Rangun co zobaczyć
Azja,  Birma,  Yangon

Dzień w Rangunie, czyli pierwsze kroki na birmańskiej ziemi

Naszą birmańską podróż rozpoczynamy w Rangunie (Yangon), tutaj przylatujemy liniami Air Asia prosto z Kuala Lumpur. Bilet do Malezji udaje się ustrzelić w promocji Turkish Airlines za ok. 1400 zł, choć z racji pewnego osobistego zamieszania, ostatecznie w Kuala ląduję na pokładzie Qatar Airways i na miejscu spotykam się z resztą ekipy, która tym razem jest niezwykle liczna, bo składa się aż z 9 osób… rzec by można, że to już prawie wycieczka zorganizowana:) Bilety do Birmy również kupujemy w promocji, dzięki czemu cały przelot do miejsca docelowego kosztuje ok. 1600 zł od osoby.

Wizę do Birmy należy oczywiście załatwić przed wyjazdem i trudność polega na tym, że nie można tego zrobić bezpośrednio w Polsce. My decydujemy się wysłać nasze paszporty do Berlina. Jedni płacą przelewem, inni umieszczają należne pieniążki w kopercie. Zarówno pierwszy, jak i drugi sposób działa, paszporty wracają z wklejoną i przypieczętowaną wizą Republiki Związku Mjanmy, gdzie przebywać legalnie możemy przez 28 dni. Szczegóły całej procedury świetnie opisali inni, więc nie będę tego powtarzać. Zajrzyjcie do Kami (wpis z 2016), Piotrka (wpis z 2014), czy też Łukasza (wpis z 2013).

Przed podróżą do Mjanmy zajrzyjcie także na blog Pawła, gdzie znajdziecie szczegółowe informacje praktyczne, mapę oraz świetne opisane atrakcje Birmy.

co warto zobaczyć w Birmie

Zwiedzanie stolicy Malezji zostawiamy sobie na koniec, bowiem już następnego dnia bardzo wcześnie rano udajemy się do Yangon. Lot z Kuala Lumpur powinien trwać dwie i pół godziny, jednak z powodu mgły znacznie się wydłuża. Nad lotniskiem w Rangunie krążymy dodatkowe 45 minut, po czym lądujemy w Chang Mai na dotankowanie. Kiedy ponownie dolatujemy do celu, mgła już na tyle opada, że można bezpiecznie wylądować.

Yangon wita nas ogromnym upałem, wilgotnym powietrzem i długą kolejką do stanowiska z kontrolą dokumentów, co znacznie komplikuje nasz plan zwiedzania pierwszego dnia. Czasu na wszystkie punktu z pewnością nie wystarczy. Czas oczekiwania na sprawdzenie paszportów wykorzystuję na obserwacje tego, co się wokół mnie dzieje. Hala przylotów jest niewielka, za szklanymi ścianami na podłodze rozkładają się całe rodziny, które wypatrują swoich bliskich. To, co zwraca uwagę, to panowie w długich spódnicach, zwanych longi. W zasadzie w Birmie niezależnie od płci, wszyscy tak się noszą. Męskie od damskich różnią się kolorem i wzorem, mężczyźni gustują w ciemniejszych, najczęściej kraciastych materiałach, kobiety zaś mają pełną dowolność i swobodę. Już tutaj, na lotnisku, zauważam pierwsze birmańskie uśmiechy, ludzie zdają się być niezwykle pogodni i sympatyczni.

Po przejściu kontroli, trzeba zadbać oczywiście o wypchanie portfela. I słowo “wypchać” ma w tym przypadku dosłowne znaczenie. Walutą oficjalną w Birmie jest kyat (czyt. czat), który to, akurat na naszą korzyść, bardzo słabo stoi. Aktualny kurs wygląda następująco: 1 USD to  1 198,50 MMK / 1 EUR to 1 359 MMK / 1 PLN to 315,73 MMK. Pierwszej wymiany dokonujemy na lotnisku, co wprawia nas w osłupienie, bowiem jeden banknot 100$ zamienia się w gruby plik dość wyświechtanych birmańskich kiatów, które z trudem udaje mi się wepchnąć do portfela, nie mówiąc już o jego zapięciu. Co do bankomatów, już są, tzn. w większych miastach i mogą z nich korzystać przyjezdni, niemniej w mniejszych miejscowościach, na wsiach, czy w górach gotówka jest niezbędna. Trzeba pamiętać o jednym, a mianowicie o prowizji, jaka jest pobierana za wypłacenie pieniędzy z bankomatu. Opłata jest podobno stała i wynosi 5000 MMK, choć niektórzy trafili także na 6500, tak czy inaczej operacja opłaca się przy większych kwotach. Za hotele czy atrakcje turystyczne można płacić także w dolarach.

050.JPG

Z lotniska chcemy od razu dostać się na dworzec autobusowy, gdzie mamy wsiąść w nocny autobus do Paganu. Co prawda bilety już mamy, jednak chcemy zostawić bagaże w przechowalni i lżejsi o te kilka czy kilkanaście kilogramów ruszyć w miasto. Przed halą odlotów kręcą się oczywiście panowie taksówkarze, więc z wynajęciem auta nie ma problemu. Jak się okazuje, większe taksówki także są dostępne, spokojnie wszyscy mieścimy się do jednej, a za przejazd na dworzec płacimy 20 000 kiatów za całość.

052.JPG
Nasza taksówka z lotniska

Transport autobusowy po Birmie funkcjonuje bardzo dobrze, a połączenia można sprawdzić na stronie Myanmar Bus Ticket, na której można także dokonać zakupu. Minus jest taki, że zostanie naliczona prowizja od transakcji, nie jest to jednak wysoki koszt, a czasem bywa, że bilety są wyprzedane na dany dzień, więc jest ryzyko, że przed samym odjazdem wszystkie miejsca będą wykupione. Jeśli chodzi o nocne przejazdy, to zdecydowanie warto dołożyć kilka dolarów do klasy VIP i tu szczególnie polecam firmę JJ Express Bus, autobusy są bardzo wygodne, układ siedzeń 1 na 2 i do tego serwują przekąski, a na dłuższy trasach kolację.

Na dworcu wszystko przebiega sprawnie. Bagaże zostawiamy w biurze JJ Express Bus, warunek to oczywiście wykupienie przejazdu tą linią. Dworzec jest całkiem spory, w pobliżu znajduje się lokalny bazar, jednak na samym dworcu również można coś zjeść, nawet smacznie i tanio. To tutaj jem najlepsze ośmiorniczki, przyrządzone w czerwonym sosie, za które płacę 1000 kiatów, oczywiście dodatki są już w cenie. W knajpce obowiązuje samoobsługa, bierzemy po prostu talerz lub opakowanie na wynos i możemy zaglądać i grzebać w każdym garze czy misce. To tutaj także dostrzegamy pierwsze mini straganiki z birmańskim przekąskami w postaci owoców.

074.JPG 077.JPG

Na dworcu próbujemy znaleźć taksówkę, która zawiezie nas do miasta i o dziwo, nie jest to wcale takie proste. Kilka razy pytamy o jakiś postój i jakoś dziwnie nikt nam go wskazać nie może. Dopiero po oddaleniu się z głównej części udaje się znaleźć chętnych, jednak negocjacja ceny trochę zajmuje. Tym razem jedziemy na dwa samochody, a cena, jaką ustalamy to 2000 kiatów od osoby.

078.JPG

Panowie zażarcie dyskutują między sobą, który i za ile nas zawiezie…

081.JPG
Okolice dworca autobusowego w Yangonie

Przejazd trwa dobrą godzinę… raz, że jest to spora odległość, dwa – są korki, nasi kierowcy starają się, jak mogą, manewrują między innymi pojazdami, a tu trzeba mieć oczy dookoła głowy. Oprócz samochodów po ulicach suną tuk-tuki, skutery i rowery, pieszych także nie brakuje.

063.JPG
Ruch uliczny w Yangonie
087.JPG
Ruch uliczny w Yangonie

Dlaczego warto przyjechać do Rangunu? To największe miasto Mjanmy, które do niedawna (do 2005) było jej stolicą. Jednak powód jest tak naprawdę jeden, to Szwedagon Pagoda, wielki kompleks świątynny, dosłownie ociekający złotem, zbudowany na wzgórzu Singuttara między VI a X wiekiem, najświętsze miejsce dla każdego Birmańczyka. Przyznam, że na początku wielkiej ekscytacji nie czuję, odwiedziłam przecież kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt świątyń buddyjskich w Tajlandii, więc co mogłoby mnie tu jeszcze zaskoczyć. A jednak! Ogromny obszar, liczne stupy i pagody, podniosła atmosfera, obrzędy jakie odbywają się na jej terenie i ciągłe granie małych dzwoneczków zawieszonych na koronach stup… to miejsce przemawia, a jego głos trafia do każdej komórki naszego ciała. Przez pierwsze minuty stoję jak oniemiała, miejsce jak z bajki, inny wymiar.

Do środka prowadzą schody, których pilnują dwa ogromne posągi chinty, pół lwy pół ludzie. Trzeba pamiętać, że przed wejściem do świątyń w Birmie trzeba obowiązkowo zdjąć buty i tutaj, inaczej niż w Tajlandii, nie można założyć skarpetek. Buty zdejmujemy już na schodach, można je tutaj zostawić lub zapakować do jakiegoś woreczka czy reklamówki. Po drodze przechodzimy przez coś w rodzaju pasażu, gdzie można zapatrzyć się różnego rodzaju pamiątki. Wstęp do świątyni kosztuje, za bilet trzeba zapłacić 8000 kiatów lub 8$ (taka cena podana jest na oficjalnej stronie). Kasy znajdują się po prawej stronie od wejścia i można je łatwo przeoczyć, niemniej z pewnością zostaniecie zauważeni i zawróceni, co ma miejsce w naszym przypadku. Od razu przy kasie zjawia się przewodnik, który oferuje swoje usługi za 5000 kiatów. My jednak dziękujemy i zaczynamy zwiedzanie na własną rękę.

152.JPG 155.JPG 160.JPG

Pagody w Szwedagon.jpg
Szwedagon Paya

Centralną częścią całego kompleksu jest olbrzymia stupa wykonana z czystego złota, która ma ok. 100 metrów wysokości, a pokryta jest… uwaga, 60 tonami złota! Ale to nie wszystko, stożek stupy wysadzany jest ponad tysiącem diamentów o łącznej wartości 240 karatów, kopuła ozdobiona jest kolejną porcją tychże kamieni, a na samym szczycie mieni się i błyszczy największe 76-karatowe cacko. Dolna część stupy ozdobiona jest płaskorzeźbami szesnastu kwiatów, wyżej zaś dostrzec można odwrócone płatki lotosu.

206.JPG 210.JPG

Stupa Szwedagon.jpg
Złota stupa w Szwendagon Pagoda

Wokół złotej stupy znajdują się małe kapliczki oraz osiem ołtarzy, gdzie Birmańczycy modlą się o zdrowie i pomyślność w życiu. Co ciekawe, w kalendarzu birmańskim tydzień ma 8 dni, bowiem środa podzielona jest na dwie części, to właśnie w środę urodził się Budda. Owe 8 ołtarzyków odpowiada zatem dniom tygodnia, a swoje prośby należy składać na ołtarzu swojego dnia urodzenia. Tego dowiaduję się od starszego pana, który mnie zaczepia, by oprowadzić po świątyni. Pan jest bardzo miły, dziarsko niesie parasolkę nad mą głową, by ochronić mnie przed słońcem, jednak jak się potem okazuje, pan żąda zapłaty za swoje usługi i to wcale nie takiej małej. To na szczęście pierwszy i ostatni samozwańczy przewodnik, jakiego spotykam podczas mojej podróży po Birmie.

176.JPG 195.JPG 226.JPG

Spacer po świątyni, według buddyjskiej tradycji, powinien się odbywać zgodnie ze wskazówkami zegara. Na terenie kompleksu znajduje się mnóstwo pawilonów, malutkich świątyń oraz kapliczek, w których ludzie się modlą, śpiewają i składają Buddzie ofiary w postaci jedzenia. W uszach dźwięczą odgłosy dzwoneczków poruszanych przez wiatr, a w powietrzu unosi się zapach świec i kadzidełek. To miejsce jest niezwykle ważne dla Birmańczyków, każdy choć raz w życiu pragnie pomodlić się w Szwendagon Paya. Z miejscem tym związane są dwie legendy. Jedna głosi, że dwaj bracia spotkali podczas swojej podróży samego Buddę, który to podarował im osiem włosów. Ów dar, potraktowany jako relikwia, został przez nich zawieziony na szczyt wzgórza Singuttara i właśnie to dało początek tej świątyni. Druga legenda opowiada o pięciu pączkach lotosu, które pojawiły się tu wraz ze stworzeniem świata. Każdy z nich symbolizował kolejnego Buddę.

167.JPG 208.JPG 246.JPG

Szwedagon posągi Buddy.jpg
Posągi Buddy w Szwedagon Pagoda
Szwedagon Pagoda.jpg
Szwedagon Pagoda

Po długim czasie spędzonym w świątyni niewątpliwie wypada coś zjeść, rozglądamy się zatem za ulicznym jedzeniem, bo właśnie lokalnych specjałów chcemy spróbować jak najwięcej. Niestety okolice świątyni nie są najlepszym miejscem pod względem kulinarnym, wybór niewielki, więc nie ma co grymasić. Po drugiej stronie ulicy namierzamy coś, co wygląda bardzo, ale to bardzo swojsko i przebija tajskie jadłodajnie na kółkach. Nieśmiało podchodzimy do garkuchni i zaglądamy do blaszanych mis i kociołków. Nie mamy zielonego pojęcia, co znajduje się w środku i nawet, kiedy lokalesi łamanym angielskim tłumaczą, co i jak, to niedowierzanie pozostaje, bo kształtem i konsystencją w ogóle nie przypomina tego, czym ma to być. Nie mamy jednak wyjścia, głodni jesteśmy okrutnie, więc zasiadamy przy dwóch stolikach. I mimo, że każdy zamawia coś dla siebie, na stołach lądują talerze ze wszystkimi potrawami, sprzedawcy są tak mili, że chcą, abyśmy spróbowali wszystkiego. Cena? 2500 kiatów od osoby. To naprawdę taniocha. Tylko czy jest to jadalne? No właśnie… niektóre dania i owszem, szczególnie owoce morza, kurczak natomiast dość dziwnie smakuje. Oczywiście po takim posiłku dezynfekcja procentami obowiązkowa. I wyobraźcie sobie, że w Birmie żadna klątwa pokarmowa mnie nie dopada, a jadamy w różnych miejscach.

118.JPG 20160221_141622.jpg 20160221_141632.jpg 20160221_141801.jpg

Po posiłku udajemy się na dłuższy spacer ulicami Yangon. Na inne atrakcje nie mamy już niestety czasu, spróbujemy to nadrobić w drodze powrotnej, co niestety uda się tylko częściowo. Jednak spacer to również dobra okazja do podpatrzenia codziennego życia Birmańczyków. Od czasu do czasu na chodnikach pojawiają się sprzedawcy drobnych przekąsek, dosłownie przycupnięci na niskich taborecikach handlują swoim towarem w najlepsze. Po drodze mijają nas mnisi oraz mniszki, ubrane w charakterystyczne różowe stroje, od razu rzucające się w oczy. Udaje się nam także namierzyć sklep spożywczy, gdzie oczywiście pierwsze kroki panowie kierują do półki z alkoholem. Piwo jest, i owszem, mała puszka 0,33l kosztuje 850 kiatów, mała woda 200 kiatów, duża zaś 500. Po spacerze zasiadamy jeszcze na chwilę w birmańskiej restauracji, ceny są tu oczywiście wyższe niż na ulicy, niemniej ciągle jeszcze jest tanio. Za świeżo wyciśnięty sok z papai płacę 2000 kiatów plus 6% podatku. I właśnie na to należy zwrócić uwagę, jadając w Birmie w restauracjach. Przeważnie do całej kwoty doliczany jest podatek i nie ma to nic wspólnego z opłatą za serwis.

114.JPG 111.JPG 257.JPG 258.JPG 259.JPG 264.JPG

116.JPG
Sok z trzciny cukrowej

Pierwszy dzień w Birmie i niesamowicie pozytywne wrażenia, przemili ludzie, wszechobecny folklor, życie ciągle wygląda tu jak dawniej. To nie jest jeszcze Tajlandia, różnica jest widoczna gołym okiem i bardzo odczuwalna. Widać, że kraj się zmienia, że chce się rozwijać i wzbogacać i dobrze, bo bieda aż piszczy. Natomiast żal będzie, gdy ten świat zatraci się w komercji i zmasowanej turystyce. A na koniec krótka lekcja wiązania longi, wcale nie jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać:)

Inne atrakcje w Yangonie:

  • świątynia Sule Paya
  • świątynia Chaukhtatgy Paya – posąg Wielkiego Buddy
  • Park Jezioro Kandawgyi – na jego terenie znajduje się najstarszy i drugi pod względem wielkości birmański Ogród Zoologiczny
  • Karaweik – pałac na terenie parku
  • dom rodzinny Aung San Suu Kyi
  • przejazd pociągiem po obrzeżach miasta.

Termin: luty 2016

2 komentarze

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *