metrów i z wody wynurza się coś w rodzaju grząskiego mułu. Podobno w tej części jest taniej, a w szczycie sezonu odbywają się tu głośne całonocne imprezy na wolnym powietrzu. Czy tak ciągle jest, nie wiem, nie dane jest nam zostać tu na noc. Wschodnią część zatoki można zobaczyć podczas kąpieli, idąc nieco dalej w morze. Można się tam również dostać plażą, pokonując skały, dzielące plażę na dwie części.
Na Railay można się także dostać, płynąc z Phi Phi. Prom wpływa do zatoki, a po wysiadających podpływają małe łódeczki, do których trzeba się jakoś zwinnie przetransportować. Patrząc na wielkość walizek osób opuszczających pokład ma się wrażenie, że nie przylecieli tu na obcowanie z naturą, a na jedną wielką imprezę, co akurat w Tajlandii można śmiało praktykować. A szkoda, bo popularność tego kraju sprawiła, że najpiękniejsze przyrodniczo miejsca stają się coraz bardziej skomercjalizowane i próżno szukać tu spokoju i kontaktu z dziką przyrodą. Z drugiej zaś strony każdy chce zobaczyć te najpiękniejsze i najsłynniejsze miejsca i tak naprawdę to i my tworzymy ten tłum, i my stajemy się częścią komercji. Tylko gdzieś w tym wszystkim trzeba znać umiar, prawda?
I na koniec przyznaję ze wstydem, że opuściłam jeden obowiązkowy punkt, jeśli chodzi o Railay. I to jest dosłownie punkt, widokowy punkt. Trzeba się nieco zapuścić w głąb lądu, podobno wejście jest nieco strome i zajmuję około 25 minut. Pomóc mogą zwisające liny. Ale co tam śliskie i strome kamienie, widok wynagrodzi pokonanie każdej przeszkody:)
Źródło: http://www.bikeabout.co.uk/countries/thailand/railay_thailand.shtml