Etiopia – które plemiona w Dolinie Omo warto odwiedzić
Etiopia to niezwykle ciekawy kraj, inny niż wszystkćie, jakie odwiedziłam. Do Etiopii wróciłam po trzech miesiącach od mojej pierwszej podróży. Kraj ten jest niezwykle różnorodny pod względem kulturowym, bowiem oprócz chrześcijaństwa oraz islamu, na południu żyją także plemiona, które kultywują animistyczne wierzenia. I w tym wpisie zabieram Cię właśnie na samo południe Etiopii. Które plemiona warto odwiedzić w tym kraju? Jak to zorganizować? Dowiesz się za chwilę.
Jeśli planujesz podróż do Etiopii, koniecznie zajrzyj do pozostałych wpisów, m.in.:
Spis treści
Jak dotrzeć do plemion w Etiopii i ile to kosztuje
Podczas pierwszej podróży w Dolinie Omo spędziłam 6 dni. Podróżowałam z koleżanką i z lokalnym przewodnikiem z plemienia Banna. Za drugim razem do Doliny Omo pojechałam na 3 dni. Udałam się tam z przewodnikiem i zarazem kierowcą w jednej osobie z Arba Minch, który również prowadził auto za pierwszym razem. I to właśnie podczas drugiej podróży udało mi się zanocować w wiosce plemienia Hamer oraz Arbore. Jak to wyglądało i co musiałam zrobić, przeczytacie poniżej.
Do plemion na południu Etiopii najlepiej wybrać się z lokalnym przewodnikiem. Jest to de facto zorganizowany objazd wraz z noclegami oraz jedzonkiem. Jeśli chcecie zanocować w którejś wiosce, zapytajcie o taką możliwość. Wówczas noc spędzicie w namiocie. Istnieje także opcja podróżowania motocyklem, która jest tańsza.
Przewodnicy lokalni i cena za wycieczkę do Doliny Omo
Moje dwie podróże po Etiopii odbyłam w 2o19 roku. Wówczas ceny kształtowały się następująco. Najtańszą ofertę otrzymałyśmy od Esho Tafes i tę właśnie wybrałyśmy. Za 6 dni zapłaciłyśmy 815 USD, czyli na osobę 407,5 USD. Cena zawierała: wyżywienie, napoje, transport samochodem z kierowcą, przewodnika podczas całej trasy oraz przewodników z wiosek, zakwaterowanie oraz opłaty za wstęp do wiosek. Dodatkowo płatna była ceremonia “bull jumping”. Nasza trasa rozpoczynała się w Arba Minch (tu doleciałyśmy z Addis Abeba) i kończyła w Jinka, skąd odleciałyśmy do wschodniej części Etiopii. Zostawiam Wam namiar WhatsApp do Esho: +251 96 162 7110
Podaję również namiary do innych przewodników. Zawsze warto napisać do kilku osób i porównać ceny oraz ponegocjować.
Demise – to jest właśnie kierowca z pierwszej wycieczki oraz przewodnik z drugiej. Przez to, że była to jedna osoba, zaoszczędziłam co nie co. Koniecznie skontaktujcie się z tym chłopakiem i powołajcie na mnie, jego numer WhatsApp: +251 91 274 8557
Shigo – przewodnik, z którym negocjowałam. Cena, jaką mi wówczas podał za 6 dni to 1668 USD za dwie osoby, w cenie transport, zakwaterowanie, 3 posiłki dziennie, woda mineralna, wszystkie wejścia, opłaty za zdjęcia, przewodnicy, jego numer WhatsApp: +251 93 080 1407
Babi – kolejny przewodnik, z którym negocjowałam. Cena za 6 dni, jaką podał, to 1765 USD za dwie osoby, w cenie to samo, co u innych, jego numer WhatsApp: +251 92 656 8189
Wondu – przewodnik polecany przez moją serdeczną koleżankę podróżniczkę Anitę Pogorzelską, wszystko było tip top, a nawet odzyskał skradzione rzeczy pewnych turystów, zorganizuję Waszą podróż w każdej części Etiopii, tu jest profil Wondu na FB
Czy można pojechać do Doliny Omo na własną rękę? Można, znam osoby, które tak zrobiły. Poruszały się lokalnymi busikami i już na miejscu szukały lokalnych przewodników z poszczególnych wiosek. Ten wariant wymaga z pewnością większej ilości czasu.
Robienie zdjęć – jakie są zasady i opłaty
Tak, za zdjęcia się płaci. Niektórzy bardzo to krytykują. Jednak wchodzimy przecież do czyjegoś świata, do czyjegoś domu. Zatem dlaczego ci ludzi mieliby pokazywać wszystko za darmo? Zwłaszcza, iż później materiał bywa wykorzystywany komercyjnie. Z drugiej zaś strony, poprzez to, iż turyści płacą, nachalność lokalnej ludność bardzo się wzmożyła. Dlatego też wodzowie niektórych wiosek zarządzili odgórną opłatę za zdjęcia, by nie odstraszać turystów. Wówczas można robić zdjęcia bez limitu. Bywa, że płaci się również za pojedyncze pozowanie. Oczywiście zdjęcia strzela się także ot tak po prostu.
I tak na przykład, w wiosce Hamerów obowiązywała opłata z góry, podobnie jest u Dassanech, u Mursi zaś można było negocjować. Tylko u Karo ciągle płaciło się za poszczególne zdjęcie. Na bull jumpingu u Hammerów również uiszczało się jedną opłatę i nikt nami się nie przejmował, można było robić zdjęcia oraz kręcić filmy do woli, a także uczestniczyć w ceremonii. Hamerki spotkane na ulicy nie były agresywne, owszem sporadycznie domagały się zdjęć, ale niezbyt nachalnie. Za krótkie pozowanie płaciło się 5 birrów (35 groszy), za dłuższe 10 (70 groszy), a 1 USD to ok. 30 birrów.
U Mursi opłaty wyglądały następująco. Z góry trzeba było wydać 200 birrów od osoby, czyli jakieś 27 zł. Jeśli płaciło się za poszczególne zdjęcia, to za krótkie pozowanie 5 birrów, za dłuższe 10 birrów.
Czy faktycznie odwiedza się prawdzie wioski
I tak i nie. Przeważnie wygląda to tak, że bliżej głównej drogi znajdują się wioski dla turystów, a do tych prawdziwych jest kawałek. Nam udało się zajrzeć także do tych autentycznych. W rozmowie z Waszym przewodnikiem zaznaczcie na czym Wam zależy, a wówczas jest szansa, że dotrzecie tam, gdzie chcecie.
Jeśli wybierasz się do Etiopii lub marzy Ci się taka podróż koniecznie zajrzyj do wszystkich moich wpisów z tego kraju:
- Etiopia na własną rękę, czyli pierwsze wrażenia po powrocie z Etiopii
- Trzy tygodnie w Etiopii – idealny plan podróży
- Lalibela, czyli anielskie kościoły wykute w skale
- Lalibela – informacje praktyczne
- Etiopia – co warto zobaczyć w Gondar i okolicach
- Gondar – informacje praktyczne
- Etiopia – trzydniowy trekking w Górach Simien
- Etiopia – Aksum, najświętsze miasto chrześcijańskiej Afryki
- Etiopia – skalne kościoły Tigray
- Kotlina Danakilska oraz wulkan Dallol, czyli gorące kolory Etiopii
- Etiopia – które plemiona w Dolinie Omo warto odwiedzić
Plemię Dorze
To właśnie od wioski Dorze rozpoczęłyśmy naszą podróż po południowej części Etiopii. Po wylądowaniu w Arba Minch i pysznym obiedzie, na który zabrał nas Esho, pojechaliśmy do Dorze. Odległość to tylko 25 km.
Nocleg w Dorze Lodge
I właśnie tutaj miałyśmy pierwszy nocleg. I to miejsce polecam Wam szczególnie ze względu na klimat oraz widoki. Zanocowałyśmy w Dorze Lodge, która prowadzona jest przez lokalną społeczność. Zbudowana została w tradycyjnym stylu, a mam tu na myśli stożkowe domki. Pokoje są przestronne z łazienkami. To miejsce jest eko, także z racji tego, iż dostawa prądu odbywa się w określonych godzinach. I oczywiście widoki… z tarasu z hamaczka, z restauracji, po prostu bajka. Dorze Lodge znajduje się w malowniczej okolicy, otoczonej górami.
Targ w Chencha
Po zameldowaniu i krótkim odpoczynku pojechaliśmy na targ w miasteczku Chencha, które ulokowane jest na wysokości 2900 m n.p.m. Rozległy plac targowy, na którym gromadzą się mieszkańcy, był zatłoczony i pełen życia. To miejsce intensywnego handlu, spotkań i rozmów. Miejscowe kobiety dźwigały na plecach gigantyczne pakunki. Każdy wolny kawałek czerwonej ziemi był zajęty przez barwne skupiska osób. W otoczeniu widoczne były gliniane domy, których dachy pokryte są rdzewiejącą blachą. Niektóre z tych domów to lokalne pijalnie teju (tedżu), miodu pitnego, podawanego z buteleczek przypominających chemiczne probówki. Na targu kupicie przede wszystkim zboże, warzywa oraz wyroby z gliny.
Wioska Dorze
Po wizycie na targu, udaliśmy się do wioski Dorze. To pierwsze plemię, jakie odwiedziliśmy. Żyje one w górach Guge na wysokości ok. 3000 metrów n.p.m (Wyżyna Gamo).
Od razu opis muszę zacząć od charakterystycznych domów, które przypominają wielkie ule lub głowy słoni. Nowo wybudowane mogą osiągać wysokość około 9-12 metrów. Opierają się na konstrukcji z bambusów, przeplatanej liśćmi z fałszywego bananowca. Z czasem domy stopniowo zjadane są od dołu przez termity, co sprawia, że stają się coraz niższe i tak jakby osiadają. Wówczas tylko dach jest naprawiany, a konstrukcja uzupełniana. Kiedy dom zniży się na wysokość około 3 metrów, jest przenoszony w całości w inne miejsce, w pierwotnym budowany jest nowy.
Stary zaś może być wykorzystywany jako kuchnia, domek dla nowożeńców lub po prostu dom dla gości. I uwaga! Domy Dorze mogą przetrwać nawet 80-100 lat. Są one przestronne, a wnętrze podzielone jest na kilka pomieszczeń, w tym jedno przeznaczone dla kóz i owiec. Ponadto, w domach mile widziani są tacy goście, jak pająki, które żywią się termitami.
Uprawia się tu już wspomniany fałszywy bananowiec, który fachowo nazywa się ynset. To obowiązkowy element każdego obejścia. Ynset, chociaż nie wydaje się owoców w postaci dorodnych, żółtych bananów, to ma wiele innych zastosowań. Miejscowe kobiety ścierają jego łodygi, a po kilkumiesięcznej fermentacji miazga zmienia się w twardą masę. Z tej masy wypieka się chleb zwany koczo, który u Dorze swą popularnością przebija indżerę. Ynset jest również wykorzystywany do pokrywania dachów, wyplatania mat oraz w budowaniu ogrodzeń. I właśnie na naszych oczach panie przygotowały sfermentowany chlebek z fałszywego bananowca. Pokazały, jak uzyskuje się masę z łody, a następnie tę sfermentowaną upiekły na ogniu. Oczywiście była degustacja z tradycyjnym bimbrem areke wraz z tańcami i śpiewami.
Ludzie Dorze słyną także z tkactwa. Są mistrzami w tej dziedzinie i to właśnie tu zjeżdżają się wszyscy, którzy tego fachu chcą się nauczyć. Co ciekawe, kobiety przędą, zaś mężczyźni tkają. Charakterystyczne dla Dorze są niesamowicie wzorzyste czapki i szaliki. I właśnie taką czapeczkę jako prezent zakupił dla nas nasz przewodnik Esho.
Plemię Konso
Następnego dnia rano ruszyliśmy dalej w kierunku Doliny Omo. Kolejnym plemieniem, które odwiedziliśmy było Pierwsze na trasie odwiedziliśmy było plemię Konso, zajrzeliśmy do jednej z wiosek. Jest ich tu 41, w tym 12 zostało wpisanych na listę UNESCO. Chłopcy od 12-13 roku życia nie mieszkają z rodzicami, a w tzw. domu komunalnym, gdzie dorastają i uczą się pomagać przy zagrożeniu wioski. Mężczyźni przechodzą test siły, aby móc się ożenić. Podnoszą kamień o wadze 50-60 kg.
Małżeństwo może być zawarte w wieku 18 lat. Kobieta wnosi symboliczny posag w postaci dzbana miodu. Małżeństwa zawierane są między klanami, żeby nie mieszać krwi w rodzinie. Są trzy sposoby zawarcia małżeństwa: 1) z miłości, 2) aranżowane 3) gdy mąż umiera, to jego brat poślubia jego żonę.
Wioską rządzi król, są też bohaterowie. Gdy król umiera, jego ciało balsamowane jest na siedząco. Siedzi tak przez 9 lat, 9 miesięcy, 9 dni, 9 godzin i 9 minut, aż zostaje pogrzebany. Tron jest dziedziczony przez najstarszego syna piewszej żony. Pierwszą żoną nie musi być ta poslubiona jako pierwsza, a ta, którą wskaże mąż.
Plemię Dassanech
Po wizycie w wiosce Konso jeszcze tego samego dnia dojechaliśmy do plemienia Dassanech. Atrakcją jest tu przeprawa przez rzekę Omo tradycyjnym czółnem. Podobno w pobliżu jest już nowy most i można śmignąć normalnie autem, ale wiadomo, taki rejsik to jednak rzecz dużo przyjemniejsza i nawet z adrenalinką.
Plemię Dassanech żyje po dwóch stronach rzeki Omo między Omorate a jeziorem Turkana. To jedno z najbiedniejszych plemion w Dolinie Omo. Żyją głównie z uprawy kukurydzy, sorgo, tytoniu oraz z hodowli bydła. Wejście do wioski jest płatne. Dodatkowo obowiązuje ogólna opłata za zdjęcia – zarządzenie wodza, co jest bardzo dobrym rozwiązaniem.
Kobiety z plemienia Dassanech zajmują się dziećmi i budowaniem domów. Mężczyźni z plemienia Dassanech zajmują się pędzeniem bydła, polowaniem i obroną wioski przed wrogami. Blizny na ciele pokazują, ilu wrogów już pokonali.
Plemię Hamer
Z Hamerami spędziłam najwięcej czasu, a to za sprawą ceremonii zwanej “bull jumping“, ale także z racji tego, iż podczas mojej drugiej podróży ponownie odwiedziłam to plemię i tym razem nocowałam u nich w wiosce. Hamerów spotkacie w miejscowości Turmi. Tu odbywa się także targ. Tutaj też miałyśmy drugi nocleg. Pamiętam, iż po wejściu do pokoju przeraziła mnie chmara komarów przy oknie. W ruch poszła Mugga. Spsikałam porządnie zasłony i wyszłam z pokoju na godzinę czy dwie.
Hamerowie to najliczniejsze plemię, zamieszkujące Dolinę Omo. Kobiety układają włosy w cienkie warkoczyki, posklejane mieszaniną masła i ochry. Brązowe fryzury świadczą o zamążpójściu. Tą samą substancją o czerwonawym zabarwieniu pokrywają także całe ciało. Jeżeli mężczyzna zabije w walce niebezpieczne zwierzę lub wroga upina włosy w wymyślne uczesanie, przypominające kok. Kobiety i mężczyźni noszą ozdoby z różnokolorowych korali i metalowych obręczy. Ozdobą ciała kobiety są także blizny. Mężczyźni mogą mieć 4 żony, w tym jedna z nich zostaje tą pierwszą, nosząc specjalny naszyjnik, pokazujący jej status.
Hamerowie to niezwykle strojni mężczyźni. Widać to szczególnie podczas ceremonii. Oprócz kolorowych ozdób, na ciele pojawiają się także fikuśne malunki.
W Turmi w każdy poniedziałek odbywa się duży targ, na który ściągają okoliczne plemiona, w tym najliczniej właśnie Hamerowie. Polecam Wam poszukać pamiątek właśnie na takich marketach. Taki targów w okolicy jest więcej. Miejscowi z pewnością znają grafik.
Rytuał bull jumping – Ukuli Bula”
Jak już wspomniałam, podczas zwiedzania Doliny Omo miałam okazję uczestniczyć w ceremonii zwanej ‘bull jumping”, czyli “Ukuli Bula”. Kiedy dotarliśmy do Trumi nasz przewodnik zaczął rozpytywać o to, czy gdzieś w okolicy się ona odbędzie. Miałyśmy szczęście, bo właśnie następnego dnia była zaplanowana. To nie jest coś, co jest organizowane pod turystów, więc nie ma gwarancji, że uda się ją zobaczyć. Oczywiście wstęp jest płatny. W tejże opłacie zawarte jest robienie zdjęć i filmów.
Podczas tego rytuału młodzi chłopcy wchodzą w dorosłość i stają się pełnoprawnymi członkami społeczności, łącząc się z niewidzialnym duchem świętej kozy. W ceremonii biorą udział także kobiety, które przez cały dzień piją domowej roboty bimber, co ma je znieczulić podczas chłostania, którego same się domagają. Demonstrują w ten sposób swoje wsparcie dla młodego mężczyzny. Jest to postrzegane jako akt solidarności i wytrzymałości. Panie naprawdę się angażują, niektóre biegają i tańczą z bronią, co może wyglądać dość groźnie. Natomiast tak naprawdę wszyscy są tutaj w nastrojach do świętowania i turystami się nie przejmują, czasami nawet zapraszają do wspólnej zabawy. Picie i tańce trwają cały dzień, więc trzeba uzbroić się w cierpliwość, bowiem kulminacyjny moment następuje dopiero o zachodzie słońca.
Kim jest maza i na czym polega bull jumping
Ciało przyszłego mazy, czyli kandydata na mężczyznę, podczas przygotowań do rytuału męskości zostaje odpowiednio pomalowane. W przygotowaniach pomagają obecni maza, czyli mężczyźni, którzy już ten test mają za sobą, a jeszcze się nie ożenili. Jako ci już doświadczeni dokładnie wiedzą, co trzeba zrobić, by przejść tę próbę pomyślnie.
A na czym konkretnie polega ten test? Ceremonia skupia się wokół fizycznego wyzwania, jakim jest przeskoczenie nagich pleców, związanych ze sobą byków. Młody mężczyzna musi biegać po ich grzbietach, przeskakując z jednego byka na drugiego, zwykle próbując wykonać cztery do sześciu przebiegów w obie strony bez upadku. Sukces w tej próbie oznacza, że młodzieniec udowodnił swoją dojrzałość i gotowość do przyjęcia odpowiedzialności dorosłego życia.
Po zakończeniu rytuału bull jumping odbywa się całonocna impreza taneczna, podczas której panowie zalecają się do pań, czego próbkę miałyśmy okazję zobaczyć:) Mężczyźni z plemienia Hamer zebrali się w półkolu i zaczęli skakać, od czasu do czasu podbiegając do nas. Jak widać turystki także mogą wzbudzić zainteresowanie w ramach zalotów.
Nocowanie w wiosce Hamerów
Podczas mojej drugiej podróży, gdy południe Etiopii przemierzałam w pojedynkę, postanowiłam zanocować w wiosce Hamerów. Słyszałam wcześniej o takiej możliwości, jednak wcześniej na to się nie zdecydowałam.
Kobieta na krańcu świata, czyli w gościach u plemienia Hamer… tak zatytułowałam zdjęcie, na którym siedzę na wejściu do namiotu i zastanawiam się, czy napić się dziwnego napoju z dużej skorupy. Ostatecznie z grzeczności zamoczyłam usta i przekazałam misę dalej.
Ile kosztuje taki nocleg w wiosce? Zupełnie szczerze napiszę, że nie pamiętam, a w moich notatkach info nie znalazłam. Na pewno w dobrym tonie było przynieść ze sobą dary. I tak też zrobiłam. Zakupiłam miodowe wino, lokalny bimber areke oraz kozę… tak, przyprowadziłam ze sobą to biedne zwierzę, które zostało potem uśmiercone na moich oczach (poryczałam się jak bóbr), a następnie upieczone na ognisku. Podobno taki posiłek jadą się tu na specjalne okazje. Oczywiście mięskiem zostałam poczęstowana i ja. Nie wypadało nie spróbować. Ale tak z ręką na sercu, smakowało okropnie, trzy kęsy żułam przez cały wieczór, by potem wypluć je ukradkiem.
Czy musiałam zakupić kozę? Nie, nie było to obligatoryjne, ale na pewno bardzo mile widziane. Na wejściu do wioski przywitał się ze mną jej wódz, a właściwie to ja z nim. Był to już starszy pan, który odpoczywał sobie leżąc pod chatką. Jakaż była radość z moich podarków! Poważenie. Mogę Wam napisać, że wieczorna impreza upłynęła w nader wesołej atmosferze. I kiedy wszyscy poszli już spać, ja zostałam jeszcze… siedząc na kozich skórach podziwiałam rozgwieżdżone niebo, popijając przy tym wspomniane wino. Ten moment, to wspomnienie niesamowicie zapadło mi w pamięć.
Z rana zrobiłam jeszcze mały obchód wioska. Pomogłam w zamiataniu obejścia w jednej z chat, a następnie spakowałam manatki i ruszyliśmy dalej.
Plemię Mursi
Plemię Mursi nosi się chyba najbardziej strojnie ze wszystkich plemion Etiopii. Panie noszą charakterystyczny krążek w dolnej wardze. Kobietom w wieku około 15 lat nacina się dolną wargę. W powstałą ranę wkładane są gałązki bądź patyki, aby dziura nie zarosła. W otwór wpychany jest spory krążek, stopniowo coraz większy, finalnie o średnicy przekraczającej nawet 20 cm. Obecnie takie ozdoby noszone są w szczególności podczas ceremonii oraz dla turystów.
Czy wiecie, że Mursi nie znają pocałunków właśnie z powodu krążka? Jest kilka teorii na temat pochodzenia tej tradycji. Prawdopodobnie owa forma samookaleczenia stosowana była z obawy przed łowcami niewolników, którzy porywali afrykańskie kobiety i wywozili je do sąsiedniego plemienia Hamerów. Według innej teorii krążek miał odstraszać złe duchy, mogące przedostać się do wnętrza człowieka przez usta. Najbardziej rozpowszechniona jest jednak opinia, że kobiety Mursi wyglądają właśnie tak, aby nie budzić pożądania mężczyzn z innych plemion afrykańskich.
Jeśli chodzi o robienie zdjęć i filmowanie, opłata u plemienia Mursi była negocjowalna, albo płaciło się z góry ustaloną stawkę albo za poszczególne pozowanie. A wówczas chętnych nie brakowało. Plemię Mursi nie było zbyt przyjaźnie nastawione, nie chcieli za bardzo wchodzi w interakcje oprócz jednej bardzo uśmiechniętej pani (tej na zdjęciu). Natomiast chętnie się przebierają i pozują dla przybyszów. Już na drodze prowadzącej do wioski można spotkać Mursi tak fantazyjnie ubranych, że ciężko się nie zatrzymać. Pojawiają się także chłopcy, wymalowani w białe pasy, popisujący się swoją umiejętnością chodzenia na tyczkach.
Plemię Karo (Kara)
Karo to jedno z najmniejszych plemion Doliny Omo. Są spokrewnieni z Hamerami. Postrzegani są jako mistrzowie w malowaniu ciała, które przyozdabiają na ważne ceremonie oraz… dla turystów. Mężczyzna na stołeczku to bardzo sławny człowiek, znajduje się niemal na każdej okładce National Geographic, w którym jest artykuł o ludziach Karo.
To także jedno z najmniej przyjaznych plemion, jakie spotkałyśmy. Wizyta w wiosce wygląda tak, że mieszkańcy dosyć nachalnie domagali się zdjęć, za które oczywiście trzeba zapłacić. Nie ma tu odgórnie ustalonej opłaty, więc każdy próbuje ugrać jak najwięcej.
Lud Karo opanował sztukę zdobienia ciała białymi wzorami, w której osiągnął prawdziwe mistrzostwo. W czasie świąt najbardziej popularnym motywem jest kropkowane upierzenie ptaka gwinejskiego. Ludzie Karo potrafią tak zmienić swój wygląd, że trudno rozpoznać, czy są istotami ludzkimi, czy też nieznanymi stworzeniami. Sposobem na upiększenie kobiecego ciała jest przekłuwanie brody tuż pod górną wargą i umieszczanie w niej ozdoby przypominającej długi kolczyk. Podobnie jak u Hamerów kobiety z plemienia Karo zdobią swoje ciało bliznami. W nacięcie na skórze wcierany jest popiół, aby w trakcie gojenia rany powstało zgrubienie.
Plemię Banna
Plemię Banna (Bena lub Bana) zamieszkuje tereny w okolicach Key Afar. Są bardzo blisko spokrewnieni z Hamerami, ubierają się bardzo podobnie, więc ciężko ich odróżnić. Podobnie jak Hamerowie, praktykują rytuał “bull jumping”, podczas którego młodzi chłopcy wchodzą w dorosłość.
Zajmują się rolnictwem, uzupełniając swoją dietę polowaniami. Są przede wszystkim pasterzami i rolnikami. Hodowla bydła odgrywa centralną rolę w ich życiu ekonomicznym i społecznym, podobnie jak uprawa ziemi, na której głównie rośnie sorgo i inne lokalne zboża. Zwierzęta nie tylko zapewniają źródło żywności w postaci mleka i mięsa, ale są również ważnym elementem transakcji społecznych, w tym posagów i rekompensat.
Nasz przewodnik pochodził właśnie z tego plemienia i dlatego miałyśmy nocować w jednej z wiosek Banna. Z przyczyn nie do końca nam znanych nie doszło to jednak do skutku. Niemniej spędziłyśmy całkiem sporo czasu z mieszkańcami. Opowiedzieli o sobie, pokazali, jak mieszkają, poczęstowali dziwnym napojem, który podobno był kawą.
Plemię Ari
Plemię Ari to jedna z grup etnicznych, zamieszkujących szczególnie region wokół miasta Jinka w Dolinie Omo. Jest to jedno z najliczniejszych plemion w tym obszarze, z populacją wynoszącą około 450 000 osób. W Jinka można odwiedzić muzeum, w którym dowiecie się więcej o tradycjach Ari.
To plemię nie nosi już na co dzień swoich tradycyjnych strojów. Widać, iż żyją bardziej nowocześnie i są otwarci na to, co dociera do nich z zewnątrz. Ich ubiór i domy odbiegają od stereotypowych wyobrażeń o “prymitywnych” afrykańskich plemionach. Wpływ współczesnej cywilizacji jest widoczny w noszeniu chińskich t-shirtów i jeansów oraz w budowaniu murowanych domów, które są kryte strzechą lub falistą blachą.
Ari są przede wszystkim rolnikami, a ich gospodarka opiera się na uprawie ziemi. Uprawiają różnorodne plony, takie jak sorgo, kukurydza, kawa i banany. Oprócz rolnictwa, zajmują się także hodowlą bydła, kóz i owiec, co dodatkowo wspiera ich samowystarczalność. Dzięki żyznym glebom ich regionu, Ari są w stanie wyprodukować większość swojej żywności. Posiadają także bogate dziedzictwo rzemieślnicze, w tym rzeźbienie w drewnie, zajmują się garncarstwem, które ma dla nich zarówno znaczenie użytkowe, jak i artystyczne.
Podobnie jak w wielu innych społecznościach, tutaj również alkohol jest często spożywany w trakcie posiłków, a zwłaszcza podczas lokalnych świąt i uroczystości. Plemię Ari również destyluje własny lokalny rodzaj alkoholu, co także nam zaprezentowali.
Plemię Arbore
Do plemienia Arbore dotarłam podczas mojej drugiej podróży do Etiopii. Jest ono stosunkowo rzadko odwiedzane przez turystów. Mieszka bowiem nieco poza utartym w tym rejonie szlakiem. To niewielkie plemię żyje na północnych brzegach, porośniętego papirusem jeziora Stephanie, nazwanego tak na cześć podróżnika, który w nim utonął. Dachy ich chat kryte są więc papirusem. Domy Arbore są o wiele większe niż u pozostałych plemion, są wręcz ogromne. Teren jest stepowy, więcej jest otwartych przestrzeni.
Spokrewnieni są z Hamerami oraz z plemieniem Konso. Jako jedyni w okolicy stosują obrzezanie dziewczynek. Po ślubie nowo upieczona małżonka na trzy miesiące musi zamieszkać z teściową. Po tym okresie buduje się dom dla młodych, którzy od tego czasu mieszkają już razem.
Tutaj co prawda nie spałam w samej wiosce, ale na jej obrzeżach. Pozwolono nam robić namiot w pobliżu, tak, by nie zakłócać życia w wiosce, ale jednocześnie być blisko. Na początku ludzie podchodzili do mnie z dystansem. Nie do końca wiedzieli pewnie, czego się spodziewać. Rozmowa i uśmiech przełamały lody. Po wizycie przyszli do mnie, by poprosić o jakiekolwiek środki na chore oczy dzieciaków, nawet o zwykłe mydło.
Bardzo polecam Ci także relację z podróży po Etiopii na stronie Zwiedzając Świat. Ciekawie opisane zostały wizyty u plemion w Dolinie Omo, a okraszono wszystko wspaniałymi zdjęciami.
6 komentarzy
Przemek
Bardzo obszerna dawka wiedzy
Karolina z Rudeiczarne.pl
Fascynujące opowieści i przygody! Marzymy, by się tam kiedyś wybrać 🙂
Kasia
Niesamowity kraj!
Przeczytałam bardzo dokładnie i na pewno wrócę do pozostałych tekstów. Moja Etiopia już w październiku 🙂
Asia
Fascynujące miejsce. Bardzo dobrze się czyta 🙂
Grzegorz z Podróże bez ości
Bardzo chętnie bym tam pojechał 🙂
Anna
To musiała być fascynująca podróż!