Etiopia – trzydniowy trekking w Górach Simien
Trekking w Górach Simien to przeważnie punkt obowiązkowy w każdym planie podróży do Etiopii. I słusznie. To, że pojedziemy w Góry Simien, wiedziałyśmy od początku. Jedyna rozkminka dotyczyła tego, na jak długo. Jeden dzień to trochę bez sensu, dwa za krótko, więc trzeba było tak ułożyć plan, by dłuższy trekking się zmieścił. Najwyższy szczyt w tych górach to Ras Daszen i by go zdobyć potrzeba cztery dni marszu. Ostatniego dnia trasa nie jest już podobno aż tak malownicza, więc ostatecznie wybrałyśmy wariant trzydniowy i zdobycie Imet Gogo. I to była bardzo dobra decyzja. Dlaczego? O tym za chwilę.
We wpisie dowiecie się, dlaczego warto odwiedzić Góry Semien, jak wygląda szlak, jakie są warunki na kempingach, czyli znajdziecie wszystkie potrzebne informacje praktyczne, dotyczące organizacji trekkingu.
Góry Simien w Etiopii, nazywane także Semien, tworzą Park Narodowy i są podobno najpiękniejszymi górami Afryki, serwując jedne z najbardziej spektakularnych krajobrazów na świecie. Ogromna erozja na przestrzeni milionów lat stworzyła poszarpane szczyty górskie, głębokie doliny na dnie ostrych urwisk i dramatyczną skarpę, która ciągnie się kilometrami z zapierającymi dech w piersiach widokami na surowe niziny poniżej. Te unikalne cechy doprowadziły do tego, że owo pasmo górskie od dawna przyrównywane jest do Wielkiego Kanionu.
W parku znajduje się kilka szczytów powyżej 4000 m n.p.m., w tym Ras Daszen, najwyższa góra Etiopii, która liczy sobie 4543 m n.p.m. Park został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1978 roku jako drugie w historii miejsce o wyjątkowym pięknie. Dodatkowo żyje tu wiele endemicznych gatunków zwierząt, w tym słynne dżelady, których populacja jest tu największa, a także koziorożec abisyński, wilk etiopski , hieny oraz lamparty.
Spis treści
JAK ZORGANIZOWAĆ TREKKING W GÓRACH SEMIEN
Na trekking wyrusza się z miejscowości Debark. Niestety nie ma możliwości wjazdu do parku na własną rękę. Są dwie opcję, albo wykupujemy trekking w lokalnej agencji, która wszelkie formalności już załatwia sama, albo w Debark szukamy przewodnika, z którym ruszymy w góry i który zorganizuje całe przejście. Jeśli wybieramy się bowiem na kilka dni, potrzebny będzie kucharz oraz namioty do spania. Generalnie na teren parku wjeżdża się za skautami, czyli z uzbrojoną ochroną. Jednak nie jest to regułą, o czym naocznie się przekonałam, bowiem dwie osoby szlak przemierzały jedynie z przewodnikiem.
Opcja druga, czyli zorganizowanie trekkingu w Debark poprzez przewodnika jest podobno tańsza, więc jeśli komuś zależy na zbiciu ceny, która nie jest mała, warto spróbować. My jednak, jako że plan, jest bardzo napięty, wybieramy opcję pierwszą, czyli lokalną agencję. Wybór pada na ETT, czyli Ethio Travel and Tour, która stała się jednym z największych lokalnych biur w Etiopii. Ma mnóstwo bardzo dobrych opinii, choć i negatywne też się znajdą. Niemniej przy takiej ilości, pewnie ciężko zawsze wszystko idealnie dopiąć. To, co ostatecznie decyduje o naszym wyborze, to darmowy transport prosto z gór do Aksum, co oznacza, że nie musimy się przesiadać w autobus i tracić jednego dnia na dojazd.
Trzydniowy trekking kosztuje 300 USD za osobę i jest to standardowa cena. Można zapłacić ciut mniej, ale o tym za chwilę. W cenę wliczone są następujące rzeczy: transport samochodem 4×4 z Gondar oraz do Aksum, przewodnik, skauci, kucharz i jego pomocnicy z całym sprzętem, muły niosące namioty i ekwipunek do spania (materace i śpiwory również są dostępne), koszt noclegu na kempingach, opłata za wstęp do parku, jedzenie, butelkowana woda mineralna. Cena nie obejmuje napojów alkoholowych, co jednak okazuje się nieprawdą, bowiem podczas kolacji przewodnik serwuje nam etiopskie wino oraz etiopski dżin, zapewne po to, by wszystko dobrze się strawiło.
Za wycieczkę płacimy w Addis na lotnisku. Agencja wysyła swojego przedstawiciela, który przyjmuje od nas pieniądze i wystawia coś w rodzaju pokwitowania. Oczywiście aż do dnia odbioru zastanawiamy się, czy ktoś z ETT się pojawi i kiedy kierowca się spóźnia, pojawia się stres. Oczywiście wszystko przebiega zgodnie z ustaleniami. Jak wspomniałam, ETT to bardzo duża firma, więc jeśli nie zatrzymujecie się na dłużej w Addis lub macie mało czasu na przesiadkę na kolejny lot, z pewnością będziecie mogli uiścić opłatę w innym mieście, jak np. w Lalibeli.
Czy polecam ETT? Polecam. Cała obsługa na plus, przewodnik, skauci (bardzo sympatyczni i pomocni), kucharz i jego ekipa. Jedzenie przepyszne, kolacja zawsze jest trzydaniowa: zupa, drugie oraz syty deser. Jedyny zarzut to właściwie namioty, które mogłyby zostać już wymienione. Czasami jest problem z zamknięciem. Grupa nie jest duża, razem z nami liczy 8 osób, w tym rodzinka ze Słowenii oraz rodzinka z Kanady. Humory dopisują, a i wsparcie w trudniejszych momentach też jest.
Jeśli zaś bardzo zależy Wam na cenie, możecie skontaktować się z niejakim Peterem Adal. To on dał nam najlepszą cenę. Transport do Aksum również chciał zorganizować, jednak dopiero dzień po trekkingu i za dodatkową opłatą. Jeśli więc chcecie wrócić do Gondar lub Debark, jego oferta może być korzystna. Namiar z polecenia od kogoś, kto z jego usług korzystał i był zadowolony, choć w Internecie znajdzie kilka bardzo negatywnych komentarzy pod jego adresem. Za trzydniowy trekking liczył sobie 230 USD od osoby, więc 70 zielonych zostaje w kieszeni. Jego adres mailowy to: peteradal@yahoo.com, a numer whatsapp +251918721923.
A jak wygląda sprawa, jeśli chcemy wszystko zorganizować sami? Całą procedurę, jak już wspomniałam, trzeba zacząć w Debark, do którego dostaniemy się rano autobusem z Gondar. Teoretycznie autobus odjeżdża o 6:00, jednak może zdarzyć się opóźnienie. Warto być wcześniej, by mieć pewność, że znajdzie się dla nas miejsce. Dworzec powinien być już otwarty od 5:00. Jeśli nie uda się nam dostać do autobusu, pozostają busy, ciut droższe, ale nieznacznie. Autobus z Gondar do Debark jedzie około dwóch godzin.
W Debark musimy udać się do biura Parku Narodowego, by załatwić wszelkie formalności. Za co trzeba będzie zapłacić? Za wejście do parku (90 birr za osobę za jeden dzień), za kemping – jeśli chcemy spać w namiotach (10 birr za osobę za dzień), za lodgę – jeśli chcemy spać pod dachem (120 birr za osobę, jest to tak naprawdę budynek z łóżkami o niskim standardzie), wynajęcie sprzętu, zatrudnienie przewodników, skautów i tragarzy (cennik na zdjęciu) oraz oczywiście za wynajęcie transportu do bram parku i potem z powrotem z parku do Debark. Cena za samochód zależy od miejsca i tak Buyt ras -1100 birr, Sankaber – 1600 birr, Ayenameda (Geech) – 2000 birr oraz Chenneke – 2400 birr. I uwaga, to jest koszt za transport tylko w jedną stronę. Jeśli natomiast wybierzemy się na jednodniową wycieczkę, za powrót zapłacimy połowę ceny. Nie ma zwrotów, jeśli uiścimy już opłaty, a zrezygnujemy, nikt nam pieniążków nie zwróci.
TREKKING W GÓRACH SEMIEN – DZIEŃ 1: Gondar – Sankobar
- Trasa: z Gondar do Sankobar (kemping)
- Pokonany dystans: 8,5 km
- Pierwszy nocleg na kempingu na wysokości 3200 metrów n.p.m.
Dla osób chodzących po górach trasa teoretycznie niezbyt trudna, jednak wysokość robi swoje, szczególnie z ciężkim plecakiem. Około godziny 9:00 rano zostajemy odebrane z hotelu w Gondar przez kierowcę z ETT, by następnie pojechać po kolejnych uczestników. I jak to w Afryce.. kto by się spieszył. Czas oczekiwania na załadowanie prowiantu oraz sprzętu plus zebranie wszystkich wycieczkowiczów trochę się dłuży, ale wychodzi na to, że wszystko jest wkalkulowane w grafik.
Z Gondar udajemy się do Debark, gdzie każdy udający się w Góry Simien musi się zatrzymać. Czas przejazdu to niecałe dwie godziny. Tutaj uzyskujemy pozwolenie na wjazd do parku, a do tego każdy musi wpisać się do specjalnego zeszytu, dokumentujące osoby, wjeżdżające na teren gór. W Debark dołącza do nas także dwóch uzbrojonych skautów, którzy okazują się być bardzo sympatycznymi i pomocnymi kompanami.
Trekking teoretycznie zaczyna się przy Simien Lodge, jednak tylko teoretycznie, gdyż tutaj nastąpuje jedynie przystanek na obserwację pierwszych dżelad. Akurat tak się składa, że całe stado schodzi nieco niżej i pojawia się tuż za wjazdem do parku. Trasa z Debark do tego miejsca to już konkretna szutrówka i wcale nie jest to krótki odcinek.
Dżelady (Theropitecus gelada) to endemiczny gatunek małp, występujący tylko na Wyżynie Abisyńskiej. Największa ich populacja żyje w Górach Simien. Owe małpy bardziej przypominają owce, bowiem nie chodzą po drzewach, a żywią się korzeniami traw. Nie są w ogóle agresywne. Żyją na wysokości 1800-4400 m n.p.m. Z krótkimi palcami dżelady są wytrawnymi wspinaczami. Wieczorem zwierzęta dosłownie “opadają w przepaść”, gdzie szukają miejsca na nocleg. Śpią skulone na półkach skalnych lub w jaskiniach.
Te zwierzęta, przypominające pawiany, są najbardziej naziemnymi naczelnymi na świecie, z wyjątkiem ludzi. Jako zjadacze traw są ostatnim żyjącym gatunkiem starożytnych naczelnych, które ciągle się pasą i które kiedyś były bardzo liczne. Dżelady spędzają większość dnia, siedząc i skubiąc trawę oraz zioła. Mają tłuste poduszki w tylnej części siedzeniowej, a wiec są dobrze przystosowane do takiej aktywności.
Znane są z nadmiernie wegetariańskiego stylu życia. Są to trawożercy, co oznacza, że ich dieta składa się w 90% z trawy. Są jedynymi żywymi naczelnymi, których pożywienie stanowią niemal całkowicie rośliny. To cecha bardziej powszechna u zwierząt kopytnych, takich jak jelenie i bydło, niż u małp. Trawa nie jest najbogatszym źródłem pożywienia w przyrodzie, więc dżelady muszą jeść nieustannie, aby uzyskać składniki odżywcze, których potrzebują, by przetrwać. W celu uzupełnienia swojej diety, konsumują kwiaty oraz zawzięcie kopią w ziemi, by dostać się do bogatych w składniki odżywcze korzeni pod powierzchnią. Mogą spędzać do 10 godzin dziennie, jedząc trawę, co oznacza, że jedzą przez większość swojego życia.
Dżelady żyją w społeczeństwach wielopoziomowych. Najmniejsza to rodzina, stabilna jednostka jednego samca lub kilku samców, od dwóch do dziesięciu samic i ich zależnego potomstwa. Jednostki rodzinne tworzą zespoły, które podróżują razem w ciągu dnia. Czasami parady dżeladowe tworzą duże stada liczące do 1200 osobników. Są to jedne z największych grup zaobserwowanych wśród naczelnych. Dżelady mogą tworzyć tak duże grupy, ponieważ żywią się głównie trawą, która jest szeroko dostępna. Samce są większe i bardziej owłosione niż samice. Męski przywódca dominuje nad wszystkimi innymi członkami swojej rodziny, ale ostatecznie zostaje zastąpiony przez młodszego rywala. Walki podczas tych wymian mogą być brutalne i hałaśliwe. Istnieje ścisła hierarchia dominacji wśród samic w jednostce rodzinnej.
Dżelady nazywane są czasami pawianami „krwawiącego serca” z powodu niezwykłego zabarwienia na ich klatkach piersiowych. Podczas, gdy ta część ciała u innych małp w większości pokryta jest futrem, u dżelad jest łysa. Widoczna jest tu charakterystyczna czerwona plamka skóry pośrodku piersi. Ta dziwna cecha jest bardzo ważna dla dżelad, szczególnie jeśli chodzi o krycie. Kiedy samica gotowa jest do kopulacji, jej klatka piersiowa rumieni się na czerwono, aby zasygnalizować pobliskim samcom, że jest w rui. Klatka piersiowa samców również staje się czerwona, gdy nagromadzi się testosteron. Największe samce alfa mają zwykle najjaśniejsze plamki.
Podobnie, jak wiele innych gatunków, rodziny są zdominowane przez samca alfa, który ma specjalne przywileje w plemieniu. Jednak często nie rości sobie on wyłącznych praw do krycia samic tej grupy. Badania wykazały, że wiele alf pozwala na wpuszczanie młodszych osobników do swojej grupy, kawalerów, którzy będą próbowali kopulować z członkami haremu alfa. Chociaż może się to wydawać złym rozwiązaniem dla alfa, w rzeczywistości przynosi korzyść grupie. Mimo, że alfa ma pewną konkurencję ze strony młodszych samców, średnio nadal będzie ojcem około 83% dzieci. Dodatkowa korzyść, wynikająca z posiadania kilku dodatkowych samców, to większe możliwości obrony stada.
Z badań lotniczych wynika, że w latach 70. w Etiopii istniało 500 000 przedstawicieli tego gatunku. Od tego czasu dżelady są coraz bardziej narażone na wpływ ingerencji człowieka poprzez rolnictwo, jego rozwój, co powoduje zmniejszanie się obszaru łąkowego. Obecnie trwają badania mające na celu ustalenie, ile dżelad przetrwało do dziś.
Jak wszystkie naczelne, dżelady są wysoce inteligentnymi stworzeniami, które wykazują zdolność wyższego rozumowania. Mają także możliwość komunikowania się ze sobą, a nawet mogą organizować naloty, by kraść żywność od rolników. Konflikt z ludźmi stopniowo nasilał się, sytuacja nabrała rozpędu, gdy ludzie zaczęli uprawiać ziemię na ojczystej ziemi dżelad. Po zniknięciu żerowisk dżelady są bardziej narażone na głód i mogą przeprowadzać naloty o wysokim ryzyku w akcie desperacji.
Dżelady są w stanie wykonać niezwykłe zadania umysłowe. Po pierwsze, jak już wspomniałam wyżej, mogą bardzo skutecznie komunikować się ze sobą poprzez szereg specjalistycznych połączeń i wskazówek wizualnych. Zidentyfikowano około 30 połączeń, z których każde ma swoje unikalne znaczenie. W przeciwieństwie do większości naczelnych, które chrząkają, dżelady używają także innych znaków. Wykorzystują kombinację przygryzania warg i wokalizację, aby stworzyć dialekt, który jest niezwykle podobny do mowy.
Po obserwacji tych jakże niezwykłych zwierząt, udajemy się dalej w miejsce wyznaczone na lunch. Tego dnia obsługa serwuje standardowo kanapkę z kapustą, gotowane ziemniaki w mundurkach oraz owoce. I to tu właśnie zostawiamy nasze auta i ruszamy na trasę. Tempo od początku jest dość wolne (choć podobno może być jeszcze wolniejsze), mimo, że niektórzy bardzo wyrywają do przodu. Jak się potem okaże, problemy z wysokością szybko zweryfikują towarzystwo.
Trasa pierwszego dnia nie jest długa, jej przejście zajmuje około 3 godziny. Krajobraz w większości to niesamowite kaniony, poprzetykane górami i górkami, które można obserwować z ostrej skarpy. Poszarpane szczyty, głębokie doliny na dnie ostrych urwisk, a do tego niesamowite przestrzeń, takie widoki towarzyszą nam na początku. Jak już wspomniałam, Góry Simien przyrównane są do Wielkiego Kanionu Kolorado.
Do kempingu, który leży na wysokości 3200 metrów n.p.m, docieramy około godziny 17:00. Namioty już na nas czekają i jak się okazuje, w tej kwestii przydałaby się poprawa. Sprzęt jest stary i bardzo zużyty, nasz ma problemy z zasunięciem zamka i ten problem powtarza się co jakiś czas. Na polu namiotowym stoją także małe altanki, czy budki, w których ekipa kucharska przygotowuje kolację. Jako, że do obozowiska docieramy jeszcze przed zachodem, jest czas na krótki spacer i podziwianie widoków o zachodzie słońca. Tłumów ogólnie nie ma, kilka innych ekip, jednak wolnego miejsca jest w bród. Podobno bywają i takie okresy, gdy ciężko jest tu uszczknąć choć kawałek pola dla siebie.
Kolacja to jedno wielkie zaskoczenie… pozytywne. Nie spodziewałam się tu tak dobrej kuchni i takiej obfitości posiłków. Zarówno zupa, jaki i drugie danie (kilka do wyboru) oraz deser są przepyszne, dobrze ugotowane i doprawione. Do kolacji na stół wjeżdża etiopskie wino, czego nie było w ofercie. Wszyscy w dobrych humorach udają się na spoczynek. Podczas pierwszego noclegu jest naprawdę zimno, ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co czeka nas kolejnej nocy.
TREKKING W GÓRACH SEMIEN – DZIEŃ 2: Sankobar – Geech
- Trasa: z Sankobar to Geech (kemping)
- Pokonany dystans: 14 km
- Drugi nocleg na kempingu na wysokości 3600 metrów n.p.m. (z 3200 weszliśmy na 3700)
Drugiego dnia trasa jest najdłuższa, łącznie pokonujemy 14 km. Nie zajmuje to jednak całego dnia, bowiem do kempingu docieramy około 15:00. Podczas trekkingu krajobraz stopniowo się zmienia. Kaniony zostają w tyle, przed nami rozpościera się iście górski krajobraz. Zaczynają pojawiać się żółto-trawiaste łąki z charakterystycznymi drzewkami o nazwie lobelia, przypominającymi juki, co wygląda wręcz bajkowo. Takie obrazki widzę po raz pierwszy.
W Górach Semien występuje naprawdę wyjątkowa flora. Można wyróżnić trzy różne pasy roślinności. Najwyższym pasem wysokościowym jest pas stepowy afro-alpejski, znajdujące się powyżej 3500 m n.p.m. Ta strefa trawiasta charakteryzuje się występowaniem wspomnianej już lobelii olbrzymiej. Ta mierząca do 10 metrów wysokości roślina pierwszy raz zakwita dopiero po dwudziestu latach, a następnie umiera.
Kolejny niższy pas roślinności położony jest na wysokości od 3000 do 3500 m n.p.m. i jest to tzw. pas wrzosowaty. Swoją nazwę zawdzięcza różnym formom krzewów i drzew Erica (wrzosiec) występujących w tej strefie. Najbardziej znaną formą jest gigantyczne wrzosowisko (Erica arborea), które niegdyś powszechnie znajdowało się w parku. Rosnące zapotrzebowanie na drewno opałowe ogromnie ograniczyło jego występowanie.
Najniższy pas roślinności leży między 2000 a 3000 m n.p.m. i nazywany jest afro-górskim pasem leśnym. Występuje głównie na dnie stromych części skarpy, na obszarach nizinnych na północ od parku. Ten pas roślinny charakteryzuje się ogólnie drzewami twardolistnymi, a zwłaszcza występowaniem jałowca wschodnioafrykańskiego, a także różnych gatunków akacji.
Oprócz flory w Górach Simien występuje także bogata fauna, w tym bardzo wiele gatunków endemicznych. Mamy naprawdę szczęście, bowiem podczas trzydniowego trekkingu udaje się nam zobaczyć wszystkie owe gatunki. Nie ma to jak czujność skauta, który ma oczy dookoła głowy i jest w stanie wypatrzeć nawet najmniejszy ruch z daleka. A jakie inne endemiczne gatunki zwierząt, oprócz dżelad, występują w Górach Simien?
Jest to bez wątpienia koziorożec abisyński (Capra ibex). Stał się on symbolem narodowym i to one przyciąga turystów w te góry. Jest jednym z najbardziej zagrożonych gatunków ssaków na świecie. Mała liczba zwierząt, kłusownictwo i bardzo ograniczone obszary pozostałych siedlisk grożą całkowitym wyeliminowaniem tych osobników. Koziorożec żyje na stromych zboczach i trawiastych półkach skarp. Ich liczba, szacowana przez międzynarodowych ekspertów, oscylowała w okolicy 150 osobników w 1969 roku, zaś 1989 roku wzrosła do 400, by 7 lat później ponownie zmniejszyć się do 250. Stada, które przetrwały, przeniosły się do wschodnich części parku i dalej, coraz częściej egzystując w najbardziej niedostępnych częściach skarp.
Większość zagrożeń dla tego gatunku niesie człowiek. Płaskie obszary przy stromych klifach, służących jako główne siedliska koziorożca, przekształciły się w teren uprawny, czy też teren wypasu zwierząt gospodarskich i zbierania drewna opałowego. To stale rosnące wykorzystanie tej ziemi przez ludzi prowadzi do degradacji gleby i nadmiernego wypasu, a wreszcie do użytkowania obszarów, które nadają się tylko w niewielkim stopniu do rolnictwa. To oczywiście czyni te części gór nieodpowiednim dla siedlisk koziorożca. Niestety tego pięknego zwierzęcia nie udaje mi się uwiecznić na zdjęciu, jest zbyt szybki. Za to dżelady dają się fotografować bez problemu.
Bardzo rzadkim gatunkiem jest także menelik’s bushbuck, to akurat angielska nazwa i nie mam pojęcia, jak brzmi ona w naszym ojczystym języku. Zwierzę to należy do tej samej rodziny, co antylopy niala, kudu, bongo i eland. Zidentyfikowano ponad czterdzieści ras bushbucka, które różnią się znacznie zarówno pod względem zabarwienia, jak i rodzaju siedliska, gdzie często występują. Większość z nich to żyjące w lesie zwierzęta, zamieszkujące gęsty krzew, zwykle w pobliżu wody, choć nie jest to konieczne, ponieważ niektóre z nich są znane z tego, że w razie potrzeby nie piją przez długi czas. Wydają głośne dźwięki, przypominające szczekanie, a także serię chrząknięć. Występuję także w Bale Mountains w Etiopii.
Meneliki żyją przeważnie w pojedynkę, ale w Bale prawie zawsze widuje się je w parach lub małych rodzinnych grupach, co również zdarza się w Simien. Są to niezwykle piękne małe zwierzęta, o sierści dłuższej niż u innych antylop, być może z powodu życia w niższych temperaturach na dużych wysokościach. Rogi, które posiada tylko samiec, mają spiralny skręt i dobrze określony podłużny grzbiet. Rekordowa długość rogu wynosi 34,93 cm. Mają duże szerokie uszy, a kiedy przestają patrzeć na intruza, dostrzec można białe kępki na uszach. Charakterystyczne są także białe plamy na policzku, a u samic czasami czarniawy kołnierz na dolnej szyi, słabe białe plamki na biodrach i kończynach o kontrastowym ciemnym i jasnym wzorze. Ogon jest krzaczasty i długi, sięgający tuż nad staw skokowy, biały pod spodem z czarną końcówką. Mamy naprawdę ogromne szczęście, że udaje się nam je wypatrzeć, a to dzięki naszym panom skautom.
Kolejnym endemicznym gatunki Etiopii jest kaberu, zwany wilkiem bądź szakalem etiopskim (Canis simensis simensis). To niezwykle rzadkie zwierzę. Kiedy utworzono tu Park Narodowy, już wówczas liczba osobników była niewielka. Gatunek został zarejestrowany jako zagrożony w Czerwonej Księdze Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN). Populacja wilka w Górach Simien szacowana jest na około 40 sztuk, z czego około jedna czwarta mieszka w granicach parku. Występuje on głównie w afro-alpejskich siedliskach górskich na wysokościach powyżej 3500 m n.p.m. i rzeczywiście na takiej wysokości udaje się nam go zobaczyć dwa razy. Większa populacja żyje w Parku Narodowym Bale Mountains w południowej Etiopii. Bardzo wątpliwe jest, czy ów gatunek w ogóle przetrwa. Podobnie jak w przypadku koziorożca, głównym zagrożeniem dla tego gatunku jest kłusownictwo i zmniejszanie się obszaru na siedliska.
W Parku Narodowym Simien występuje ponad 180 gatunków ptaków. Sześć z nich jest endemicznych dla tego obszaru górskiego. Do najbardziej spektakularnych gatunków ptaków w okolicy należą orłosęp (Gypaetus barbatus), orzeł sawannowy (Aquila rapax) oraz kruk grubodzioby (Corvus crassirostris). I owe ptaki również towarzyszą nam w czasie trekkingu. Natomiast przy kempingu Geech swoje gniazdo ma orzeł sawannowy, a więc z bliska można je poobserwować.
Tego dnia podczas trekkingu zatrzymujemy się przy wodospadzie Jinbar. Nie jest to może spektakularna kaskada, bowiem wody jest mało i ledwo ją widać. Niemniej widok jest zawrotny, To także jedno z najlepszych miejsc w tych górach, by wypatrzeć orłosępy i rzeczywiście, kilka krąży nad przepaścią.
Lunch serwowany jest w urokliwym miejscu nad rzeką, a w zasadzie w jej korycie. Chwilę tę można także wykorzystać na krótkie opalanie, czy też ochłodę stóp w orzeźwiającej wodzie. Lekarze medycyny podróży odradzają kąpiele w jakiejkolwiek wodzie w Etiopii, jednak myślę, że górska woda, w której zanurzymy jedynie stopy, nic złego uczynić nam nie powinna. Standardowo otrzymujemy kanapkę z kapustą, a raczej dwie, bo porcja jest podwójna plus ziemniaki i owoce. Co poniektórzy zaczynają już kręcić nosem, mimo że jedzenie jest naprawdę dobre… jednak kapusta, wiadomo, pewne skutki uboczne powoduje, a w tym wydaniu są one nader wzmożone. A wychodek w tych okolicznościach to już luksus, i nie zawsze można swobodnie skorzystać z krzaczków.
Jak już wspomniałam, do obozu docieramy około 15:00. Kolacja dopiero wieczorem, więc jest czas wolny. Polecam zabrać ze sobą jakieś przekąski lub nawet opakowania jedzenia liofilizowanego. Wrzątek jest dostępny, zatem bez problemu można przygotować sobie obiad i nie głodować do 19:00 czy 20:00. Na miejscu dostaniecie ciastka lub krakersy, a to jednak mało po takim wysiłku. Namioty są już rozbite. Mamy wrażenie, że za chwilę odlecą, bowiem wiatr daje się we znaki. Jednak bystre słoneczko łagodzi trochę chłodną bryzę i można w ciepełku chwilkę odpocząć przed wieczornym trekkingiem. Wychodki tym razem mają poważniejszą formę, bo murowaną, oczywiście z dziurami w środku. Ci zahartowani w boju korzystają, reszta szuka bardziej naturalnych okoliczności i neutralnych zapachów. Tutaj również jest kilka altanek do przygotowywania posiłków, które potem konsumuje się przy świecy i latarkach. Panowie skauci za każdym razem śpią na zewnątrz, przykrywając się jedynie kocami. Jestem pełna podziwu, nigdy w życiu nie przetrwałabym tutaj nocy w ten sposób.
A co robić w czasie wolnym? Nieopodal na wzgórzu rezyduje całkiem pokaźne stado dżelad, którym można potowarzyszyć. Jednak tak czy inaczej, spotkamy je wieczorem podczas, gdy będą wracały na nocleg na swoje skalne półki. Około 18:00 wszyscy wyruszamy w miejsce, z którego schodzą na dół. Trasa wiedzie na szczyt Kedadit i jest bardzo widokowa i prowadzi pod górę, niemniej wysiłek nie jest już tak duży. Robi się natomiast coraz chłodniej, wręcz zimno, bowiem przeszywający wiatr robi swoje. Na tę obserwację polecam zabrać ciepłe ubranie, nawet czapkę i rękawiczki. Dżelady nieco się spóźniają, widocznie nie chcą iść spać zbyt szybko. My jednak cierpliwie czekamy na spektakl, który w końcu następuje w blasku zachodzącego słońca. Już z oddali słychać ich odgłosy, a na horyzoncie pojawiają się pierwsze dżeladowe kształty. I jak jest nasze zdziwienie, kiedy to, jak gdyby nigdy nic, małpki wchodzą pomiędzy nas, szukając drogi na dół. Są na wyciągnięcie ręki. I nagle zaczynają skakać, zwijać się w kłębek i turlać w dół. Na straży stoi wielkie samiec alfa, przywódca stada i dopiero, gdy wszystkie osobniki udadzą się w wyznaczonym kierunku, podąży on za nimi. Niesamowity obrazek!
Na kemping wracamy już po zmroku, więc dobrze mieć ze sobą latarkę. Udajemy się prosto na kolację, który i tym razem jest prawdziwą ucztą dla podniebienia, a wszystko zapijamy słynnym etiopskim dżinem. Po kolacji jeszcze na chwilę przysiadamy przy ognisku, słuchając opowieści przewodnika i naszych współtowarzyszy, patrząc non stop w rozgwieżdżone do granic możliwości niebo. Robiło się niemiłosiernie zimno, więc każdy marzy o ciepłym śpiworze. Noc to prawdziwy hardkor… dwa polary, kurtka, czapka, rękawiczki, dwa śpiwory, a i tak zimno jakoś przenika do mojego ciało. Rano wstaję totalnie opuchnięta, ledwo mogę otworzyć oczy. Na szczęście wszystko mija wraz ze śniadaniem i pierwszymi promieniami słońca. A na śniadanie ekipa kucharska serwuje nam jajecznicę, naleśniki oraz owsiankę. Kalorie w sam raz na kolejny dzień trekkingu.
TREKKING W GÓRACH SEMIEN – DZIEŃ 3: Geech – Imet Gogo – Ambaras
- Trasa: z Geech (kemping) przez Imet Gogo do Ambaras (po zakończeniu transport do Aksum)
- Pokonany dystans: 10,5 km
- Zdobyty szczyt: Imet Gogo, wysokość 3926 0 metrów n.p.m.
W tym dniu naszym celem jest zdobycie szczytu Imet Gogo, które leży na wysokości 3926 m n.p.m. Góra ta oferuje jeden z najbardziej spektakularnych widoków w całym łańcuchu górskim, widok 360 stopni. W zasadzie tego dnia pod względem widokowym trasa jest najpiękniejsza. Jednak nie wszyscy dają radę przebyć ją o własnych siłach. Z 8-osobowej grupy 6 dało radę, więc nie było tak łatwo. Jedna uczestniczka poważnie się rozchorowała, musiała skorzystać z muła. Z 8-osobowej grupy 6 daje radę zdobyć szczyt. Jedna uczestniczka jest poważnie chora i musi niemalże na całym szlaku skorzystać z muła. Ma objawy choroby wysokościowej oraz zapalenia oskrzeli. Jak już wspominałam wcześniej, ostatnia noc była niemożliwie zimna.
Wejście na Imet Gogo nie jest zbyt trudne. Ci, którzy chadzają po górach, nie będą mieć najmniejszego problemu, pod warunkiem, że wysokość zniosą w miarę dobrze. To już w zasadzie 4000 m n.pm. O dziwo, ja, która miała poważne problemy z aklimatyzacją w Peru, tym razem radzę sobie świetnie. Towarzyszy mi jedynie mała zadyszka, która uspokaja się trzeciego dnia. Natomiast przy schodzenie pojawiają się lekkie bóle głowy, które ustępuję na wysokości poniżej 3000 m n.p.m. Tym razem żadnych zawrotów głowy, żadnego rozstroju żołądka.
A sam Imet Gogo? Wart wysiłku i tych spartańskich warunków. Widoki już przy samym końcu obłędne, a sam szczyt rzeczywiście oferuje panoramę 360 stopni. I ta satysfakcja, że oto o własnych siłach weszło się aż tak wysoko.
Z kempingu Geech wejście na Imet Gogo zajmuje około 1,5 godziny, zejście jest dłuższe, trwa około 2,5 godziny, a to dlatego, że idzie się wzdłuż szczytu skarpy, a potem łąkami, gdzieniegdzie ukwieconymi (wygląda to bajkowo), by na koniec wejść do lasu. Trasa trekkingu jest niezwykle malownicza, prze większość dnia towarzyszą nam także lobelie. Czas zejścia nieco nam się wydłuża i do miejsca, gdzie czekają na nas samochody, przybywamy z godzinnym opóźnieniem.
UWAGA: OCZEKIWANE SĄ NAPIWKI!
Tak, niestety. Mimo, że trekking kosztuje ogromne pieniądze, przewodnik oraz reszta ekipy oczekują napiwków. Z wyliczeń naszych współtowarzyszy wychodzi 500 birrów na osobę, co daje jakieś 70 zł, co jest niemałą kwotą. I tak, jak bez problemu, jestem w stanie wręczyć napiwek panu skautowi, który przez większość czasu nosił mój plecak i który dostaje dosłownie grosze za swoją pracę, tak płacenie dodatkowe przewodnikowi czy kucharzowi budzi nasz opór. Niestety tak to działa w całej Etiopii. Większość pieniędzy zgarnia organizator, a ludzie, przeważnie kierowcy czy pomocnicy kucharza albo tragarze otrzymują psie pieniądze. Najlepiej wynagradzani są przewodnicy oraz kucharze, co widać. Ostatecznie moja składka na wspólny napiwek zmniejszyła się do 250 birrów. Ustaliliśmy, że każdy daje tyle, ile uważa. Dodatkowo większą kwotę otrzymał ode mnie przemiły pan skaut.
Przejazd do Aksum trwa o wiele dłużej niż planowo ma trwać. Szacowana godzina przyjazdu to 18:00, a do celu docieramy dopiero około 21:00. Trasa jest momentami bardzo malownicza, jedzie się górskimi serpentynami bardzo wąską drogą. Co jakiś czas pojawiają się także punkty kontrolne, jednak nie jesteśmy zatrzymywani. W wioskach czasami lecą kamienie w naszą stronę, co kończy się pęknięciem szyby. Dzieciaki podchodzą do samochodów na każdym przystanku, bywają agresywne. Z pewnością jazda wynajętym samochodem może nie do końca być bezpieczna i komfortowa. A oto kilka zdjęć z trasy do Aksum.
Koniecznie zajrzyjcie również do wpisu z całym planem trzytygodniowego wyjazdu. Znajdziecie tam całą moją podróż rozpisaną dzień po dniu z informacjami praktycznymi. Mam nadzieję, że pomoże Wam to w planowaniu własnej.
6 komentarzy
FUKO
Długa i interesująca relacja. W dodatku bardzo ciekawe zdjęcia. Gratulujemy i pozdrawiamy!
celwpodrozy
Dziękuję bardzo!:) Duma z wejście na Imet Gogo do tej pory mnie rozpiera:)
jesienny las
Zazdroszczę Pani tych podróży – niezwykłe widoki, krajobrazy, przyroda… wspaniała pasja.
celwpodrozy
Dziękuję bardzo… zachęcam do spełniania marzeń, które czasami wydają się być nieosiąglane, a jednak:) Pozdrawiam!
Monia
Wspaniała realcja:) zachęciła do planowania Etiopii. Nurtuje mnie tylko probloem toalet i prysznicy, jak to wygląda podczas takiego trekkingu?
celwpodrozy
Dziękuję bardzo. Opcji na prysznic nie ma. Toaleta na zewnątrz, są budki, ale czasami lepiej zrobić pod chmurką, bo stan tych toalet jest różny, delikatnie pisząc. Warto mieć ze sobą mokre chusteczki do higieny.