Azja bez komercji, czyli pierwsze wrażenia po powrocie z Birmy
Mglisty poranek, słońce powoli zaczyna oświetlać wieże ceglastych pogód, rozsiananych na ogromnej przestrzeni, ciągnących się aż po horyzont, kontrastujących przy tym z zielenią traw i koronami drzew… taki obrazek zobaczyłam kilka lat temu na zdjęciu znajomej, która wówczas podziwiała wschód słońca w Paganie. Wtedy to doznałam porażenia piorunem i natychmiast zaczęłam szukać informacji na temat owego tajemniczego kraju… kraju, który przez wiele lat pozostawał w totalnej izolacji od reszty świata, gdzie życie toczyło się pod jażmem wojskowej dyktatury, gdzie dochodziło do brutalnych aktów przemocy, wyzysku, czy wręcz niewolnictwa. Ciągle są rejony w tym państwie, do których swobodnie wjechać nie można. Nie tak dawno dla turystów otworzono lądowe przejścia graniczne z Tajlandią, tak więc sytuacja powoli zaczyna się zmieniać, a Birma staje się coraz popularniejszym kierunkiem na wakacje.
Przed wyjazdem niemało naczytałam się na temat tego, jak Mjanma zmienia się na niekorzyść, jak w życie wkracza komercja, która powoli zaczyna psuć lokalny klimat, psuć do tej pory życzliwych i uśmiechniętych ludzi… że drogo, że naciągactwo i coraz więcej masowej pokazówki. Czy jest tak naprawdę? Turystycznie Birma niewątpliwie coraz bardziej się otwiera, infrastruktura oraz usługi się poprawiają, co widać i czuć gołym okiem. Czy to dobrze, czy źle? Dobrze, bo każdy kraj ma prawo do rozwoju, prawo do tego, by mieszkańcom żyło się lepiej… źle, jeśli faktycznie poprzez pieniądz zatraci się autentyczność i pozytywna aura, a niestety zdaje się być to naturalną konsekwencją skomercjonalizowania i turystycznego “boom’u”.
Spis treści
WIEJSKO CZARODZIEJSKO
Od jakiegoś czasu wiejski klimat, wiejskie krajobrazy uwielbiam najbardziej i właśnie ta część Birmy mnie urzekła. Nie wiem, jak wyglądał ten kraj 5 czy 10 lat temu, wiem jednak, że ciągle jest to miejsce, w którym życie wygląda jak przed wieloma wieloma laty. Szczególnie w wioskach oraz małych miejscowościach poczuć można Azję bez komercji, zagłębić się w lokalne targowiska, skosztować lokalnych specjałów (także po lokalnych cenach), dostrzec spiczaste kapelusze, wynurzające się z zielonych pól ryżowych, skorzystać z lokalnej taksówki w formie riszky, ciągniętej przez bawoły. I mimo, że także tereny wiejskie stają się coraz bardziej turystyczne, to nie odnosi się wrażenia, że wszystko jest na pokaz.
MIEJSKO I CIĄGLE SWOJSKO
Tak, w miastach można już dostrzec postęp i nowoczesne technologie… wifi w hotelach, telefony komórkowe na porządku dziennym, a nawet drogie marki samochodów. Niemniej, to wszystko ginie gdzieś w azjatyckim krajobrazie, jaki ciągle tu dominuje. Uliczne garkuchnie, przy których zasiąść trzeba niemalże w kuckach, lokalne knajpki, w których można zjeść za grosze, lokalny transport w postaci zdezelowanych, ledwo zipiących busów lub też przemykających skuterów, często mieszczących na swym siedzeniu kilkuosobową rodzinę, do tego prowizoryczna kolej, ktorej wagony w żółwim tempie suną dookoła miasta, a pasażerowie mogą w spokoju podziwiać widoki za oknem. Jest coś jeszcze, co jest szczególnie charakterystycznym elementem birmańskiego krajobrazu, a raczej birmańskiej ulicy. To czerwone plamy na chodnikach, drogach, będące pozostałością po popularnej używce zwanej betelem, którą Birmańczycy żują na potęgę, jednak nie dość, że żują, to jeszcze plują tym wszędzie bez żadnego skrępowania, więc często można się znaleźć pod czerwonym ostrzałem. W miejscach publicznych lub w autobusach zamontowane są specjalne spluwaczki, jednak nie radzę zaglądać do środka (co za namową kolegi uczyniłam), gdyż gwarantuję, że Wasza treść żołądkowa pokona wsteczną drogę wprost do przełyku i potem na zewnątrz. I tak, jak nie przepadam za wielkomiejskim formatem, tutaj ma to zupełnie inny wymiar, tutaj można chłonąć birmański świat bez poczucia wielkiej cywilizacji.
KRAJ KONTRASTÓW
Z jednej strony bieda, prowizorka i wszechobecny bałagan, z drugiej zaś fantastycznie zorganizowane usługi oraz autobusowy transport. Pod tym względem Birma zaczyna już przypominać Tajlandię. Nie ma najmniejszego problemu, by wykupić lokalną wycieczkę, czy też wynająć kierowcę na cały dzień. Tam, gdzie nie ma jeszcze turystycznych agencji, wystarczy zapytać w hotelu, a wszystko zostanie załatwione i to wcale nie za wygórowaną cenę. Kontrast między tym, co za oknem, a co w środku, widać szczególnie w autobusach typu VIP, których poziom komfortu jest o wiele wyższy niż w naszych rodzimych. Układ siedzień 2 na 1 sprawia, że przestrzeni nie tylko na nogi, ale i na wszystko jest bardzo dużo, do tego poprzez system rozrywki pokładowej w formie telewizorków z nowymi filmami można zapomnieć, że podróżuje się po Birmie. Oczywiście pani stewardessa rozdaje wodę oraz małe przekąski, a w cenę biletu wliczona jest także kolacja, serwowana w przydrożnej restauracji. Cena za nocny przejazd takim autokarem to około 20$, bilet można zakupić online. Jak na Birmę to dużo, jednak wcale nie aż tak, gdy weźmie się pod uwagę, za co się płaci. To chyba największe zaskoczenie tego wyjazdu.
NACIĄGACTWO
Zdarza się, sama doświadczyłam. Dałam się “zrobić”, gdyż kompletnie nie byłam na to przygotowana, nie przyszło mi do głowy, że starszy pan w tak sprytny sposób chce zarobić. Shwedagon, wspaniała świątynia w Rangunie… zachwycona, powalona na kolana przepychem oraz mistycyzmem tego miejsca, przypatruję się miejscowym rytuałom. I oto w pewnym momencie podchodzi do mnie starszy mężczyzna i zaczyna zadawać pytania, opowiadać i oprowadzać po świątyni. Nijako mi odmówić, nie chcę urazić miejscowego… przecież czytałam w przewodniku, że to się tu zdarza, że niektórzy bezinteresowanie pokazują zakamarki, chcąc sobie przy tym pogawędzić z turystami. Po pewnym czasie grzecznie pana przewodnika przepraszam i informuję, że niestety muszę już iść, gdyż czekają na mnie znajomi i jakież jest moje zdziwienie, gdy ten bez żadnego skrępowania prosto z mostu rzuca kwotę, jaką sobie życzy za swoje usługi, bo przecież tyle mi pokazał i poświęcił swój czas. Moje oczy robią się coraz większe i w pierwszej chwili stoję jak wryta, zaraz… chyba się przesłyszałam. Niestety, pan potwierdza swoje roszczenia i twardo obstaje przy swoim, na co rzucam mu tylko, że to nie fair i że to naciągactwo. Czy zrozumiał i wziął to sobie do serca? Nie mam pojęcia. Szkoda, bo swoim zachowaniem popsuł niesamowicie pozytywne wrażenie, jakie wywarło na mnie to miejsce. Na szczęście była to jedyna tego typu sytuacja podczas całego wyjazdu. Owszem, często byliśmy obstępowani przez drobnych handlarzy, były to jednak przeważenie dzieci lub młode osoby, zarabiające na szkołę (taką wersję przynajmniej nam sprzedawały). O taksówkarzach wspominać nie będę, gdyż wygląda na to, że mafia jest wszędzie.
KRAINA TYSIĄCA PAGÓD
… raczej miliona, choć tak naprawdę chyba nikt dokładnie nie wie, ile świątyń i ich pozostałości jest w Birmie. To właśnie one zawsze pojawiają się na zdjęciach, są wizytówką Mjanmy, szczególnie te w Paganie. Obrazek jak z bajki, inny wymiar, nie z tego świata… tak wygląda starożytne miasto i księstwo, stolica Pierwszego Imperium Birmańskiego. Pagody rozsiane są na obszarze 13 km i obecnie tworzą Strefę Archeologiczną Pagan. Oprócz świątyń w Birmie zachwycają także stare drewniane klasztory, stanowiące prawdziwe architektoniczne dzieła sztuki, jedne stanowią już tylko atrakacje turystyczne, inne ciągle są użytkowne przez mnichów, których jest tu około 500 tysięcy. W trakcie naszej podróży po Mjanmie widać, że buddyzm jest tu wszechobecny. Na ulicach ciągle mijamy mnichów oraz mniszki, złote pagody połyskują co krok, kolorowe ołtarzyki, przystrojone kwiatami, ofiary w postaci jedzenia oraz pieniędzy, skupieni na modlitwie wierni, takie obrazki oglądamy codziennie, religia jest niewątpliwie nieodłącznym aspektem życie Birmańczyków.
KUCHNIA BIRMAŃSKA
Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o jedzeniu, a w tej kwestii Birma ma także dużo do zaoferowania. Uliczne garkuchnie i lokalne knajpki to są miejsca, gdzie jak najbardziej można się stołować. Jest tanio i prawie zawsze smacznie, a przy okazji można spróbować niezwyczajnych potraw i dowiedzieć się, co jedzą miejscowi. Bywa, że w menu angielskich nazw brak i wówczas można dać się zaskoczyć. Moje serce szczególnie podbiły owoce morza, potrawy z tofu, sałatki wszelkiej maści oraz świeżo wyciskane soki. Sałatka z awokado, pomidorów, marchewki, kiszonych liści herbaty czy wodorostów to po prostu mistrzostwo. Nie zawsze jest na ostro, kuchnia birmańska jest zdecydowanie łagodniejsza od tajskiej, niemniej nie ma reguły, bywają dania, które palą żywym ogniem, a to za sprawą papryczek chili. Tak ostre jedzenie najlepiej popić zimnym piwem Myanmar lub Mandalay, które zawsze serwowane jest w dużych butelkach 0,75l.
CIEKAWOSTKI
Zapewne zauwyżyliście, że w obiegu funkcjonują dwie nazwy Birma oraz Mjanma. O co więc chodzi i która jest poprawna? Tak naprawdę, każda. W 1989 roku rządząca junta wojskowa dokonała zmiany nazwy państwa z Birmy na Myanmar, jednak z uwagi na fakt, iż owa zmiana nie została zaakceptowana przez krajowy parlament oraz część birmańskich grup etnicznych, opozycja oraz wiele państw uważa ją za nielegalną. I tak np. USA, Kanada czy Wielka Brytania posługują się starą nazwą Brima, ale już ONZ, Rosja, Niemcy czy Australia stosują Mjanma. W Polsce oficjalnie powinna obowiązywać nowa nazwa, jednak dopuszcza się także wariant Birma.
Zgodnie z tradycją tydzień w Birmie ma aż 8 dni! Jak to możliwe? Dodatkowy dzień powstaje poprzez podzielenie środy na pół, tak więc nie ma to wpływu na kalendarz. Jedyna różnica jest taka, że pierwszym dniem tygodnia jest niedziela. Taki podział związany jest oczywiście z buddyzmem, a konkretnie z kształtem podstawy pogód, które zwykle mają osiem stron, a każda nawiązuje do jednego z ośmiu dni tygodnia.
Samochody mają tu kierownice po prawej stronie, mimo że obowiązuje tu ruch prawostronny. Ten absurd często utrudnia życie birmańskim kierowcom, którzy nawzajem pomagają sobie w czasie jazdy.
W jaki sposób przywołać kelnera w restauracji czy knajpce? Wydać z siebie coś w rodzaju cmoknięcia lub raczej dźwięku przypominającego dawanie buziaka. W zasadzie działa to nie tylko w jadłodajniach, owe odgłosy używane są w sytuacjach, gdy chce się zwrócić czyjąś uwagę i nawiązać rozmowę.
Mężczyźni w Birmie chodza w spódnicach… yyy, tzn. w longyi, które jest 2-metrowym kawałkiem materiału, zawiązywanym wokół pasa za pomocą specjlanego węzła. To tradycyjne ubranie noszone jest nie tylko przez panów, ale również i przez kobiety, które w nieco inny sposób mocują materiał na biodrach.
Lekcja wiązania longyi
Twarze Birmanek oraz Birmańczyków wysmarowane są żółtawą mazią, która nosi nazwę thanaka i jest najpopularniejszym kosmetykiem w tym kraju. Thanaka wytwarzana jest z drzewa o tej samej nazwie, a jej głównym zadaniem jest ochrona przed promieniami słonecznymi, niemniej ma także właściwości bakteriobójcze. Thanakę można spotkać w formie mazi lub kamienia, zarówno jedno, jak i drugie należy zwilżyć wodą, by uzyskać konsystencję, umożliwiającą rozsmarowanie na twarzy.
Birma to wciąż fascynujący kraj, który ma wiele do zaoferowania i który warto odwiedzić jak najszybciej. Birmańska architektura, kultura i sztuka, wiejskie krajobrazy, a przede wszystkim serdeczność i otwartość mieszkańców to są powody, dla których wyprawa w ten rejon może być wręcz mistycznym przeżyciem. I ciągle jest to Azja bez komercji… moim zdaniem.
4 komentarze
Mmalena
Bardzo ciekawy wpis. Kurcze zastanawiam się nad Birmą, miałam na chwile odczepić się od tej części Azji, ale te Twoje zdjęcia… 🙂
celwpodrozy
Myślę, że nie ma co się zastanawiać, choć widzę, że po tej części Azji się już napodróżowałaś, zazdroszczę:) Wszyscy dookoła piszą, że Birma się szybko zmienia, więc może warto rozważyć… tam aparat ciągle miałam w ręku, bo cały czas kadry same prosiły się o ustrzelenie.
dumnamama
W ciekawy sposób niosą arbuzy 🙂
celwpodrozy
Też byłam zaskoczona… czasem wręcz zachęcali do tego, by zrobić im zdjęcia. Reakcją był ich szeroki uśmiech. Czasami mnisi się zasłaniali, ale się nie dziwię, są cały czas na celowniku:)