Lalibela – informacje praktyczne
Lalibela to małe miasteczko, położone wśród gór, oddalone od stolicy kraju Addis Abeba prawie o 700 km. Słynie przede wszystkim z wykutych w skale kościołów, niesamowitego wyczynu architektonicznego, który sprawia, że miasto jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i to owy skalny kompleks przyciąga tu podróżników z całego świata. Lalibela nazywana jest ósmym cudem świata. Jak się tutaj dostać, gdzie spać, gdzie zjeść, co jeszcze można zobaczyć i zrobić oraz ile to wszystko kosztuje, dowiecie się z tego wpisu. Informacje praktyczne o Lalibeli zebrane w jednym miejscu, mam nadzieję, pomogą Wam zaplanować Waszą podróż.
Spis treści
KIEDY NAJLEPIEJ PRZYJECHAĆ DO LALIBELI
Najlepszą porą roku na wizytę w Lalibeli, co też tak naprawdę odnosi się do całej Etiopii, jest pora sucha, która trwa tu od października do marca. Nie oznacza to, że podróżowanie w innych miesiącach nie jest możliwe. Mój drugi wyjazd przypadł na początek maja i pogoda też była dobra. Z pewnością warto omijać nasze miesiące letnie, gdyż wówczas w Etiopii potrafi sporo padać, co może powodować utrudnienia na drogach.
Jako, że Lalibela leży w górach, jest tu nieco chłodniej niż na niższych terenach. Długie spodnie oraz bluza mogą przydać się wieczorami lub podczas chłodnych poranków. W ciągu dnia natomiast jest gorąco. W Lalibeli nie ma również zagrożenia malarią ze względu na wysokość. Owszem, komary można spotkać, jednak nie w jakichś ogromnych ilościach.
Można rozważyć przyjazd w weekend. W sobotę jest tu świetny lokalny rynek, a niedziela to dobry czas na odwiedzanie wykutych w skale kościołów, kiedy to na biało ubrani wierni masowo udają się na “nabożeństwo świtu“, które pokazuje zupełnie nowy wymiar owych kamiennych budynków sakralnych.
Lalibelę warto także odwiedzić podczas świąt Bożego Narodzenia w Etiopii lub podczas największego ich święta Timkat, oba odbywają się w styczniu. Wówczas tysiące pielgrzymów ściąga do Lalibeli na główne ceremonie religijne roku. Co prawda ceny będą wówczas wyższe, a miasto zatłoczone, jednak owe niedogodności warte są tego, czego można tutaj wówczas doświadczyć.
JAK DOSTAĆ SIĘ DO LALIBELI
W zasadzie są dwa sposoby, albo drogą powietrzną, albo lądową. Ta pierwsza jest oczywiście szybsza, ale i kosztowniejsza, druga – tania, jednak trzeba się przygotować na minimum dzień podróży autobusami po różnego rodzaju drogach.
SAMOLOTEM DO LALIBELI
Jeśli do Etiopii przylecicie krajowymi liniami Ethiopian Airlines, automatycznie otrzymujecie zniżkę aż 60% na loty lokalne, a to jest naprawdę dużo. Kupujecie bilety w tej samej cenie, co Etiopczycy. Przy rezerwacji już na początku system Was pyta, na jaki rodzaj biletu się kwalifikujecie. Teoretycznie trzeba zachować kartę pokładową z przylotu, jednak w naszym przypadku nikt tego nie sprawdzał, bo i po co, wszytko jest w systemie. Bilet ze stolicy do Lalibeli w pełnej cenie kosztuje około 225 zł, zaś ze zniżką 60% – 90 zł.
W zależności od dnia jest albo jeden bezpośredni lot do Lalibeli ze stolicy (11:40), albo dwa (08:10 i 11:40). Lot trwa niecałą godzinę, może bujać, gdyż są to rejony górzyste, a więc i wietrzne. Loty lokalne w Addis Abeba odbywają się z terminala krajowego, który znajduje się obok międzynarodowego. Trzeba wyjść z hali przylotów i udać się w lewą stronę, mijając budynek nowego terminala międzynarodowego, który jeszcze jest w budowie. W hali odlotów w poczekalni znajduje się jeden bar, toalety i kilka sklepów z pamiątkami. Udając się do bramek przechodzi się jeszcze jedną kontrolę bezpieczeństwa.
Lotnisko w Lalibeli jest malutkie, jak i jego hala przylotów. Nie ma tu taśmy bagażowej, walizkę czy plecak trzeba sobie wyciągnąć samemu z wózka, który po przylocie podjeżdża z płyty pod wejście do hali przylotów. W zasadzie całość obywa się bardzo sprawnie i w naszym przypadku, nie było długiego oczekiwania na bagaż.
Transport do miasteczka jest bardzo prosty i niedrogi. Przed halą przylotów czeka bus, który rozwodzi pasażerów po hotelach. Bilet kosztuje 100 birrów, czyli około 13 zł. Prawdopodobnie jeśli zamówicie transport z guesthouse czy hotelu, to i tak skończycie w tym busie, choć być może te droższe mają swój prywatny. Podróż z lotniska do miasteczka trwa około 30-40 minut.
Do Lalibeli można także przylecieć z Gondar, lot bezpośredni trwa około 20 minut, a także z Aksum w 40 minut (połączenia można sprawdzić przez skyscanner lub bezpośrednio na stronie przewoźnika, niektóre połączenia mogą być widoczne tylko na stronie Ethiopian Airlines).
AUTOBUSEM DO LALIBELI
Autobus będzie oczywiście sporo tańszą opcję, jednak o wiele bardziej czasochłonną. Podróż standardowo trwa dwa dni, choć podobno można ten odcinek pokonać i w jeden. Ze stolicy kraju prowadzi tu kręta górska droga. Codziennie z Addis Abeba około 6:00 rano odjeżdża autobus do Dessie (bilet ok. 295 birrów, podróż trwa około 8-9 godzin), w Dessie trzeba zatrzymać się na nocleg i następnego dnia wsiąść w bezpośredni autobus do Lalibeli (bilet ok. 125 birrów). Inną opcją jest autobus do miejscowości Woldia (kierunek Mekele) i stamtąd trzeba łapać bus/autobus do Lalibeli. Ze stolicy do Mekele kursują dwa autobusy rano (bilet około 320 birr) oraz cztery minibusy, ostatni odjeżdża o 14:00 (bilet około 95 birrów). Jeśli natomiast chcemy dotrzeć tu z Gondar lub Bahir Dar, czeka nas przesiadka w miejscowości Gashena.
A jak dotrzeć do Lalibeli z Addis Abeba w jeden dzień? Trzeba wsiąść w poranny autobus (przewoźnik Selam lub Sky) do miejscowości Woldia (bilet 320 birr). Po 9-10 godzinach, czyli około 15:30 powinniśmy być na miejscu. Następnie trzeba poszukać minibusa lub kogoś chętnego, kto zabierze nas do Lalibeli. W tym przypadku cena powinna być negocjowalna i wynosić około 200 birrów. Podróż powinna zająć około trzy godziny, a więc do Lalibeli powinniśmy dotrzeć około 19:00. Sprawa trochę karkołomna i ryzykowna, bo sytuacja z drogami może być różna, a i nikt nie zagwarantuje, że coś będzie kursowało z Woldia po południu, aczkolwiek jest to wykonalne (zostało przetestowane przez pewnego podróżnika).
Bilety trzeba nabyć dzień wcześniej. Autobusy w Addis odjeżdżają z Meskel Square, te poranne o 5:30. Oprócz przewoźników Selam oraz Sky, po Etiopii kursuje także firma Zemen Bus, która dysponuje nowymi autobusami o wyższym standardzie, a bilet jest w tej samej cenie. Warto sprawdzić, czy ten przewoźnik ma połączenie na interesującej nas trasie. Autobusy Selam często się psują, co może skutkować sporym opóźnieniem.
GDZIE NOCOWAĆ W LALIBELI
Baza noclegowa jest całkiem pokaźna jak na tak małą miejscowość, położoną gdzieś w górach. Jednak w końcu to obowiązkowy przystanek każdego turysty podczas podróży po Etiopii. Znajdziemy tu zarówno tanie pensjonaty, jak i zakwaterowanie o wyższym standardzie i cenie. Noclegu z powodzeniem można szukać przez portal booking. Tutaj chciałam polecić Wam dwa miejsca, jedno, w którym nocowałam oraz drugie w samym centrum, w którym nocowali poznani podczas podróży faranji.
Nocleg zarezerwowałam jeszcze przed podróżą przez wyżej wymienioną stronę. Szukałam czegoś taniego, ale czystego i w miarę w dobrej lokalizacji. Wybór padł na Mini Lalibela Guest House (obecnie z jakiegoś powodu rezerwacja przez booking nie jest możliwa, obiekt dostępny jest na hotels.com, airbnb oraz agoda.com). Pensjonat prowadzony jest przez siostry, w większej mierze przez jedną, której marzeniem było otworzenie małego hoteliku. Budynek jest nowy, a właścicielka bardzo dba o gości i ma już plany na dalszy rozwój swojego biznesu.
Lokalizacja nie jest może idealna, bowiem guesthouse znajduje się około 15-20 minut piechotą od centrum, jednak położony jest na szczycie skarpy z widokiem na dolinę. Pokoje są przestronne i bardzo czyste, bez wielkich udogodnień, łazienka jest wspólna i co ciekawa z ciepłą wodą pod prysznicem. To tak naprawdę kabina prysznicowa oraz oddzielna toaleta, zlew znajduje się na zewnątrz. Śniadanie jada się na świeżym powietrzu przy stoliku w ogródku. I najważniejsze – cena. Za pokój 2-osoby ze śniadaniem za noc płaciłyśmy 64,5 zł. Do tego pani gospodyni zaprosiła nas na darmową lekcję gotowania, po której oczywiście przygotowane dania wspólnie skonsumowałyśmy.
Bardzo polecam także Blue Nil Guest House, który znajduje się w samym centrum, praktycznie rzut beretem od wejścia na teren kompleksu kościelnego, blisko sklepów oraz różnych jadłodajni. Cena za noc za pokój 2-osobowy z łazienką bez śniadania to 105 zł, więc również tanio. Co prawda śniadanie kosztuje już 38 zł, jednak można je sobie zafundować “na mieście” za przysłowiowe grosze. Pokoje urządzone są całkiem gustownie, niektóre z ładnym widokiem, jest czysto, choć łazienka nosi już ślady użytkowania. Recepcja jest całodobowa, do dyspozycja jest wspólna kuchnia, można tu również wymienić pieniążki (jak zapewne w każdym hotelu).
Oczywiście sprawdźcie także inne opcje, inne pensjonaty, bowiem na tych dwóch wybór się nie kończy, z pewnością znajdziecie kilka innych w równie dobrej cenie i lokalizacji.
GDZIE ZJEŚĆ I WYPIĆ W LALIBELI
W Lalibeli jest kilka miejsc, tzw. jadłodajni czy restauracji, do których warto zajrzeć. Jedzenie w Etiopii naprawdę jest smaczne, a wszystko opiera się na placku, zwanym indżera, który zapewne nie każdemu przypadnie do gustu. Etiopczycy jedzą go zawsze, na śniadanie, obiad i kolację, z warzywami, mięsem, a nawet indżerę z indżerą. To rodzaj płaskiego pieczywa. Ma formę wilgotnych, cienkich naleśników, z jednej strony gładkich, a z drugiej porowatych, o lekko gąbczastej teksturze. Wypieka się je z mąki miłki abisyńskiej, zrobionej z teff. To zboże, będące podstawową rośliną uprawną w Etiopii. Etiopczycy to także miłośnicy mięsa, jedzą je na różne sposoby, nawet na surowo.
W Lalibeli koniecznie trzeba zajrzeć do restauracji o nazwie Ben Abeba, w zasadzie nie dla samego jedzenia, ale dla widoku, szczególnie o zachodzie słońca. Prowadzona jest przez etiopsko-szkocką ekipę. Jedzenie może nie powala, choć ogólnie jest smacznie i bardzo przyjemnie… szczególnie przy piwku wieczorową porą. Z daleka zwraca uwagę sama konstrukcja, bowiem budowla wygląda naprawdę dziwnie i nie do końca wiadomo, co ma przedstawiać i czy też symbolizować. Restauracja znajduje się na obrzeżach, z centrum na piechotę trzeba liczyć około 25 minut drogi, można też podjechać bajajem. Ceny może nie najniższe, ale też nie najwyższe.
Innym miejscem, zresztą polecany przez przewodnik LP oraz samych rodaków, jest restauracja Unique, usytuowana w samym centrum. Z zewnątrz wygląd budynku może nie zachęca, za to, jeśli przyjrzymy się uważnie napisowi, zauważymy, że nasi tu byli i zachwalają tę knajpkę. Jest naprawdę tanio i w miarę smacznie, natomiast na jedzenie trzeba troszkę poczekać, przynajmniej wiadomo, że świeżo przygotowywane. Zresztą pani właścicielka uczciwie nam powie, co danego dnia warto zjeść, a czego lepiej nie brać. Wystrój wnętrza jest niezwykle klimatyczny, przy zimnym piwku na jedzonko można tu poczekać, w końcu to Afryka… komu niby miałoby się tu spieszyć?
Inną restauracją z pięknym widokiem jest Old Abyssinia, polecana także przez przewodnik LP. W zasadzie jest to hotel o całkiem wysokim standardzie. Niestety ostatecznie nie miałam okazji niczego tutaj spróbować. Zapisałam się co prawda na lekcję gotowania, którą odwołałam z racji tego, że nasza pani gospodyni zaprosiła nas na wspólne wieczorne gotowanie bez żadnych opłat. Niemniej miejsce wygląda bardzo zachęcająco oraz ma bardzo dobre opinie. Menu obfituje w tradycyjne etiopskie dania. W czasie niektórych wieczorów organizowane są pokazy tradycyjnych tańców i śpiewów. Ceny wyższe niż w restauracji Unique, niemniej miejsce warte odwiedzenia.
Wieczorem zaś koniecznie trzeba zajrzeć do Torpido Tej Bar, który znany jest także pod nazwą Askalech. Spróbujecie tu tradycyjnego etiopskiego trunku, a mianowicie wina miodowego o nazwie tej. Napój serwowany jest w trzech odsłonach, lekkiej, średniej oraz mocnej i ten ostatni naprawdę daje w czub. Jednak główną atrakcją tego miejsca są tradycyjne tańce oraz śpiewy, zwane azmari, które zaczynają się po 20:00. Polega to na tym, że młoda dziewczyna oraz chłopak krążą po lokalu, zapraszając gości do tańca, który w głównej mierze polega na dość szybkim ruszaniu ramionami. Każdy, kto zostanie poproszony, powinien zostawić napiwek, przyklejając banknot do czoła prowadzącego.
Muszę przyznać, że ów taniec robi ogromne wrażenie, a ci, którzy do tańca proszą są po prostu mistrzami. W lokalu przeważają mieszkańcy, w zasadzie są to sami mężczyźni, gdzieniegdzie widać przy stoliku turystów. Wszyscy są naprawdę bardzo mili i po kilku pucharkach niezmordowani w tańcu. Ja oczywiście ląduję na parkiecie i staram się udowodnić, że faranji też ruszać się potrafią, co całkiem dobrze mi wychodzi:) A jeśli macie szczęście, tak, jak my, to traficie na przyjęcie weselne.
CO WARTO ZOBACZYĆ I ZROBIĆ W LALIBELI
KOMPLEKS KOŚCIOŁÓW SKALNYCH
Wiadomo, właśnie po to przyjeżdża się do Lalibeli. W tym małym miasteczku w Etiopii znajduje się jedno z najbardziej zdumiewających świętych miejsc na świecie, jedenaście wykutych w skale monolitycznych kościołów, z których każdy wyrzeźbiony jest całkowicie z jednego bloku granitu z dachem na poziomie gruntu. Bloki te zostały wyrzeźbione, tworząc drzwi, okna, kolumny, podłogi, dachy itp. Ta gigantyczna praca została uzupełniona o rozbudowany system rowów melioracyjnych, tuneli i przejść ceremonialnych, niektóre z otworami do jaskiń pustelniczych i katakumb. Gdyby nie te niezwykłe kościoły, Lalibela prawie na pewno byłaby daleko od radaru turystycznego.
Istnieją dwie główne grupy kościołów – na północ od Jordanu: Biete Medhani Alem (Dom Zbawiciela Świata), Biete Mariam (Dom Maryi), Biete Maskal (Dom Krzyża), Biete Denagel (Dom Dziewic), Biete Golgotha Mikael (Dom Golgoty Mikael), oraz na południe od rzeki: Biete Amanuel (Dom Emmanuela), Biete Qeddus Mercoreus (Dom św. Mercoreos), Biete Abba Libanos (Dom Opata Libanos), Biete Gabriel Raphael (Dom Gabriela Rafaela) i Biete Lehem (Dom Świętego Chleba). Jedenasty kościół, Biete Ghiorgis (Dom św. Jerzego), jest odizolowany od innych, ale połączony systemem tuneli. Szczegółowe informacje o całym kompleksie znajdziecie we wpisie:
TREKKING PO OKOLICZNYCH GÓRACH
Szlaków w okolicy jest sporo i tak naprawdę można się wybrać zarówno na kilkugodzinny, jak i kilkudniowy trekking. Jako że my do dyspozycji mamy całe pół dnia, postanawiamy wybrać się na górską wędrówkę. Przewodnik LP wspomina o jednej krótkiej trasie, prowadzącej do klasztoru Asheton Maryam. Robimy rozeznanie i ostatecznie decydujemy się na trekking z przewodnikiem, gdyż podobno na trasie ludzie są bardzo nachalni i dla dwóch samotnych kobiet taki spacer bez opiekuna może nie być najprzyjemniejszy. Nasz przewodnik to gość, który pomaga w Mini Lalibela Guesthouse. Za tę usługa na początku chce 30 USD, spuszcza jednak na 25 USD, co i tak nie jest małą kwotą.
Jak się okazuje na trasie jest całkiem spokojnie, jedynie na samej górze zaczepiają nas osoby, oferujące swoje produkty do sprzedania, a to tradycyjne czapki, całkiem ciekawe, a to inne ręczne wyroby. Nie są niemili, czy agresywni, a jedynie bardzo wytrwali w zachwalaniu swojego towaru. Szlak generalnie nie jest oznaczony jako tako, jednak myślę, że zdeterminowani bez przewodnika jak najbardziej daliby radę. Trasa jest średnio wymagająca, choć momentami dość ostro pod górę. Wysokość jednak daje się we znaki, pojawia się zadyszka.
Naszym celem jest wykuty w skale klasztor Asheton Maryam, do którego jednak nie docieramy. Jesteśmy już blisko, jednak cena trochę nas zniechęca, bo za wejście trzeba zapłacić 350 birrów, a to, co możemy zobaczyć wewnątrz, nie przebije podobno kompleksu Lalibeli.
SPACER PO ULICZKACH LALIBELI
Tak naprawdę zobaczenie samego kościelnego kompleksu, to według mnie za mało. Lalibela to niezwykle klimatyczne górskie miasteczko, gdzie życie toczy się powoli, gdzie czuć mistyczną atmosferę. W Lalibeli mieszka około 8-10 tys. ludzi, z czego ponad 1000 to księża. Religijne rytuały mają tu kluczowe znaczenie dla życia miasta, regularne procesje, grupki śpiewających, a nawet tańczących kapłanów to częsty widok. To, w połączeniu z niezwykłą architekturą religijną i prostotą życia, nadaje miastu wyraźnie ponadczasowy, niemal biblijny wymiar.
Warto przespacerować się jego uliczkami, by przypatrzeć się jego mieszkańcom, poobserwować toczące się tu życie. Oczywiście co krok będą nam towarzyszyć nachalne dzieciaki, domagające się a to pieniędzy, a to wody, a to jedzenia i wierzcie mi, potrafi być to z czasem bardzo frustrujące. Jednak nie warto niczego rozdawać za darmo, mimo że serce naprawdę się kraje. Dlaczego? Po pierwsze, budzi to przekonanie, że od turystów zawsze się coś dostanie, że to norma i kiedy tak nie jest, pojawia się agresja, dwa – jeśli damy jednemu maluchowi, za chwilę nie wiadomo skąd, wokół nas pojawi się dziesięcioro innych. Starsze dzieciaki mają już swoje wyrobione sposoby na wyłudzenie tego czy tamtego. I tak np. w naszym przypadku, młody chłopaczek, rzekomo chcący jedynie poćwiczyć swój angielski, sprytnie przemaszerował z nami spory kawał drogi, by potem wprosić się na darmowy posiłek w restauracji. Konsternacja, bo przecież zapewniał, że nic od nas nie chce, a tu nagle zmiana o 180 stopni. Ciężko odmówić, jednak to zrobiłyśmy… za nim dreptało jeszcze trzech czy czterech w podobnym wieku.
LEKCJA GOTOWANIA
Jeśli ktoś lubi gotować czy też smakować nowych potraw, to lekcja gotowania w Etiopii jest czymś, co trzeba przeżyć. Szczególnie polecam odbyć ją w Lalibeli. Można tu porównać ofertę kilku hoteli i wybrać tę, która najbardziej nam odpowiada. Najlepsze opinie ma wspomniana już restauracja Old Abyssinia. Podczas tej lekcji dowiecie się, jak powstaje indżera, jak przygotować shiro oraz inne dania wegetariańskie, które potem na koniec oczywiście skonsumujecie. Jest to naprawdę świetny sposób na spędzenie popołudnia czy wieczoru w klimatycznym miejscu. Polecam podejść do restauracji, by ustalić konkretną godzinę. Jeśli grupa się już zebrała, można do niej dołączyć, a jeśli nie, wówczas ustalić dogodną godzinę zajęć.
Jak już wspomniałam, ostatecznie zrezygnowałam z lekcji w wyżej wymienionej restauracji, gdyż nasza pani gospodyni zaprosiła nas na wspólne wieczorne gotowanie. Tego dnia na kolację serwowałyśmy shiro z innymi dodatkami wegetariańskimi. Każdy gość z pensjonatu mógł dołączyć, także ostatecznie gotowanie przebiegło w bardzo wesołej atmosferze. A jak przygotować shiro, jedno z najpopularniejszych dań w Etiopii? Shiro to tak naprawdę czerwony proszek przeważnie z ciecierzycy, czasem grochu, fasoli czy bobu. Shiro smakuje zaskakująco skomplikowanie, ale jest zaskakująco proste w przygotowaniu. Potrzebna jest na pewno cebula, czosnek oraz pomidory, a także kilka przypraw, w tym papryczki chili. Cebulkę należy podsmażyć, udusić pomidorki i odpowiednio składniki ze sobą połączyć. Wszystko wyszło naprawdę palce lizać, chyba jedno z najlepszych dań tego typu, jakie dane mi było skosztować podczas mojej podróży. Shiro, szpinak, ziemniaki, wszystko idealnie przyprawione i obrobione.
POSMAKOWAĆ ETIOPSKIEJ KAWY
Obowiązkowo! Oczywiście nie tylko w Lalibeli, ale tutaj również. I tak z pewnością zostaniemy zaproszeni na małą czarną do małej ulicznej kawiarenki, którą w sumie, kawiarenką trudno nazwać. To tak naprawdę punkt kawowy z małymi siedziskami i małym stoliczkiem, gdzie odbywa się ceremonia parzenia etiopskiej kawy, czyli buna maflat. Ów napój jest niezwykle ważny w etiopskiej kulturze, pija się go codziennie, a w święta obowiązkowo, obsypując miejsce jej parzenia zielonymi liśćmi traw, czasem także małymi żółtymi kwiatami. Bo kawa, proszę Państwa, pochodzi z Etiopii! I tak, jak nie jestem kawoszem, tak w Etiopii stałam się jej fanką.
Tradycyjna kawa podawana jest jak espresso z dwiema łyżkami cukru i nazywa się „buna”. Zazwyczaj to kobieta ją przygotowuje i jest to traktowane jako zaszczyt. Na specjalne okazje panie zakładają tradycyjną białą sukienkę z kolorowymi plecionymi brzegami. Smak kawy jest specyficzny, uzyskuje się go także w specyficzny sposób. Oto kroki, jakie po kolei należy wykonać, by prawidłowo przygotować etiopską kawę.
Etiopską kawę przygotowuje się ze świeżych ziaren kawy. Po pierwsze, należy je umyć. Nie dlatego, że są brudne, ale dlatego, że trzeba zetrzeć skórę z ziaren. Na płaską patelnię leje się trochę wody i szoruje po niej ziarenkami, aż skóra się oderwie.
Przed parzeniem ziarna są zielone, więc trzeba je upiec na patelni. Należy ciągle je mieszać, przesuwać po płaskiej patelni, aby były równo upieczone. Staną się czarne i błyszczące, a ciepło wydobędzie z nich aromatyczny olej. Kiedy wszystkie ziarna przybiorą ten sam kolor, oznacza to, że ten krok jest już zakończony.
Teraz przychodzi trudniejsza część, trzeba ziarna zmielić na proszek. Dlatego należy je rozdrobnić w moździerzu. To wymaga sporo wysiłku, można się zmęczyć. Współczesne rodziny korzystają obecnie z elektrycznych młynków do kawy, jednak na ulicy ciągle króluje tradycyjny sposób.
Teraz trzeba zagotować wodę w tradycyjnym etiopskim garnku do gotowania kawy, zwanym jebena. Po zagotowaniu dodaje się świeżo zmieloną kawę w proszku. Zazwyczaj jest to jedna łyżka dla dwóch osób. Teraz napój należy gotować przez kilka minut. Wkrótce zapach świeżej kawy rozniesie się wokół.
Po ugotowaniu kawy nie należy jej od razu pić. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Najpierw zdejmuje się garnek z ognia, by napój nieco odpoczął. Sprawia to, że kawa w proszku spływa na dno, więc nie napijemy się fusów. Niektóre panie gospodynie kilkukrotnie odcedzają kawę przez drobne sito zamiast czekać.
Po kilku minutach nadszedł czas, aby skosztować naszej kawy. Najpierw w tradycyjnej filiżance bez uchwytów ląduje cukier (Etiopczycy zwykle piją kawę z dwiema lub trzema łyżkami), potem należy wlać gorącą kawę, czyniąc to ze sporej wysokości, aby strumień przebył pewną drogę do filiżanki. Na wsiach czasami dodawana jest sól lub tradycyjne masło zamiast cukru.
Pierwsza filiżanka trafia do najstarszej osoby w pokoju. Czasem do kawy podaje się popcorn lub orzeszki ziemne. W przeszłości serwowano domowe ciasto zwane „bash”, ale ceremonia kawy idzie w parze z wszelakim postępem, dlatego zamiast tego przygotowuje się obecnie popcorn, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Kawa w Etiopii podawana jest zawsze w trzech rundach. Pierwsza jest najsilniejsza, druga słabsza, a trzecia najsłabsza. Trzecia runda uważana jest za błogosławieństwo.
MUZEUM – LALIBELA CULTURAL CENTER
Czy w Lalibeli są muzea? Są! Jeśli mamy jeszcze trochę czasu, możemy zajrzeć do Lalibela Cultural Center, do którego wstęp kosztuje grosze, bo tylko 30 birrów. To całkiem interesujące nowe muzeum pięknie prezentuje historię Lalibeli, zarówno tę odległą, jak i niedawne czasy. Eksponaty to zabytki kultury, starożytne rękopisy oraz inne znaleziska archeologiczne z okolic Lalibeli. Warto zwrócić uwagę na jedenaście tablic informacyjnych wokół ścian, przedstawiających historię i archeologię Lalibeli. Przewodnik w muzeum jest wliczony w opłatę za wstęp.
ZAKUPIĆ PAMIĄTKI
Jeśli planujecie przywieźć z Etiopii jakieś pamiątki, warto rozejrzeć się za nimi w Lalibeli. Patrząc z perspektywy mojej podróży, największy wybór oraz najlepsze ceny były właśnie tu oraz w Dolinie Omo. Lalibela była naszym pierwszym przystankiem, a jednak zakupiłam tu dwa ślicznie rzeźbione i sporych rozmiarów etiopskie krzyże i tachałam je potem dzielnie na plecach przez trzy tygodnie (choć tak naprawdę noszenie plecaka z całym ekwipunkiem rzadko się zdarzało). Warto było, bowiem tak pięknych krzyży w takiej cenie nigdzie już później nie znalazłam. Oprócz tego, można tu kupić różnego rodzaju figurki (te polecam także na targach w Dolinie Omo), maski, tradycyjne okrągłe lalibelskie domki, chusty, obrusy, dywany i o wiele więcej.
Kilka sklepów znajduje się na głównym placu. Warto zajrzeć do każdego i przekonać się, jakie ceny sprzedawca zaoferuje. Czasami trzeba się targować, a czasami ceny są już na normalnym poziomie, jak np. w sklepie, w którym zrobiłyśmy spore zakupy. Pan właściciel od razu powiedział, że u niego od razu jest uczciwie, a przy zakupie kilku rzeczy, na pewno będzie rabat. I tak np. za dwa duże drewniane krzyże zapłaciłam 800 birrów, co daje 105 zł. Figurki zaś kosztowały od 250 do 400 birrów, czyli od 30 do 50 zł (w Dolinie Omo można było jeszcze zejść z ceny).
BEZPIECZEŃSTWO W LALIBELI
Ogólnie w Lalibeli jest bezpiecznie. W dzień bez problemu można poruszać się po miasteczku samemu. Jedyne, co może być męczące, a także frustrujące, to zaczepiające dzieciaki, a w zasadzie całe ich grupki. Wieczorową porą teoretycznie również powinno być ok, choć zupełnie inaczej wygląda sytuacja turystów, a inaczej turystek. Jeśli jesteście kobietami, podróżującymi bez towarzystwa mężczyzn, lepiej dmuchać na zimne i nie włóczyć się po zmroku po uliczkach Lalibeli. Jeśli już musicie wrócić do hotelu po ciemku, lepiej weźcie tuktuka. Co prawda nie słyszy się tu o żadnych napach czy tego typu akcjach (w przeciwieństwie do Gondaru), to jednak lepiej nie kusić losu. Natomiast zawsze można umówić się z lokalnym przewodnikiem, który wybierze się z nami wieczorem do tradycyjnej knajpki na miodowe wino i tańce. My właśnie tak zrobiłyśmy. Jednak uwaga dziewczyny! Lokalny przewodnik również może nie do końca być w porządku, co nam się akurat przytrafiło.
Historia zaczyna się już na trekkingu, na który wybieramy się z przewodnikiem, współpracującym z pensjonatem, gdzie nocujemy. W czasie wędrówki wszystko jest niby w porządku, choć już w wtedy zauważam ręce gościa, jak dla mnie, zbyt często szukającego kontaktu a to z kolanem, a to z plecami. Wieczorem nasz przewodnik zabiera nas do baru Torpido Tej, a jako, że miejsce znane i naprawę tradycyjne, postanawiamy się wybrać. I rzeczywiście knajpka jest fantastyczna, jest prawie pełno, ciężko znaleźć wolny stolik. Nasz przewodnik od razu zamawia dla nas miodowe wino, które podawane jest w tradycyjnych ala kieliszkach-buteleczkach, na start moc największa. Chcemy zapłacić, jednak o dziwo pieniędzy nie chce. Po wypiciu większej ilości, lekko w głowie zaczyna szumieć… umawiamy się, że jedna z nas pije w żółwim tempie, by mieć kontrolę nad sytuacją. W pewnym momencie czuję coś na kolanie, tak, tak, to ręką naszego przewodnika… już wiadomo, o co chodzi. Stanowczo mówię NIE i zabieram rękę, by wróciła tam, gdzie jej miejsce. Muszę naprawdę być przekonująca, bo drugi raz gość już nie próbuje… ze mną. W międzyczasie do stolika dołączają jego kumple oraz dwóch rosłych faranji bodajże z Estonii. Koledzy niezbyt towarzyscy, wolą relaksować się z grupką rasta. Tak, nasz przewodnik również do nich należy i przyjechał do Lalibeli z miasteczka Shashamane, gdzie mieszka spora społeczność rastafarian właśnie. W międzyczasie wszyscy panowie znikają na dłuższą chwilę, a my zostajemy same… choć tak naprawdę lokal jest pełen ludzi. Muzyka gra, coraz więcej osób tańczy, a w środku pojawia się także młoda para wraz z gośćmi. Ja ląduje na parkiecie i staram się udowodnić, że my faranji też potrafimy tańczyć.
Po trzecim kieliszku postanawiamy wracać, prosimy więc naszego przewodnika o zamówienie tuktuka. Chcemy oczywiście uregulować rachunek, jednak to on za wszystko płaci. Bajaj o dziwo nie przyjeżdża, mimo, że był umówiony, na ulicach pustki, ni żywej duszy. No może jedna… w drodze powrotnej przeczepia się do nas młody mężczyzna i nijak nie rozumie, że nie życzymy sobie jego obecności. Upieram się, by jednak tuktuk przyjechał, ale niestety nic nie podjeżdża. Postanawiamy więc wrócić na piechotę. Generalnie to w końcu przewodnik z hotelu, więc nic nam grozić nie powinno. Jak się okazuje, koleś próbuje jeszcze wskórać coś u Anki, zachwalając jej swoje gabaryty wiadomo czego… padają wręcz wyrzuty, że przecież on nas zaprosił i tyle zapłacił… to niby jakoś powinnyśmy się mu odwdzięczyć. Gość zostaje zjechany wszerz i wzdłuż, po czym dowiadujemy się, że oni tu przecież szanują kobiety, więc nie mamy czego się bać. Do domu docieramy naprawdę szybko, prowadząc przez cały czas żywiołową dyskusję z obydwoma osobnikami.
Czy czułyśmy się zagrożone? Czy było niebezpiecznie? I tak i nie. Sytuacja na pewnie niekomfortowa. Jednak przewodnik był z naszego guesthouse’u, a nasza pani gospodyni wiedziała, że zabiera nas do knajpy. Wygląda na to, że chłopak próbuje i zapewne chętne się zdarzają, więc wie, że jest szansa. Jednak dziewczyny bądźcie czujne i uważajcie! A oto i zdjęcie owego szczodrego przewodnika. Udało mi się cyknąć z nim wspólne foto, choć nie był szczególnie skory.
Sprawdźcie także wpis, w którym znajdziecie mój 3-tygodniowy plan podróży po Etiopii. Plan rozpisany dzień po dniu ze szczegółowymi informacjami, co gdzie i kiedy:
4 komentarze
wojtek
Świetny tip z autobusami, trzeba uważać… A co uważasz o etiopskiej kuchni? Warta uwagi? Pikantna?
celwpodrozy
Kuchnia etiopska na pewno pojawi się w oddzielnym wpisie, bo o tym można pisać i pisać… zdecydowanie inna od naszej, warta uwagi, oparta na placku/chlebie indżera, który nie każdemu zapewne przypadnie do gustu.
Lucyna
Świetny wpis! Chyba najbardziej szczegółowy, naszpikowany przydatnymi informacjami, jaki znalazłam do tej pory. Mam nadzieję, że całą swoją podroż tu opiszesz. Pozdrawiam ciepło
celwpodrozy
Dzięki! Tak tak opiszę, w miarę możliwości. Kolejny o Gonder już się pisze:)