Pierwsze wrażenia po powrocie z Peru
Zobaczyć kiedyś Machu… moje wielkie marzenie, wypowiedziane w pewnym wywiadzie, udzielonym ponad 10 lat do firmowego magazynu. Wówczas finanse kompletnie mi na to nie pozwalały, a tak daleka samodzielna wyprawa budziła lekkie przerażenie. Teraz po kilku latach podróżowania na własną rękę czekałam już tylko na bilety w atrakcyjnej cenie, by móc wreszcie zrealizować to marzenie. Byłaby to też moja pierwsza podróż do Ameryki Południowej, a podobno warto swoją przygodę z tym kontynentem zacząć właśnie od Peru. I tak oto British Airways wraz z LATAM sprawiły mi piękny prezent w postaci przelotu za 1200 zł z Amsterdamu do Limy i 22. maja w nocy znalazłam się w dawnym Imperium Inków.
Dwa tygodnie w Peru… mało – ktoś powie. Tak, bardzo mało, by odwiedzić każdy ciekawy zakątek, jednak wystarczająco, by przemierzyć tzw. szlak gringo. Na miejscu pokonałyśmy ok. 3500 km różnymi środkami transportu, choć w zdecydowanej mierze przeważał autobus. Na dwóch odcinkach był to samolot Juliaca – Cuzco oraz Cuzco – Lima i raz wsiadłyśmy do pociągu. Ze względów bezpieczeństwa podróżowałyśmy zawsze w dzień, a gdy na miejsce docierałyśmy późnym wieczorem, wówczas prosiłyśmy o transport z hostelu lub brałyśmy taksówkę. Zaczęłyśmy od Limy, następnie pojechałyśmy na słynne wydmy w osadzie Huacachina, stamtąd do Paracas i wreszcie do Arequipy, gdzie zaczęłyśmy naszą przygodę z peruwiańskimi Andami. Z Arequipy udałyśmy się do Puno, z kolei do Cuzco, a potem do Świętej Doliny Inków i na Machu Picchu. Następnie wróciłyśmy do Cuzco i stąd poleciałyśmy do Limy, miasta, które jako jedyne zrobiło na nas nieprzyjemne wrażenie.
Plan ambitny, a podróż bardzo intensywna, wczesne wstawanie, często jeszcze przed świtem i każdy dzień wypełniony zwiedzaniem i przemieszczaniem się do kolejnego punktu. Jednak mimo to, będąc w Peru, wyspałam się za wsze czasy. Jak to możliwe? W bardzo prosty sposób, przez pierwszy tydzień mniej więcej o godzinie 20:00 już byłyśmy w łóżkach, zmęczone po całym dniu, do tego częsta zmiana wysokości robiła swoje. W drugim tygodniu zasypianie przesunęło się na godzinę 22:00, co i tak dla mnie było nad wyraz wcześnie.
Całą trasę, środki transportu, noclegi, dojazd oraz wstęp na Machu zaplanowałyśmy wcześniej jeszcze będąc w Polsce. Dzięki temu udało się zakupić bilety na przejazdy autobusami linii Cruz del Sur oraz lokalne przeloty w promocyjnej cenie oraz znaleźć relatywnie tanie hostele. Oczywiście bilet na najsłynniejsze peruwiańskie ruiny koniecznie trzeba nabyć z wyprzedzeniem, gdyż obowiązuje dzienny limit zwiedzających, a bilety, mimo swojej wysokiej ceny, rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Co zrobiło na mnie największe wrażenie, czym mnie zaskoczył kraj Inków, czy dałam radę na wysokościach? O tym za chwilę. Teraz z perspektywy dwóch tygodniu, które minęły od mojego powrotu, mogę śmiało napisać, że pozostał niedosyt… chętnie wróciłabym tylko po to, by powędrować po andyjskich szlakach, by zajrzeć do peruwiańskiej dżungli i odkryć jeszcze więcej inkaskich ruin.
Spis treści
INKASKIE RUINY
Muszę zacząć od Machu, gdyż po to tak naprawdę pojechałam do Peru. Podobno najpiękniejsze ruiny świata… na pewno miejsce magiczne, nie tylko z nazwy, ale i ze względu na położenie oraz aurę, która się tam roztacza. Była to zdecydowanie tzw. “wisienka na torcie” pod koniec naszej podróży. Miejsce oblegane, ale nie bez powodu… jednak jeśli pojawimy się tam około 6 rano, tłumów jeszcze nie zobaczymy. Teren ruin jest dość spory, więc i tak tej ilości ludzi aż tak bardzo się nie odczuwa. Dodatkowo dawnego miasta Inków strzegą dwie góry, na które również można wejść: Wayna Picchu, niższa, wejście bardziej strome i wymagające oraz Machu Picchu Montana, czyli to prawdziwe Machu, na szczyt którego trekking trwa ok. 2,5 – 3 godziny po dość wysokich kamiennych schodami, miejscami ze sporą ekspozycją, szczególnie na ostatnim odcinku. Na obydwie góry obowiązują dodatkowe bilety, na których określana jest godzina wejścia na szlak. Wysiłek zdecydowanie wart jest widoków, jakie roztaczają się już po kilkunastu minutach wspinaczki. Na trekking polecam udać się rano, kiedy słońce jeszcze nie grzeje zbyt mocno.
Machu Picchu to nie jedyne pozostałości po inkaskim imperium. Cuzco oraz Święta Dolina to obszar naszpikowany ruinami, rolniczymi tarasami czy nawet kopalniami soli. Tutaj również czuć magię dawnej cywilizacji, zarówno ze względów malowniczego usytuowania, jak i budowniczego kunsztu, jakim wykazywali się dawni mieszkańcy tych rejonów. Mury wznosili z różnej wielkości kamieni, układając je jak puzzle, idealnie dopasowane, bez żadnej zaprawy, przylegały do siebie, tworząc odporną na wstrząsy ścianę. Niestety niektóre kompleksy uległy znacznemu zniszczeniu, więc dokładne ich przeznaczenie pozostaje do dziś tajemnicą. Nie do wszystkich ruin udało się nam dotrzeć, więc powód, by do Peru jeszcze wrócić z pewnością jest.
Inkaskie ruiny w Ollantaytambo
Inkaski mur w Ollantaytambo
Salineras de Maras, kompleks ponad 5000 czworokątnych salin z czasów Inków
PERUWIAŃSKIE ANDY
Powalające widoki w zasadzie na każdym kroku… począwszy od Arequipy po Cuzco i dalej, jadąc autobusem nie można było odkleić nosa od szyby. Krajobraz co jakiś czas zmieniał swą formę oraz barwy, w Peru również znajdują się kolorowe góry, a miejscami nasycenie barw jest tak ogromne aż oczy bolą. Pierwsze widoki zaczęły się na dwunastogodzinnej trasie z Paracas do Arequipy, trasa w pewnym momencie odbija w głąb lądu, a po drodze do pokonania jest spora liczba serpentyn. Jeszcze większą dawkę emocji dostarczył przejazd drogami Kanionu Colca, a malownicze tarasy totalnie mnie zaczarowały.
Z każdym dniem było coraz lepiej, coraz wyżej i coraz więcej niesamowitych widoków, droga z Arequipy do Puno wiedzie przez wysokie góry, a po drodze mija się wulkan Misti, u stóp którego leży Arequipa. Peruwiańskie Andy podziwiałyśmy dwa razy także z lotu ptaka, przelot z Juliaci do Cuzco dostarczył nie lada emocji… raz, że jest to bardzo trudna trasa, wiatry, prądy, zawsze są turbulencje (były przy starcie i lądowaniu), dwa – widoki zapierają dech w piersiach, bo oto z każdej strony ostre szczyty są niemalże na wyciągnięcie ręki. Na tej trasie lata tylko jedna linia, a mianowicie LAN (teraz już LATAM), inne nie mają pozwolenia. Górskich krajborazów nie brakuje także w Świętej Dolinie i mimo, że wysokości już mniejsze, to widoki równie malownicze, a przejazd serpentynami to standard na każdej trasie.
Wulkan Misti
Święta Dolina
Kanion Colca
SOROCHE CZYLI CHOROBA WYSOKOŚCIOWA
Tego bałam się najbardziej, do tego stopnia, że zaopatrzyłam się nawet w specjalne tabletki, które biorą alpiniści. Diuramid, niedrogi specyfik na receptę, stosowany także w leczeniu jaskry (której mam podejrzenie) nieco uspokoił moje nerwy, bo w razie czego, mam się czym ratować. Z tym że, aby zadziałał, trzeba go wziąć dzień przed udaniem się na dużą wysokość. Lek jest bardzo moczopędny, bardzo… oraz może pojawić się mrowienie lub drętwienie w różnych częściach ciała. Użyłam go dwa razy, przed wycieczką do Kanionu Colca oraz przed przejazdem z Arequipy do Puno. Czy pomógł? Trudno powiedzieć, na pewno rano budziłam się z tzw. “mrówkami” w palcach oraz ciągle musiałam szukać toalety. W Kanionie Colca i tak łapałam zadyszkę, krótki spacerek przy punkcie z kondorami, a serce waliło jak oszalałe. Natomiast przy najwyższym punkcie 4900 aż tak ogromnej zadyszki nie było, jedynie lekki zawrót głowy. Niemniej trwało to tylko 10 minut, gdyż na dłużej nam nie pozwolono.
Cała jazda z wysokościówką zaczęła się dopiero w Puno. W autobusie wszystko było ok, choć z rana czułam już szykujący się żołądkowy rozstrój, niemniej podróż minęła spokojnie, więc podjęłam się nawet przejścia na piechotę z wielkim plecakiem z dworca do hostelu. Jednak po kilku krokach zwątpiłam, oddech jak u zawałowca, pikawa i jeszcze jelita się odezwały. Trzeba było wziąć taksówkę… pierwszy wieczór w Puno spędziłam w łóżku, nie przebrałam się, nie umyłam, a jedynie opróżniałam kolejne butelki wody, dodając do niej elektrolity. Serce waliło jak oszalałe, a do tego zatrucie pokarmowe poważnie mnie wymęczyło, był nawet pomysł, co by lekarza wzywać. Rano nastąpiła na szczęście duża poprawa, do tego stopnia, że cały dzień spędziłam na Jeziorze Titicaca. Ciągle było ciężko, ciągle zadyszka, nawet szybszy marsz sprawiał trudności, ale powoli szło jakoś funkcjonować.
Spodziewałam się, że na trzeci dzień złapię aklimatyzację, bo przecież z czasem organizm musi się przyzwyczaić, a tymczasem na lotnisku dopadł mnie kolejny kryzys. Nagle zaczęło kręcić mi się w głowie, zawroty zwiększały się coraz bardziej, robiło mi się słabo, czułam, że za chwilę zemdleję, uczucie jak na kacu… i jak nie lubię latać, tak tym razem nie mogłam się doczekać wejścia na pokład. W międzyczasie dziewczyny załatwiły od obsługi naziemnej małą butelkę z tlenem, a potem nagle pojawił się pan, wyposażony już w konkretny sprzęt i czysty tlen popłynął wprost do mojego wariującego organizmu. Pomogło na tyle, by jakoś przetrwać do odlotu, niemniej konkretna poprawa nastąpiła dopiero w samolocie, w którym swoją uwagę skupiłam już na turbulencjach. W Cuzco było już dużo lepiej, ciągle mała zadyszka, ale do zniesienia. Z Cuzco udałyśmy się o całe 1000 metrów niżej, a konkretnie na na Machu i do Świętej Doliny, po czym znowu wróciłyśmy do stolicy Inków. Wówczas wszelkie objawy ustąpiły, a mój organizm wreszcie się zaaklimatyzował.
Czy żułam cocę? Oczywiście… żułam liście, raczyłam się cukierkami i piłam herbatkę. Niemniej miałam wrażenie, że po tej roślince serce wali mi jeszcze bardziej, a organizm aż nadto się nakręca, ale to naturalny objaw, bo coca pobudza, rozrzedza krew i dzięki temu więcej tlenu dostarczanego jest do naszych komórek. Peruwiańczycy, ci mieszkający na dużych wysokościach, żują kokę cały czas, ci z Puno noszą liście w czapkach, by mieć odpowiedni zapas ciągle pod ręką… tzn. pod czapką. Jak smakuje coca? Trawiasto, trochę goryczkowato… po długim żuciu lekko drętwieją policzki i usta. Podobno roślina ta ma dużo korzystnych właściwości, nie tylko łagodzi objawy soroche, ale także dobrze wpływa na żołądek, cerę i włosy.
Jest jeszcze jedno ziółko, które pomaga na dolegliwości choroby wysokościowej, podobno skuteczniejsze niż coca. Tu muña (móon-yah), rośnie w Andach, na pewno w okolicach Cuzco i Puno. To taka peruwiańska mięta i jak na miętę przystało pomaga również na trawienie. Można zerwać listki prosto z krzaczka, rozetrzeć w dłoni i wdychać miętowy aromat, można też zaparzyć herbatkę. O tej roślince dowiedziałam się na wyspie Taquile na Jeziorze Titicaca, gdzie czekało nas podejście pod górę.
Wybierając się na duże wysokości, należy pamiętać jeszcze o jednej bardzo ważnej czynności. Trzeba bardzo dużo pić, gdyż w takich warunkach organizm się szybko odwadnia. Zresztą czuć to od razu, spierzchnięte wargi oraz ciągle odczuwalna suchość w ustach przypominają o nawadnianiu. Butelkę wody zawsze miałam przy sobie, a na noc zapasy zawsze były uzupełnianie. Wodę butelkowaną można kupić na każdym kroku, nawet w miejscach, po których się nie spodziewamy.
CO ZJEŚĆ W PERU
Czy w Peru można dobrze zjeść? Można. I można spróbować potraw, których nie uświadczy się u nas. To także raj dla fanów ziemniaków, które pochodzą właśnie z Ameryki Południowej, odmiany liczy się tutaj w setkach, włączając w to także fioletowe oraz czarne. Danie, które podbiło moje podniebienie to zdecydowanie ceviche, czyli drobno posiekana surowa ryba z dodatkiem czerwonej cebuli, zalana sokiem z limonki. Do tego często podawana z pastel de papa, czyli czegoś w rodzaju ziemniaczanego przekładańca. Najlepsze ceviche jadłyśmy na śniadanie prosto z ulicznej budki w Arequipie, trochę się obawiałam, czy surowa ryba to na pewno dobry pomysł, niemniej żadnego rozstroju po tym daniu nie doświadczyłam.
Moją ulubioną zupą natomiast została sopa de quinoa, czyli krupnik z komosy ryżowej, uprawianej w Peru już od ponad 5000 lat. Oczywiście właściwości owej roślinki są nieocenione, wyróżnia się wysoką zawartością białka, ale nie zawiera glutenu. Stołowanie się w miejscach turystycznych jest oczywiście o wiele droższe, dlatego warto poszukać lokalnej knajpki, gdzie dwudaniowy lunch kosztuje 5 soli lub udać się na lokalny market, na którym menu lunchowe jest jeszcze tańsze, bo za zupę oraz drugie zapłacimy 4 sole.
Ceviche z pastel de papa
Sopa de quinoa
Peru to także owocowy raj, soczyste cytrusy, dojrzałe banany, ananasy oraz papaja aż się proszą o to, by się nimi zajadać. Na lokalnych marketach półki wręcz uginają się pod owocowym ciężarem, a oprócz dobrze znanych nam tropikalnych owoców, znaleźć tam możemy coś, co jest typowe tylko dla tego regionu. Czerymoja, zwana jabłkiem budyniowym, to dla mnie numer jeden, w smaku wyczuć można banana, ananasa, gruszkę i jeszcze kilka innych owoców. Jest owocem flaszowca peruwiańskiego, miąższ jest mięsisty i kremowy i to on jest jadalny, pestki natomiast są trujące.
Innym ciekawym i bardzo zdrowym owocem jest męczennica z gatunku marakui. Wygląda jak mandarynka, jednak jej skórka jest twarda, wystarczy jednak nacisnąć lekko skorupkę i ta pęka, odsłaniając jadalny środek z dużą ilością pestek, które podobno zabijają wszelkie pasożyty. Przyznam, że przez tak dużą ilość pestek konsumpcja jest utrudniona, trzeba je prostu połykać w całości.
Kolejny owoc to karambola, nazywana pospolicie owocem gwiaździstym ze względu na wygląd zewnętrznej jej części, którą trzeba usunąć, by dostać się do kwaskowatej kuleczki. Z karamboli przyrządza się także dżemy oraz sosy. Z owoców, jak wiadomo, robi się soki… i właśnie takich świeżo wyciskanych można za grosze posmakować na każdym lokalnym rynku. Stoisk jest zawsze kilka lub kilkanaście, z każdego macha do nas pani Peruwianka i zachęca, by przysiąść na chwilę w jej sokowej kawiarence i zafundować sobie bombę witaminową.
Czerymoja
A i koktajl może być prawdziwą bombą, jeśli znajdzie się w nim surowa żaba, podobno taka mikstura leczy wiele chorób i jest niesamowicie zdrowa. Żaby obdzierane są ze skóry, oczyszczane z wnętrzności i wrzucane do blendera. Czasami dodaje się owoce, miód, surowe jajko, mleko i coś alkoholowego. Ja niestety stchórzyłam i nie miałam odwagi spróbować, ale dziewczyny dały radę, wypiły po sporym kubku.
Autor filmu: Anna Błaźniak
Oprócz soków owocowych w Peru pija się także inne napoje. Do obiadu często podawana jest chicha morada, bezalkoholowy kompot z purpurowej kukurydzy, który ma także swoją procentową wersję ze sfermentowanej kukurydzy i jest ona uważana za inkaskie piwo. Chicha nie jest powszechnie serwowana w restauracjach, trzeba podpytać miejscowych, gdzie można jej skosztować. Innym drinkiem, bardzo popularnym jest pisco sour i akurat ten podawany jest zawsze i wszędzie, składa się z pisco, soku z limonki i pokruszonego lodu i smakuje nieziemsko. Dekorowany jest pianą, ubitą z białka kurzych jaj, posypanych odrobiną cynamonu. Nie mogę również nie wspomnieć o żółtym gazowanym napoju, którego nie spotka się nigdzie indziej na świecie. To Inca Kola, którą pija się wyłącznie w Peru, smakuje podobnie do oranżady i przyznam szczerze, że mi ten smak bardzo odpowiada.
LAMY I ALPAKI W PERU
… to prawdziwie słodziaki, szczególnie maluszki, które niestety bardzo często wiązane są na sznurku i wykorzystywane przez miejscowych do pozowania z turystami. Alpaki hodowane są także ze względu na wełnę oraz mięso. Cena swetra z prawdziwej wełny z alpaki zaczyna się od ok. 200$, więc to, co sprzedawane jest na targu i zachwalane jako alpaka, tak naprawdę nią nie jest, bo kosztuje jakieś 35 soli. Lamy oraz alpaki żyją także na wolności, w czasie wycieczki do Kanionu Colca przejeżdżaliśmy przez rezerwat, gdzie owe zwierzęta są chronione. Oczywiście wolną pasące się lamy spotkałyśmy także na Machu, te to już prawdziwe gwiazdy, a zdjęcie z lamą z ruinami w tle to już kultowe ujęcie.
BEZPIECZEŃSTWO W PERU
O Ameryce Południowej wiadomo, że jest niebezpieczna, także i Peru nie cieszy się dobrą sławą. My jednak tego na szczęście nie odczułyśmy, nic złego nam się nie przytrafiło, żadna niekomfortowa sytuacja nie przydarzyła. W miejscach turystycznych jest bezpiecznie, natomiast po zmroku należy zachować wzmożoną ostrożność, gdyż bywa, że ulice w dzień wyglądające zupełnie normalnie, wieczorem przeobrażają się w miejsca z nocnymi klubami, obstawionymi podejrzanymi typami. Z reguły miejscowi zawsze ostrzegają, gdzie się nie zapuszczać i kiedy lepiej wsiąść w taksówkę. Peruwiańczycy są bardzo mili i zazwyczaj ciekawi i otwarci w stosunku do turystów, często zdarzało się, że sami zagadywali, by dowiedzieć się, skąd jesteśmy i zamienić kilka zdań.
Napady na tle rabunkowym to nie jedyne zagrożenie w Peru. Kolejnym są wypadki na górskich drogach, a drogi w Andach są trudne. Z tego względu również na trasie z Puno do Cuzco wybrałyśmy samolot, artykuły o napadach oraz autobusach, lądujących w przepaściach skutecznie nas odstraszyły od podróży na tym szlaku.
Peru to niesamowity kraj, na zwiedzenie którego potrzeba miesięcy i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się tam wrócić, by trochę bardziej poczuć górski klimat i przebyć kilka górskich szlaków.
Termin: maj-czerwiec 2016
12 komentarzy
Joanna Malinowska
Dziękuję za artykuł 🙂 zegary-nextime.pl
Monika
Fajny tekst – trochę sobie powspominałam 😉
Na chorobę wysokościową dobre są ‘soroche pills’ dostępne w każdej aptece bez problemu za parę soli – moczopędne nie były z tego co pamiętam 😀
A sopa de quinoa to sobie czasami teraz w domu robię 🙂
celwpodrozy
Tak, zapomniałam dodać, że w aptece proponowali nam właśnie ‘soroche pills’, ale jako że już miałam Diuramid, nie skusiłam się na lokalne tabletki. Za drugim razem wybrałabym jednak opcję lokalną:)
Właśnie… poprawna nazwa sopa de quinoa, dzięki:)
Marcelina
Wspaniała podróż w jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie, ale…. gdybym była Twoją drugą połówką, po zobaczeniu zdjęć z maską tlenową już nigdy nie wypuściłabym Cię dalej jak do Grodziska! 🙂 pozdrawiam
celwpodrozy
Oooo cześć Marci:) Druga połówka na szczęście podróżować mi nie zabrania, a ja też staram się za bardzo nie ryzykować;) Tam to normalka, że można się gorzej poczuć, są na to przygotowani. Pozdrawiam
Kasia
Wkrótce wybieram się do Peru. Chciałabym zapytać ubezpieczenie podróżne, które Pani wykupiła przed podróżą.
celwpodrozy
Ubezpieczenie wykupiłam w Axa Travel, pakiet standardowy. Na szczęście nie musiałam skorzystać.
Klaudia
Ależ zazdroszczę tego wyjazdu! Peru jest na szczycie mojej podróżniczej listy marzeń 🙂 Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się tam polecieć 🙂 i to niebawem 😉 Pozdrawiam
http://www.kobiecaintuicja.wordpress.com
Foodiesworld
Jak bardzo daje się we znaki choroba wysokościowa w takich miejscach? O koce mówi każdy, każdy twierdzi że wszyscy ją żują, ale czy faktycznie trudno się bez nie obejść? No i przy okazji jeszcze jedno pytanie – jaki jest stosunek peruwiańczyków do fotografii? O Boliwi słyszeliśmy, że ludzie tam dość negatywnie reagują na robienie im zdjęć, a na Kubie z kolei (niby Karaiby ale kulturowo bardzo bliskie) ludzie czasem sami pozowali nam do zdjęć. Pod tym względem Kuba była super wdzięcznym krajem do podróży z aparatem.
celwpodrozy
Choroba wysokościowa to bardzo indywidualna sprawa. Moje dwie koleżanki, z którymi podróżowałam po Peru, większych problemów nie miały, jedna w zasadzie wcale, druga lekką zadyszkę. A mnie dopadło konkretniej. Jeden wieczór miałam taki, że zero siły, nawet do spania się nie przebrałam, następny dzień ok (cały spędziłam na wycieczce), a z znowu kolejny przed wylotem masakra (podawany tlen). To było w Puno, a więc już na prawie 4000 m n.p.m. W Cuzco natomiast miałam jedynie małą zadyszkę. Co do zdjęć, to trzeba uważać, nie lubią i się denerwują, no chyba że za opłatą. Warto więc pytać o zgodę.
Dzungla w Peru
Witam
Zastanawiam sie czemu nie wspominasz wogole o dzungli w Iquitos i Puerto Maldonado ktora jest tez bardzo duza atrakcja dla milosnikow natury i nie tylko
celwpodrozy
Hmmm… bo tam nie dotarłam?:) Peru jest ogromne i nie da się wszystkiego zobaczyć w dwa tygodnie niestety.