praca incentive managera
Wywiady

Prawdziwe wyzwania incentive managera. Druga część wywiadu z Mariuszem Siekierskim z Axe Travel.

Zapraszam Was na drugą część w wywiadu z Mariuszem Siekierskim, który opowiada o swojej pracy jako Incentive Manager. Obecnie Mariusz prowadzi swoją firmę Axe Travel, a w branży turystycznej działa już 20 lat. Jak trudna i pełna wyzwań jest to praca, dowiecie się za chwilę. Przejazd przez Himalaje, porwanie w Meksyku, pomoc meksykańskiej mafii, strzelanina w Caracas czy jaja pająka złożone w nodze to tylko niektóre historie, mrożące krew w żyłach czy przyprawiające o palpitacje serca. Czasem także płyną łzy, łzy wzruszenia, a serducho samo ściska się ze szczęścia. Praca incentive Manager pełna jest wyzwań. Niewątpliwie do wykonywania takiego zawodu trzeba mieć specjalne predyspozycje, pomysłowość dobrego scenarzysty i reżysera, ryzyko we krwi i nerwy ze stali.

Jeśli jeszcze nie czytaliście pierwszej części, koniecznie to nadróbcie:

 

[Cel] Który wyjazd zapadł Ci najbardziej w pamięć, najbardziej poruszył?

Mnie często poruszają same przygotowania i to, co się wydarza już po. Podczas samego wyjazdu skupiam się na tym, by wszystko się udało, po prostu odhaczam pewne rzeczy, które miały się zadziać, jak np. transfery, czy wydano jedzenie itp.

Jeśli jednak miałbym odpowiedzieć na to pytanie, to ogromne wrażenie zrobił na mnie pewien wyjazd w Polsce do domu dziecka. Namówiłem firmę budowlaną na to, żeby nagrodziła ludzi, pracujących ciężko przy budowie kawałka autostrady, w trochę inny sposób niż zawsze. Od czasu do czasu firma organizowała im wyjazdy motywacyjne, jednak wyglądały one przeważnie tak samo, czyli impreza z alkoholem. Wiesz, w tej branży pracuje dużo facetów, więc odreagować w ten sposób lubią. Panie z tej firmy za to niechętnie brały w czymś takim udział. W tej sytuacji  zaproponowałem nieco inną formę. Ich zadaniem było stworzenie ogrodu z zabawkami, a raczej placu zabaw dla domu dziecka. Dość długo przepychałem ten projekt, bo oni nie do końca rozumieli, o co tu chodzi. Przecież ciężko pracowali i znowu mieli jechać do pracy. Wreszcie się udało, dali się przekonać, że dom dziecka tego potrzebuje i że ta praca będzie miała realny wymiar. Ja oczywiście i tak potem zrobiłem jeszcze imprezę, by wzmocnić efekt. 

Oni faktycznie pracowali tam półtora dnia, na początku byli niezbyt zadowoleni. Dzieciaki jednak przygotowały im fantastyczny program rozrywkowy w ramach podziękowania za to wszystko. Na sam koniec prac wpadły na ten plac zabaw i były absolutnie zachwycone tym, co oni tam postawili. Dzieci zaczęły się bawić, lgnąć do tych ludzi, przytulać się, opowiadać, że to jest niesamowite…  i ci faceci nagle zaczęli płakać jak bobry. Ja tak samo, faktycznie serce mi się mega ścisnęło. Wiesz, to nie był wyjazd do Afryki, żeby kopać gdzieś tam studnię dla dzieci, gdzie każdy wie, jak ciężka i trudna jest tam sytuacja i wiadomo, że to rusza. To była akcja tu w Polsce. Tak naprawdę jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia dla dzieci w naszym kraju. Wcale nie trzeba wynosić się na inny kontynent. Dla mnie to było mega mocne. Oni też byli zachwyceni i kompletnie nie mieli ochoty na popijawę. Odreagowali w momencie, gdy pracowali, a potem zobaczyli efekt tej pracy. Do tego doszły podziękowania od dzieciaków oraz od pań, które się tymi dzieciakami tam opiekują. Nagle się okazało, że cała ta frustracja z nich zeszła, została zutylizowana i nie trzeba do tego alkoholu.

[Cel] Rzeczywiście coś takiego musiało ścisnąć za serducho. A coś z Twoich dalekich wypraw, co pamiętasz do dziś?

To chyba znowu muszę wspomnieć projekt Yeti dla Skody, który był dla mnie niesamowity pod wieloma względami. W Indiach musiałem być dwa razy, a w zasadzie trzy, bo jeszcze przed grupą, żeby wszystko zorganizować i dopiąć na ostatni guzik. Za drugim razem pojechałem tam z klientami, którzy byli odpowiedzialni za wypuszczenie produktu, czyli nowego modelu ich marki. Chciałem wtedy wszystko im pokazać, przedstawić krok po kroku, jak to będzie wyglądało, wtedy jeszcze bez samochodu. Chodziło o to, żeby wiedzieli, na co się piszą, jakie są tu warunki. Wiesz, mimo, że mieliśmy najlepszy hotel w Ladakh, to ciągle był to hotel, który jako jedyny miał ciepłą wodę, tzn. miał mieć, bo wcale jej tam nie było. Miejsce absolutnie niesamowite, ale czas się tam zupełnie zatrzymał. Oni to wszystko zobaczyli na własne oczy, czyli wszystko zgodnie z planem, po czym okazało się, że jest jakiś strajk na lotnisku i nie możemy wylecieć do Delhi, by wrócić do Europy. Jedyne, co możemy zrobić, to czekać na miejscu. Tylko, że nie wiadomo, czy strajk skończy się jutro, za tydzień czy parę tygodni. A więc możemy tu siedzieć nawet i miesiąc. W takiej sytuacji musiałem coś wykombinować i wykombinowałem. Nagrałem transport ciężarówkami, które jadą przez najwyższe Himalaje i którymi mogliśmy spróbować dostać się do Pakistanu. Najbliższe lotnisko w Pakistanie było w odległości 250 km, a więc jakieś 4 dni jazdy.

[Cel] I tak zrobiliście?

Tak zrobiliśmy. Wsadziłem tych ludzi w te ciężarówki i ruszyliśmy w drogę przez teren całkowicie wojskowy. Co ciekawe, mieliśmy obstawę w samochodzie terenowym, a nawet snajpera. No i jechaliśmy tak te 4 dni, 250 km. A po drodze oczywiście mnóstwo wrażeń i emocji. Widziałem, jak samochody ledwo trzymały się drogi, która była bardzo wąska, manewry na trzech kołach to tam norma. Musisz mieć wprawę, bo z jednej strony masz po prostu przepaść. Widziałem dzieci bawiące się nad tymi urwiskami. Jadaliśmy w prawdziwych hinduskich knajpach. W tych samych, w których stołują się ci kierowcy. Nie wiem, czy wiesz, ale oni mają swój sposób na to, żeby nie zasnąć za kółkiem. Zawsze jedzą takie zielone papryczki, bardzo ostre, które dla nas są absolutnie śmiertelne. Na nich to działa bardzo pobudzająco. Taki facet robi naprawdę długą trasę, jedzie trzydzieści parę godzin. Do tego teren jest bardzo trudny, wąskie drogi. Nie ma szans, żeby dwie ciężarówki się wyminęły. Wygląda to tak, że kierowca wychodzi z ciężarówki i idzie na przykład 3 km za zakręt zobaczyć, czy nikt inny się nie zbliża. W momencie, kiedy kogoś tam spotka, to się dogaduję, kto przejeżdża pierwszy. Gdyby się spotkali na miejscu, to nie ma szans, żeby wycofać.

[Cel]  A to cofać też nie można?

Nie. Jak już się spotkają, to nie ma opcji, żeby te dwa środki transportu przejechały obok siebie, jeden trzeba byłoby zrzucić. I tak naprawdę w tych miejscach jest masa ciężarówek pospychanych w przepaść. Być może w nocy nie chce im się wysiadać i sprawdzać, więc próbują przejechać bez zatrzymywania się, a wtedy o taki wypadek nietrudno. W końcu dojechaliśmy do granicy. Ten widok i klimat pamiętam do dziś. Po jednej stronie luz, Hindusi tańczą, popalają zioło, po drugiej wkurzony Pakistan, gęsta atmosfera, czuć tam wojnę. Ogólnie cała przeprawa tymi ciężarówkami była mega mocna. Wiesz, coś jak z filmu, kurz, pot, poobklejane kabiny, ledwo tam coś widać, smród, bo przecież oni też jedzą w środku. 

A propos jedzenia, to pamiętam też dość zabawną sytuację. Podpatrzyłem, że ci kierowcy zawsze brali czerwony sos do wszystkiego. Bardzo mnie to zaciekawiło i postanowiłem się poczęstować. Sos służył do maczania chleba, a w zasadzie ichnich tradycyjnych placuszków… więc zrobiłem to samo, chlebek, sosik i do buzi… Celina, czegoś podobnego nigdy nie miałem w ustach, czegoś tak ostrego! W tamtym momencie chciałem zrobić naprawdę wszystko, żeby tylko nie czuć tego ognia… nie wiem, cokolwiek, uderzyć głową w ścianę i stracić przytomność. A oni co? Pokładali się ze śmiechu. Moje oczy łzawiły, ba, to był rwący potok… nos się zapchał, gile zwisały. Męczyłem się jakieś 40 minut, nie pozwalali mi pić żadnej wody. W takiej sytuacji nie można nic wkładać do przełyku, bo jeszcze bardziej będzie paliło. Mieli jedną tylko radę. Mogłem wypić swój własny mocz i to miało pomóc, ale wiesz, aż w takiej desperacji nie byłem.

[Cel]  Kurczę, to kubki smakowe pewnie Ci poszły:) A gdzie nocowaliście na tej trasie?

Różnie, ale głównie w wioskach. To, co mnie również uderzyło podczas tej podróży, to to, że tam w każdej wiosce mieszkają inni ludzie, wszystko wygląda inaczej. Wiesz, oni się tam nie przemieszczają. Tymi drogami kursują jedynie ciężarówki. Ludzie całe życie siedzą w swojej społeczności. Pewien widok szczególnie utkwił mi w pamięci. Wyobraź sobie, oto biegnie drogą pies, owinięty cały drutem kolczastym. Za nim biegnie jakiś facet i jeszcze okłada go pałką i to tak mocno, że chce mu jeszcze przetrącić kręgosłup. Inni ludzie rzucają w niego kamieniami. On szuka miejsca, żeby skonać, cały w tym drucie. Widzisz coś takiego i nie wiesz, co masz zrobić. Masz zareagować czy nie? W takich sytuacjach dociera do mnie, że jednak nie da się zrozumieć pewnych rzeczy, nie da się zrozumieć świata. Możesz go po prostu zaakceptować lub nie, może tam w tej wiosce tak po prostu jest.

[Cel]  No właśnie. Czasami tak jest, że widzisz coś, co budzi Twój sprzeciw, gotujesz się w środku, chcesz zareagować, ale czujesz jednak, że lepiej się nie wychylać. Czasami może i masz rację, a czasami po prostu mierzysz inny świat swoją miarą i patrzysz ze swojej subiektywnej perspektywy. To, że coś jest nieakceptowalne dla Ciebie, nie oznacza, że jest złe. Może po prostu tego nie rozumiesz. Choć okrucieństwo wobec zwierząt, dla mnie osobiście, nie ma uzasadnienia. Tak wiem, są kultury, w których zwierzęta zabija się po to, by je po prostu złożyć w ofierze, lub po to, by przyrządzić tradycyjne danie. 

Jest dokładnie tak, jak mówisz. Nie ma jednego słusznego świata, kultury czy religii, choć oczywiście można to wszystko oceniać i stopniować. Z tym, że będzie to raczej subiektywna ocena.

[Cel] To może wróćmy do wątku przygodowego. Widzę, że takich historii masz na swoim koncie bez liku:)

O tak. Tak naprawdę, to zawsze się coś dzieje. Na przykład te jaskinie w Meksyku, o których już opowiadałem. Abo taki Nowy Jork i wilki z Wall Street, gdzie faktycznie chłopcy idą po bandzie. Oni są maksymalnie nastawieni na to, żeby czerpać przyjemność z życia. To jest wręcz dzikość, totalne nakręcenie na rozrywkę, alkohol i narkotyki. Widzisz taki świat, niejako wkraczasz w niego na chwilę… to jest naprawdę niesamowite przeżycie. Moja praca daje mi ogromne możliwości obserwacji, wnikania w pewne sfery czy grupy. Wtedy nabierasz dystansu. Widzisz, że świat jest wielowymiarowy. Doceniasz to, co masz i wiesz, że nie ma co się spinać i fiksować na rzeczach, które są mało ważne.

[Cel] No dobrze. To podziel się jeszcze jakąś przygodą… taką wiesz, z adrenaliną. Praca Incentive Manager moża chyba od niej uzależnić.

Takie też się zdarzają. Na przykład, gdy trzeba kogoś wyciągnąć z więzienia.

[Cel] Ale kogo? Uczestników Twoich wyjazdów?

Tak, dokładnie:) Kiedyś w Hawanie miałem taką akcję. Goście z mojej grupy zadzwonili do mnie, że są w więzieniu i czy bym nie przyjechał i ich nie wyciągnął. Okazało się, że pobili się z Kubańczykami na ulicy. Po czym, jak wyciągnąłem ich tego więzienia, to poprosili, żebym też wyciągnął Kubańczyków. Wyobraź sobie, że na sam koniec zajścia zostali przyjaciółmi. Zaczęło się od jakiejś pyskówki na ulicy z młodymi chłopakami z Kuby, zresztą nawet dobrze boksującymi. Ci Kubańczycy dość porządnie pokiereszowany tych moich. Natomiast moi byli na tyle waleczni, że jeden z tych Kubańczyków stracił przytomność, gdy dostał butelką w głowę. Doszło faktycznie do ostrej wymiany ognia. Jednak przez to, że ich zamknięto razem w jednej celi, to mieli chwilę czasu, żeby się poznać. I jak się domyślasz, wówczas zostali kumplami. Dlatego ci moi nie chcieli zostawić tych drugich, więc wyciągnąłem i tamtych. 

[Cel] To nawet trochę zabawne… dobrze, że tak to się skończyło.

W tamtym przypadku w zasadzie nerwy mi jeszcze nie puściły. Ale zdarzały się i takie historie, gdzie już tak wesoło nie było. Na przykład w Meksyku, ale tym razem w stolicy.

Jeden uczestnik zniknął wieczorem z hotelu. Znalazłem go w innym z nakłuciami na ciele. To było porwanie dla organów. W tej sytuacji dowiedziałem się, jak wygląda działanie pigułki gwałtu. Zażycie tej pigułki nie polega na tym, że ty tracisz przytomność, tylko jesteś w pełni funkcjonującym organizmem. Z tym, że ja mówię ci “daj mi portfel“, a ty – “bardzo proszę“. “Zdejmij majtki” – “bardzo proszę“. I to jest właśnie fenomen tej pastylki. Nie dość, że wykonujesz moje polecenia, jesteś zupełnie pozbawiona własnej woli, to po 24 godzinach nie można już tego związku wykryć w organizmie. I faktycznie masz przerwę w życiorysie na 24 godziny. Mniej więcej 20 godzin mam pewność, że mam cię na własność. Jak ci powiem że masz skoczyć, to skoczysz.

[Cel] A opowiesz, jak doszło do tego porwania?

Tamten wyjazd był wtedy naprawdę sporym przedsięwzięciem. Miałem wtedy ponad 300 osób pod opieką. To byli kierowcy z całej Europy środkowo-wschodniej, Słowacy, Węgrzy, Czesi, Słoweńcy, Chorwaci czy Ukraińcy. Zatrudniłem czterech pilotów z różnymi językami. Na pobyt w Mexico City przeznaczyliśmy 3 dni. Drugiego dnia przyszedł do mnie jeden gość i mówi, że on ze swoim kolegą był w dzielnicy czerwonych latarni i generalnie wszystko było ok, nawet się nie upili, ale potem jednak urwał im się film. Jego kolegi zaś nie ma w pokoju i on nie wie, gdzie on jest. Jego pokój jest posprzątany, jego rzeczy nie ma, łóżko zasłane. Zdębiałem. Zapytałem oczywiście, co pamięta. Otóż, gdy wracali z owej dzielnicy, spotkali dwóch Meksykanów w garniturach, którzy zaprosili ich na kawę. I właśnie od tego momentu urwał mu się film.

No więc sprawdziliśmy monitoring w hotelu, ale co się okazało? Że oni nagrywali wszystko co 24 godziny i potem to kasowali, a o 12:00 wchodziła nowa taśma. Więc ci Meksykanie weszli przed 12:00, a wyszli zaraz po tej godzinie. Widzieliśmy tylko i wyłącznie plecy dwóch facetów w garniturach, wychodzących i wsiadających do taksówki, tyle. Przyjechała policja, sprawdzili, co mogli. W końcu mówię…  “no dobra, to dzwońmy po szpitalach i po posterunkach, może gdzieś się znajdzie”. Jeden młody policjant podszedł do mnie i wypalił: “Wiesz co, nie mamy takich możliwości, nie jesteśmy w stanie skontaktowaniu się ze szpitalami i posterunkami, możemy poprosić hotel, żeby nas łączył, ale to tak naprawdę nie ma sensu. Dam ci numer telefonu i zadzwoń do tego człowieka. To są ludzie, którzy są w stanie ci pomóc.

Wziąłem ten numer i zadzwoniłem. Przyjechał faktycznie jakiś facet i powiedział, że za 2500 USD znajdzie mi mojego uczestnika. On jest z meksykańskiej mafii i oni wiedzą, gdzie może być.  Jeśli się uda, to płacę, a jak nie, to kasy nie wezmą. W sumie uczciwe podejście, ale czy mafia jest uczciwa? Innego pomysłu nie miałem, więc się zgodziłem. Miałem wsiąść do samochodu tego gościa i z nim gdzieś pojechać. I w tym momencie faktycznie miałem dylemat, czy gdzieś już nie przesadzam, nie przeciągam struny. Rozumiałem, że to jest porwanie. On mi w sumie to wytłumaczył. W tym mieście bardzo często się to zdarza i skoro się nikt do tej pory nie odezwał, to znaczy, że nikt nie chce ode mnie pieniędzy.

W końcu wsiadłem w ten jego samochód i pojechaliśmy. Byłem oczywiście zdenerwowany, ale on mnie uspokajał, że jest najbezpieczniejszym człowiekiem świata. Pokazywał mi swoje tatuaże, pokazał mi Matkę Boską, małą figurkę, którą miał ze sobą. To ja oczywiście od razu wyparowałem, że jestem z Polski, a on na to, że Polska jest super, bo papież i Boniek i on wszystkich ich zna. Zna też Warszawę. Był ciekaw, ileż to ludzi w tej naszej stolicy mieszka, to raczej wielkie miasto… nie byłem pewien, ale rzuciłem, że chyba z milion, a on na to: “To wy się chyba wszyscy tam znacie?” Dla niego to było mało, bo wiesz, co to jest milion, skoro w Mexico City mieszka aż 40 milionów. W ogóle Mexico City to jedno z najniebezpieczniejszych miast świata, ilość porwań i przestępstw ogromna. Podczas poszukiwań, odwiedziliśmy kilka podejrzanych miejsc. Wyglądało to tak, że jedna ulica była kompletnie pusta, a druga pełna ludzi, wręcz zatłoczona. To ja pytam, o co tu chodzi, skąd ten kontrast i pustki zaraz przy takim gwarze. A on na to, że ta część należy do nich i są miejsca w Mexico City, gdzie policja po prostu nie wjeżdża.

Nasze poszukania skończyły się gdzieś nad ranem. Znaleźliśmy gościa w takim hotelu dla tirowców, choć to nawet nie był hotel, rodzaj baraka. Podejrzane towarzystwo, ludzie, dający sobie w żyłę, prostytutki, coś takiego absolutnie koszmarnego. Pamiętam, że ten mój uczestnik siedział w pokoju na łóżku, totalnie przerażony, blady jak ściana. Nigdy w życiu nie widziałem bardziej przestraszonego człowieka. Zabraliśmy go od razu do szpitala i faktycznie miał pobierane dwie próbki. Okazało się, że miał jakąś chorobę, która wykluczyła go jako dawcę.

Ten człowiek, który mnie woził, wytłumaczył mi potem, że to jest tak, że pojawia się zlecenie, zwykle z Ameryki, na jakieś narządy. Jest podana grupa krwi i taka informacja jest rozsyłana. Łapie się ludzi i pobiera się im krew, robi badania, żeby sprawdzić, czy są zdrowi i wszystko się zgadza. To musi być precyzyjnie przeprowadzone. Potem organy trafiają do humidora i muszą polecieć do Stanów. Musi odebrać je lekarz, musi być jakieś przyjęcie…  że był wypadek itp. To jest cała procedura. I ten organ wszczepia się człowiekowi, który za to zapłacił. Zresztą pacjent jest przekonany, że zapłacił pół miliona dolarów za to, żeby przesunąć się w kolejce. Nie ma świadomości, jak to wszystko się odbywa. Od lekarza ma informacje, że to był motocyklista. Nikt nie ma pojęcia, jak precyzyjnie jest to zorganizowane, jak działa logistyka i  jak te organy trafiają potem do potrzebującego. Są ludzie odpowiedzialni za transport, za przygotowanie dokumentacji medycznej. Jest lekarz, który przede wszystkim wycina te narządy, a potem wszczepia.

Ten mój uczestnik po całym wydarzeniu poprosił oczywiście, żeby go odesłać do domu. Nigdy nie dowiedziałem się, co to była za choroba, która wykluczyła go z tego procederu, ale de facto uratowała mu życie. Test musiał być naprawdę dobrze zrobiony przez profesjonalistów.

[Cel] A jak jest z Twoją odpowiedzialnością? Jeżeli jedziesz z ludźmi, których masz pod opieką, a oni wykręcają takie numery… wiesz, że gdzieś idą sami i to się kończy na przykład porwaniem, to w jakim stopniu Ty za to odpowiadasz?

Odpowiadam oczywiście jako organizator. To jest tak, że nie mogę odpowiadać za ich czyny na miejscu, takie, które wykraczają poza poza moje kompetencje. Jeśli autokar się zepsuje, to tu odpowiadam, ale jeżeli facet daje się zapraszać na drinka czy kawę i podają mu narkotyki, to już nie jest moja odpowiedzialność. To są dorośli ludzie. Moją odpowiedzialnością jest też to, żeby im uświadomić, że oto znaleźli się w innym miejscu, w innym państwie i tu te znane zasady z domu już nie obowiązują. A co oni z tym zrobią? Jak widzisz, bywa różnie. 

Czasami też i mnie pewne sytuacje potrafią zaskoczyć, bo nie wszystko da się przewidzieć. Pamiętam, jak pojechaliśmy do Wenezueli i wtedy kompletnie nie miałem pojęcia, jak dynamicznie może zmienić się sytuacja. Wtedy wylądowaliśmy tam w czasie rewolucji. Siedzieliśmy w hotelu z ładnym widokiem i ciągle słyszeliśmy wystrzały. Teraz wiem, jak wygląda wojna, huk, błyski karabinów. Zabili wtedy w knajpie obok 7 osób. To były prawdziwe chwile grozy. Jednak były też potem i bardziej optymistyczne momenty.

W ogóle Wenezuela jest niesamowita. Kiedy uciekliśmy z Caracas, pojechaliśmy oglądać najwyższe wodospady świata, najstarsze góry świata, odwiedziliśmy Indian, więc w sumie był to taki wyjazd typu “National Geographic”. To pierwsze zetknięcie z miastem było bardzo mocne, szczególnie przez te działania wojenne, na które trafiliśmy. Jednak potem docieraliśmy do wiosek na końcu świata, gdzie dalej praktycznie nic ma już nic, tylko dżungla, ale taka dżungla, jakie widzisz na filmach, zieleń i nitka meandrującej rzeki. Zresztą kąpaliśmy się nawet w Orinoko, a ta rzeka słynie z ogromnej ilości piranii. Jak to więc zrobiliśmy? Trzeba znać miejscowych. Wybraliśmy się na mały spływ i wpadliśmy na pomysł, żeby trochę popływać. Nikt nie próbował odwieźć nas od tego pomysłu, więc tak zrobiliśmy. A potem dosłownie 20 metrów za zakolem, szok… facet z łódki mówi… to teraz wam coś pokażę i wrzucił kawał mięcha do wody. Nagle się zagotowało i tysiące piranii rzuciło się na żer. A przecież kawałek wcześniej to my pływaliśmy w tej wodzie. Jednak miejscowi wiedzieli, że nic nam tam nie grozi. Gdzieś mniej więcej w miejscu tego zakola robiła się płycizna i piranie tam po prostu nie żerowały.

[Cel] A powiedz mi, czy zdarzyło Ci się kiedyś, przywieść coś  egzotycznego w torbie czy w plecaku?

W torbie to raczej nie, a być może nie byłem świadomy, ale w nodze to i owszem. W Meksyku ugryzł mnie jakiś pająk i złożył jaja w mojej nodze. Do dzisiaj mam ślad. To było w Mexico City. Obudziłem się rano i trochę źle się czułem, ale wiesz miasto leży bardzo wysoko, więc masz ból głowy, ciśnienie skacze. Ja jednak czułem się coraz gorzej, a potem w pewnym miejscu na ciele pojawiał mi się gulka, coś jak krosta. W ogóle się to nie goiło, dalej źle się czułem, byłem strasznie struty, miałem wysoką temperaturę, wręcz słaniałem się na nogach. Tak przez parę dni, a potem zaczęło przechodzić. Po powrocie byłem nawet u chirurga w Gdyni w Klinice Chorób Tropikalnych. Okazało się, że to był po prostu pająk, który tam złożył jaja. Jednak jakoś kiepsko zainwestował, bo te embriony nie rozwinęły się do końca.  Gdy to przeciąłem i wydłubałem, to nie było to jakoś bardzo spektakularne. Wiesz, że budzimy się w nocy i wszędzie dookoła jest mnóstwo pająków, które się na nas rzucają:) Myślę, że to moje złe samopoczucie było albo skutkiem toksyny, która dostała się do mojego organizmu, albo mój organizm walczył i niszczył te embriony. 

Kiedyś przywiozłem jeszcze coś, o czym nie miałem pojęcia. Zabawna historia. To był mój pierwszy wyjazd na Kubę, czyli mogło to być jakieś 15 lat temu. Byłem tam ze znajomym, który ostatniej nocy dość mocno się upił. Musiałem go nawet z krzaków wyciągać. Pamiętam, że przy domu, tam gdzie mieszkaliśmy, były takie betonowe bloczki. Wpadłem na pomysł, że za karę wsadzę mu ten bloczek do bagażu. Wtedy pracowaliśmy w korporacji, jechaliśmy na tak zwanych biznesowych biletach, oczywiście w biznes klasie itp. Byliśmy wtedy zobowiązani, żeby na lot ubrać się w garnitury. Jednak wtedy zmęczenie wygrało i jednak poszliśmy na luzaka, krótkie spodenki, jeszcze na lekkim kacu. Przy okazji wieźliśmy też do Polski butelki rumu, cygara dla znajomych. Już po przylocie, gdy bagaże wyjeżdżały na taśmie, czuć było rum w całej hali.  Pomyślałem, że na pewno ten bloczek musiał rozwalić butelki, dlatego tak śmierdzi. Oprócz tego, że stacjonowaliśmy na Kubie, to jeszcze byliśmy w Meksyku, a zanim pojechaliśmy do Meksyku, to byliśmy Stanach. W każdym razie zrobiliśmy dość dziwną trasę. Te mokre bagaże zwróciły oczywiście uwagę, podeszła do nas służba graniczna. “Dzień dobry, skąd panowie wracają? A no z Kuby. A byliście tylko ma Kubie? A nie, byliśmy jeszcze w Meksyku i w Stanach. No to zapraszamy.” No więc ja już po prostu lałem ze śmiechu. To dopiero będzie, gdy zobaczą ten bloczek. Otwieram swój bagaż, a tam… dokładnie ten sam betonowy bloczek, który wsadziłem koledze do walizki. Kolega otwiera swój, a tam też ten klocek. Okazało się, że obaj wpadliśmy na ten sam genialny pomysł. Trzeba się było potem w Polsce z tego wytłumaczyć. Panowie sprawdzali, czy to jest na pewno to, co widać gołym okiem i po co nam to właściwe jest potrzebne:)

[Cel] Haha, świetna historia. Dziękuję Ci bardzo za Twój czas i za te wszystkie opowieści. Wiem, że masz ich o wiele więcej i liczę, że kiedyś jeszcze coś nam opowiesz:) Muszę przyznać, że praca Incentive Manager jest bardzo trudna i odpowiedzilna, a każdy wyjazd to szerego nowych wyzwań.

jak wygląda praca incentive managera

Więcej na temat pracy Incentive Managera przeczytacie u Evi. Jeśli marzy się Wam taka profesja, koniecznie przeczytajcie, jak wyglada to “od kuchni”.

12 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *