Kharanaq, Czak czak oraz Meybod, czyli co warto zobaczyć w okolicach Jazd
Z wyspy Keszm ruszamy znowu na stały ląd. Tym razem naszym celem jest Jazd, jedno z najstarszych miast świata, a zarazem ważny ośrodek kultury zoroastriańskiej. Pokonanie owego odcinka jest naszym najdłuższym przejazdem autobusem po Iranie i to do tego w najgorszych warunkach, jakich przyszło nam do tej pory podróżować. Decydujemy się na spędzenie 12 godzin w normalnym autobusie, który, jak się okazuje, odbiega standardem od tych, którymi przemieszczałyśmy się wcześniej. I nie żebym była jakaś strasznie wygodnicka, ale tym razem, warunki dają mi w kość, fotel się nie rozkłada, a unoszące się spaliny przez cały czas powodują silny ból głowy i mdłości. Cóż, za taką cenę trzeba się przemęczyć.
Autobus odjeżdża z terminala dla przeprawy samochodowej, a wodny odcinek jest tutaj zdecydowanie krótszy do pokonania niż ten z miasta Keszm na promie pasażerskim. Bilet na autobus kupujemy z pomocą Assada, który prowadzi nas na pocztę, gdzie, jak się okazuje, mieści się także agencja turystyczna, oznaczeń jednak brak, trzeba o tym po prostu wiedzieć. Cena biletu to 380 000 riali, czyli ok. 48 zł, a odcinek do przejechania wynosi ok. 800 km.
Z wioski Laft udajemy się prosto do terminala. Z samochodu wysiadamy tuż przy wjeździe i tu mamy czekać na autobus. Assad zamienia dwa słowa ze strażnikami i zostawia nas pod ich opieką. Hałas jest tu nie do zniesienia, a smród spalin mocno daje się we znaki. Nie ma opcji, by tutaj na krawężniku w strasznym skwarze zrobić sobie poczekalnię. Zabieramy plecaki i udajemy się w głąb przystani. Tymczasem Assad kontaktuje się z kierowcą autobusu i upewnia się, że na pewno zostaniemy stąd zabrane. Na przystani jest już o niebo lepiej, kilka sklepików i poczekalnia pod chmurką.
W międzyczasie zostajemy wylegitymowane przez dwóch panów policjantów oraz nawiązujemy rozmowę, choć to w sumie za dużo powiedziane, z dwoma kobietami, które usilnie próbują nam coś tłumaczyć w farsi. Autobus się spóźnia (planowy odjazd ma być o 15:00), a my mamy okazję podziwiać niesamowite umiejętności tutejszych kierowców, którzy z mistrzowską precyzją wjeżdżają wielkimi ciężarówkami na prom. Kiedy siedzimy już w autobusie, moje serce podchodzi wprost do gardła, gdy nasz kierowca wykonuje podobne manewry. Podróż trwa 12 godzin, z przerwami na posiłki oraz na policyjne kontrole. Nad ranem wreszcie dojeżdżamy do celu.
W Jazd prosto z dworca jedziemy do zarezerwowanego wcześniej hotelu Silk Road, polecanego przez Lonely Planet. Jest bardzo wcześnie, więc na szybkie zameldowanie nie liczymy, jednak łazienka oraz coś na ząb by się przydały. Pan kelner wita nas bardzo miło i w trakcie oczekiwania zaprasza nas na śniadanie w formie bufetu… prawie piszczymy ze szczęścia, bo stół jest suto zastawiony. Po śniadaniu korzystamy z dostępnej łazienki i doprowadzamy się do “stanu używalności”. Nie ma to jak poranny zimny prysznic, od razu w człowieka wstępują nowe siły. I tak oto wpadamy na szaleńczy pomysł całodniowej wycieczki po okolicach Jazd. Skoro mamy tu siedzieć i czekać na pokój, to może lepiej wykorzystać ten czas na zwiedzanie? W okolicach Jazd jest bowiem kilka miejsc wartych zobaczenia.
Podsłuchujemy rozmowę innych turystów z panią recepcjonistką i tak oto od słowa do słowa wykupujemy zorganizowaną wycieczkę z przewodnikiem do Kharanaq, Czak czak i Meybod. Cena zawrotna, ale po tak wyczerpującej podróży odrobina wygody się nam należy. Wycieczka kosztuje 800 000 riali od osoby, czyli jakieś 100 zł w naszej walucie. Podobno można wynająć samego kierowca, wówczas jest taniej, ale o tej opcji dowiadujemy się po fakcie. Na tyłach hotelu, przy ulicy, która prowadzi do głównego meczetu na starym mieście, znajduje się agencja turystyczna, skąd startuje wycieczka. Samochód dzielimy z miłą parą łotewsko-autralijską, dzięki czemu możemy wymienić się informacjami i podzielić wrażeniami z dotychczasowej podróży.
[easy-image-collage id=8058]KHARANAQ – MIASTO WIDMO
Jako pierwsze odwiedzamy miasto widmo, czyli Kharanaq. To zdecydowanie najlepszy punkt wycieczki, miejsce niesamowite, zarówno pod względem historycznym, jak i krajobrazowym. Kharanaq oznacza “miejsce narodzin Słońca”. Podobno tutejsze zabudowania zostały wzniesione 1000 lat temu, a teren wykorzystywany był już 4000 lat temu. Sceneria zapiera dech w piersiach, bo oto w otoczeniu pustyni oraz gór na zboczu przycupnęło sobie miasteczko w całości zbudowane z glinianych cegieł i otynkowane wysuszoną na słońcu mieszanką błota z sianem.
Obecnie to, co pozostało to ruiny, ciągle tworzące jeszcze zarys dawnej osady… labirynt uliczek i korytarzy, opustoszałe pomieszczenia mieszkalne, meczet oraz karawanseraj zdają się przypominać o dawnej świetności tego miejsca. O dziwo, po zabudowaniach można się poruszać, mimo iż grozi to zawaleniem. Stąpać trzeba bardzo ostrożnie, gdyż w niektórych miejscach dachów brak, a resztki z pewnością mogą się osunąć pod naporem dodatkowego ciężaru.
Może się wydawać, że to miejsce już dawno popadło w zapomnienie i nikt się nie przejmuje, co się z nim dzieje. Nie do końca tak jest. Choć trudno w to uwierzyć, to jeszcze kilka lat temu mieszkali tu ludzie. Kiedy zapasy wody zaczęły się wyczerpywać, większość mieszkańców przeniosła się do tzw. Nowego Miasta, wybudowanego 2 km od starej części. W nowych mieszkaniach zainstalowano przewody elektryczne oraz zadbano o dostęp do bieżącej wody. Najstarsi mieszkańcy Kharanaq nie chcieli jednak opuszczać swoich domostw, pozostali tu więc do końca.
Większość Starego Miasta składa się z rozsypujących się budynków, zapadniętych dachów, jednak kilka obiektów zostało w całości zrekonstruowanych i odrestaurowanych. Między innymi meczet z 15-metrowym minaretem, zwany “Trzęsącym”. Podobno czasami minaret wibruje, co można zobaczyć i odczuć, przyczyna tego zjawiska nie jest jednak znana. Dobrze zachowanym budynkiem jest także pochodzący z czasów dynastii Kadżarów (panującej głównie w XVIII i XIX wieku) karawanseraj, przylegający do miasteczka. Innymi historycznymi pozostałościami są antyczny akwedukt, służący niegdyś do nawadniania okolicznych pól oraz antyczny most, który ciągle jest w użytku.
ZOROASTRIAŃSKA ŚWIĄTYNIA CZAK CZAK
Kolejnym przystankiem jest zoroastriańska świątynia o uroczej nazwie Czak czak (Chak chak), położona na skraju Pustyni Lota 50 km od Jazd. Świątynia jest niewielka i sama w sobie nie jest może spektakularnym obiektem, spektakularne jest jednak jej położenie, znajduje się bowiem w jaskini na zboczu ogromnej góry. Znaczący jest także fakt, iż jako jedno z nielicznych miejsc kultu dawnej religii Persów przetrwało muzułmański podbój i ciągle jest tutaj praktykowany zoroastranizm, jest to de facto najważniejsza świątynia tego typu na świecie.
Do świątyni może wejść każdy oprócz miesiączkującej kobiety. W środku znajduje się coś w rodzaju ołtarza, na którym pali się święty ogień, strzeżony przez jednego kapłana. Jednak powodem, dla którego ściągają tu tłumy pielgrzymów jest święta woda ze źródełka, wypływającego wprost ze skały wewnątrz świątyni. Właśnie od niego wzięła ona swą nazwę, bowiem Czak czak oznacza po prostu “kap kap”.
Ze źródełkiem wiąże się także pewna legenda. Otóż, owa kapiąca woda to nic innego jak łzy perskiej księżniczki Nikbanou, która uciekając przed nawiedzającymi Persję Arabami, dzięki swojej gorącej modlitwie do Ahury Mazdy, boga Zoroastrian, otrzymała schronienie właśnie w tej jaskini. Zoroastrianizm jest religią monoteistyczną, mimo iż można się u jej podstaw dopatrywać dualistycznej zasady, która polega na odwiecznej walce dobra, czyli boga światła i prawdy Ahury Mazdy ze złem, duchem ciemności i kłamstwa.
Obok świątyni znajdują się miejsca noclegowe dla pielgrzymów. Warunki są skromne, jednak noc spędzona w takim miejscu, może być ciekawym doświadczeniem, nocuje się tu podobno także pod gołym niebem. To idealne dobre miejsce do podziwiania pięknych krajobrazów oraz wybrania się na Pustynię Lota.
MEYBOD ORAZ FORTECA NARIN GALEH
Trzecim i ostatnim punktem wycieczki jest miasteczko Meybod, które jest równie stare jak Kharanq, pamięta bowiem czasy przed dominacją Islamu. Do zobaczenia jest tutaj kilka ciekawych obiektów, które w całkiem dobrym stanie dotrwały do dnia dzisiejszego. Na początek zaglądamy do najstarszej fortecy w Iranie Narin Galeh, zwanej także “małym Bam”. Forteca wzniesiona została aż 4000 lat przed naszą erą, więc tym bardziej zadziwia jej obecny kształt. Wstęp kosztuje 100 000 riali. Cała konstrukcja to nic innego jak gliniane cegły, czyli bardzo popularny materiał używany w prastarej Persji.
Z murów roztacza się ładny widok na Meybod.
Kolejnym miejscem jest dawny Pałac Lodowym, czyli magazyn, służący do przechowywania lodu, zwożonego zimą z gór. Od razu nasuwa się pytanie, jakim cudem lód tutaj nie topnieje? Przecież to nie zamrażarka, temperatury też ustawić się nie da, a może jednak? Wnętrze magazynu ma kształt wrzecionowaty, wielki dół kończący się podłogą o o wiele mniejszej średnicy niż przy wejściu, w górze to samo, kształt stożkowaty. To naprawdę duża przestrzeń, wynosi aż 8000 metrów sześciennych. Grube na co najmniej 2 metry ściany, zbudowane ze specjalnej zaprawy z piasku, kurzych jaj, wapna, koziej sierści i popiołu skutecznie zabezpieczają zawartość przed upałami. Taka mieszanka jest także wodoodporna. Takie magazyny mają także system wiatrołapów, które skutecznie mogą obniżyć temperaturę w lecie do poziomu zamrażarki.
W niedalekim sąsiedztwie Pałacu Lodowego znajduje się inny ciekawy budynek, a mianowicie Gołębia Wieża. Kiedyś trzymano tu setki, a może i tysiące gołębi, które produkowały naturalny nawóz, co czuć do dzisiaj. Wnętrze wielkiego gołębnika ma bardzo ciekawą konstrukcję, wieża jest kilkupiętrowa, a na każdym poziomie w ścianach zrobione są małe otworki.
W Meybod warto również zajrzeć do starego karawanseraj, czyli dawnego zajazdu dla karawan. Jako że noc w takim miejscu mamy już za sobą, nie robi on na mnie aż takiego wrażenia. Obecnie mieszczą się tutaj warsztaty rzemieślników, których można podglądać przy ich pracy. Można się tu zaopatrzyć w irańskie pamiątki, takie jak rękodzieło, biżuteria czy nawet dywany.
Wycieczka zajmuje de facto cały dzień. Do Jazd docieramy około 17:00, nie mamy więc już czasu na zobaczenie zoroastriańskich Wież Milczenia. To także bardzo ważne pozostałości po dawnej religii, mające nieco makabryczny charakter. To tutaj wyznawcy zoroastrianizmu pozostawiali ciała zmarłych na pożarcie sępom. Według tej religii ciała są nieczyste i by nie skazić ziemi, umieszczano je na specjalnie wybudowanych kamiennych wieżach.
W drodze powrotnej ponownie mamy okazję doświadczyć, co to znaczy poruszać się po irańskich drogach. Prawie dochodzi do bardzo poważnego wypadku, gdy nagle z przeciwległej drogi na nasz pas wjeżdża inny samochód i tylko dzięki refleksowi naszego kierowcy kończy się to lekką stłuczką. Pirat drogowy ucieka, jednak pozostawia po sobie tablicę rejestracyjną, która przy uderzeniu odpadła od jego auta. Policja nie będzie więc miała problemu z namierzeniem przestępcy.
Na miejscu w Silk Road Hotel okazuje się, że nie ma wolnych pokoi, pomimo naszej wcześniejszej rezerwacji. Zostajemy ulokowane w innym, jak się okazuje, lepszym hotelu, ale o tym opowiem już następnym razem.
Termin: październik 2015