Podróżowanie na własną rękę… to takie proste. Czyżby?
Odwieczna dyskusja, co lepsze i co bardziej się opłaca: samodzielne organizowanie podróży czy wykupienie wycieczki w biurze? Jednym tchem odpowiem, że to pierwsze i to nie dlatego, że mam się za “wielką podróżniczkę”, a dlatego, że taki sposób podróżowania lubię najbardziej, już same przygtowania nakręcają mnie na maksa i sprawiają, że całą wyprawę przeżywam o wiele dłużej i intensywniej. Ale czy samodzielne zorganizowanie wypadu to taka bułka z masłem? No właśnie. To liczne wieczorne posiedzenia, często do późna w nocy, i nieważne, czy to tylko wyjazd na weekend czy dwutygodniowa podróż. Nic samo się nie zrobi. Jasne, jeśli jedziemy na miesiąc bez konkretnego planu, to luz, wyjdzie w drodze. Ale co jeśli mamy ściśle określony termin i ilość czasu? Jak wtedy wszystko odpwiednio zgrać, by wycisnąć z wyjazdu jak najwięcej? Wtedy trzeba poświęcić na to całkiem sporo czasu i energii, co nierzadko bywa męczące i skutkuje zarwanymi nocami i wielkimi sińcami pod oczami.
Zatem dlaczego tak się poświęcać, skoro można sobie wygodnie skorzystać z oferty jakiegoś biura podróży? Powody są oczywiste.
- Sama kupuję bilet lotniczy, przeważnie w promocji, co obniża koszty całego wyjazdu.
- Niezależność, jadę tam, gdzie chcę, zwiedzam to, co chcę zobaczyć.
- Mogę zmodyfikować plan według własnego uznania.
- Zwiedzam/podróżuję we własnym tempie.
- Sama wybieram miejsce na nocleg zgodnie z zasobnością mojego portfela oraz standardem, jaki mi odpowiada.
- Sama decyduję, gdzie się stołuję, co często daje mi możliwość spróbowania lokalnych potraw.
- Przemieszczam się lokalnymi środkami transportu, przez co lepiej poznaję kraj oraz ponownie oszczędzam, gdyż taki sposób jest tańszy.
- Mam większą szanse na kontakt z lokalesami, co w podróży zawsze jest dla mnie ważne.
- Patrząc na punkt nr 1, 5, 6 i 7 podróżowanie na własną rękę jest tańsze.
- Nie ryzykuję, że biuro, z którym właśnie jestem na drugim końcu świata, upadnie. Sama jestem swoim biurem podróży!
- Uczę się samodzielności.
- Pogłębiam swoją wiedzę, uczę się np. geografii czy historii w czasie opracowywania planu.
Cel na Malediwach
Wygląda różowo, same plusy. Ale czy oby na pewno? Tak, organizowanie każdej wyprawy samodzielnie sprawia mi ogromną radość i przyjemność, ale także pochłania dużo czasu i de facto zdrowia, bo długie ślęczenie przed komputerem zdrowe na pewno nie jest. A na co konkretnie ten czas idzie?
Spis treści
UKŁADANIE PLANU
Ten proces zaczyna się wraz z zakupem biletu, a zakończyć może dopiero po powrocie do kraju. Sam bilet to często za mało, bo trzeba dograć dojazdy, doloty, ale najlepiej tak, żeby było tanio i czasowo idealnie pasowało. A to już wymaga nieco czasu. Trzeba codziennie sprawdzać oferty, analizowć ceny i szukać kilku alternatyw (przy dziesięciu planowanych wyjazdach to sztuka zapamiętać, co trzeba monitorować). Często promocja trwa przez konkretnie określony czas, a bilety w dobrej cenie rozchodza się jak świeże bułeczki. Zatem trzeba trzymać rękę na pulsie, monitoring 24h musi działać. No dobrze, ale to dopiero początek. Jest jeszcze cała masa innych rzeczy, które trzeba przygotować.
CO ZOBACZYĆ
Czyli główny gwóźdź programu! W końcu to o to chodzi. Logiczne, krótszy wyjazd, mniej roboty, dłuższy – propocjonalnie więcej, ale… nie zawsze. To zależy do jakiego miejsca się wybieram i czy coś już o nim wiem. A że zawsze interesuje mnie to, co dodatkowo można znaleźć w okolicy, to mapa Google idzie w ruch i przez kilka ładnych wieczorów mam co robić. Sprawdzam parki, jeziora, góry, szukam małych zabytkowych miasteczek, urokliwych miejscowości, czy innych tego typu perełek. Czasem natrafię na coś, co może nie jest w pobliżu już wytyczonej trasy, ale tak mnie zafascynuje, że modyfikuję cały plan pod kątem dotarcia do tego miejsca. Oczywiście to nie wszystko, bo choć wiem, co chcę zobaczyć, to muszę jeszcze wiedzieć, kiedy, w jakich godzinach i za ile mogę tam się zjawić. Bywa też tak, że jadąc w większej grupie, ciężko o kompromis, czasem udaje się dogadać, czasem kończy się rozdzieleniem już na trasie i ponowym spotkaniem w jakimś umówionym miejscu, by razem wrócić do kraju.
SZUKANIE NOCLEGU
Następuje przeważnie wtedy, gdy trasa jest już mniej więcej wytyczona. Mogłoby się wydawać: prościzna! Szukam najtańszej opcji w akceptowalnym przeze mnie standardzie i posprzątane. Tak jednak nie jest. Jeśli jedziemy grupą, pojawiają się następujące kwestie: pokoje wieloosobowe versus dwójki, z łazienką czy bez, w jakiej lokalizacji… dalej od atrakcji, ale taniej, czy trochę drożej, ale w samym centrum, tańsze bungalowy ze skromnymi warunkami, czy coś bardziej wypasionego… i naprawdę, te o to, wydawać by się mogło, błahe sprawy mogą znacznie utrudnić sprawną organizację. Poza tym, nieważne, czy jadę w grupie, we dwoje, czy sama, zawsze sprawdzam opinie na temat danej lokalizacji, studiuję dokładnie wpisy na Tripadvisorze, Bookingu czy innych stronach oceniających miejsca noclegowe. Wiem, zaraz powiedziecie, że nie warto, bo ludzie potrafią narzekać na naprawdę dziwne rzeczy… tak, potrafią, na rzeczy które, nigdy by mi do głowy nie przyszły. Jednak mimo wszystko lubię wiedzieć, czego mogę się spodziewać, to także kopalnia wiedzy na temat połączeń, dojazdów i atrakcji w okolicy. Wyobraźcie sobie, że to jeszcze nie wszystko… portale z kwaterami w zasadzie warto monitorować przez cały czas aż do wyjazdu. Czasami można trafić na fantastyczną promocję, jak np. wtedy, gdy szukałam taniego noclegu na Malediwach i trafiłam na 70% obniżkę na Agodzie.
ROZPRACOWYWANIE LOKALNEJ KOMUNIKACJI
Tu mamy już prawdziwe pole do popisu, bo nie każde lokalne połączenie od razu wyskoczy na pierwszej stronie Google. Czasami trzeba się naprawdę nagimnastykować i przetrząsnąć wszystkie fora oraz blogi, a nawet zapytać kogoś, kto aktualnie tam przebywa. Tutaj można wykazać się prawdziwym mistrzostwem w tzw. “researchu” i wygrzebać coś mega przydatnego z najmniej zaindeksowanych stron, i to nie tylko polskich. Ta część bywa naprawdę bardzo czasochłonna. Pamiętam, gdy układałam plan naszej pierwszej wyprawy do Tajlandii, czas był ograniczony i bardzo chcieliśmy dotrzeć do słynnej Białej Świątyni w Chang Rai. Jedyne połączenie, jakie mi wyskakiwało obejmowało przesiadkę w Chiang Mai, a to już wydłużało czas przejazdu o kilka ładnych godzin. Nawet pani z zarezerwowanego hostelu doradzała ten rodzaj podróży. Ale nie, ja się uparałam, że przecież to niemożlwie, nie w tak świetnie skomunikowanej Tajlandii… i co? Udało się! Znalazłam bezpośredni autobus z Bangkoku do samego Chang Rai, czas przejazu identyczny z czasem przejazdu pociągiem do Chiang Mai, skąd potem jeszcze trzy godziny trzeba by było jechać do celu.
Cel w lokalnym autobusie pędzie po drogach Tanzanii… oprócz naszej piątki sami lokalesi w środku
OPRACOWYWANIE MAP I MAPEK
Po co rysować mapki, powiecie, skoro jest mapa Google lub inne podobne wynalazki? A no po to, aby nie płacić za Internet za granicą, ja póki co korzystnej taryfy nie posiadam. Wiem, wiem, takie mapki można ściągnąć i korzystać offline. Czasem tak robię, jednak o wiele częściej wolę narysować trasę dojścia, czy dojazdu na Googlowej mapie, a potem ją wydrukować i zabrać ze sobą.
ZDROWIE I BEZPIECZEŃSTWO
O tej kwestii trzeba pomyśleć obowiązkowo przed każdym wyjazdem. Lecąc gdzieś bliżej do bezpiecznej Europy, zdawać by się mogło, że nic nam nie grozi i ten punkt można pominąć. Nie można, bo oto i w Europie są miejsce, które warto omijać szerokim łukiem, miejsca po prostu niebezpieczne. Ale żeby o nich się dowiedzieć, trzeba zasiąść przed komputerem i takie informacje wyszukać, a to też czas zabiera. Nie wspomnę już o dłuższych wyjazdach w miejsca bardzo egzotyczne. W tym przypadku to nie tylko niebezpieczne rejony, ale także, a może przede wszystkich zagrożenie chorobami tropikalnymi. Bez dyskusji zgromadzenie takich informacji to obowiązkowy punkt w przygotowaniach do wyjazdu, warto wiedzieć, jakie choroby w interesującym nas kraju występują, jak wielkie jest zagrożenie, jak się rozprzestrzenia , jakie są pierwsze objawy i przede wszystkim, czy jest na nią skuteczny lek i szczepionka. Warto także udać się do specjalisty z tej dziedziny, czyli lekarza medycyny podróżnej i z pierwszej ręki zasięgnąć informacji. Ja akurat zawsze sprawdzam wszystkie źródła, by tych informacji mieć jak najwięcej. Tak właśnie było przed wyjazdem do Tanzanii, przekopałam Sieć wzdłuż i wszerz, po czym odbyłam dwie wizyty u lekarza specjalisty (przyznam szczerze, bywa, że każdy ma nieco odmienny pogląd na pewne sprawy) i wówczas podjęłam decyzję o braniu Malarone. Nie należy także zapomnieć o zabraniu małej apteczki, w której znajdą się leki przeciwbóle, na przeziębienie i antyalergiczne, można także dołożyć odpowiedni antybiotyk, np. na zatrucia pokarmowe. Do tego bandaż, plastry, Octenisept, igła do przekłucia bąbli i coś na komary (jeśli potrzebne) też powinny się tam znaleźć.
ZAKUP SPRZĘTU I GADŻETÓW
A no właśnie… czasami do kosztów wyjazdu doliczyć trzeba zakup nowego sprzęty czy przydatnych gadżetów. Pole do popisu jest tu przeogromne, poczynając od przejściówek do gniazdek, przez czołówki, prześcieradła, moskietiery, śpiwory, aż po grubsze sprawy, jak np. namiot. W tym przypadku o tyle dobrze, że raz zakupiona rzecz przyda się na kolejne wyprawy, więc de facto inwestycja opłacalna.
Cel przymierza nowo zakupioną moskietierę na kapelusz, kapelusz też nowy:) Moskitiera na szczęście sie nie przydała, ale prześcieradło i owszem.
Cel rusza na polowanie na zorzę, ciepłe buty i śpiwór być musi. Plecak mały podręczny Wizzaira, spakowana na 6 dni do zimnej Norwegii. W środku ma śpiwór, spodnie narciarskie, polar i inne ubrania, a nawet trochę jedzonka.
WYKUPIENIE UBEZPIECZENIA
Ubezpieczenie podróżne to już zazwyczaj końcowy etap organizacji. Przeważnie zakupu dokonuję tuż przed wyjazdem, często jeden dzień przed. Ważne, by się tym zająć, będąc jeszcze w kraju, bo później wpadniemy w okres karencji i okres ubezpieczenia nie obejmie początku naszej podróży. Czy zawracać sobie tym w ogóle głowę? Bardzo sobie zawracać. Ja, odpukać, nie musiałam jeszcze nigdy z takiego ubezpieczenia korzystać, niemniej znam takich, którym się to bardzo przydało. Ubezpieczycieli jest całkiem sporo, warto więc porównać oferty oraz doczytać, co tak naprawdę wchodzi w pakiet, który wybieramy.
ZAPIĘCIE NA OSTATNI GUZIK
Plan jest, noclegi zarezerwowane, to chyba już wszystko? Ależ skąd! Spakować się przecież trzeba, wiec lista rzeczy do zabrania bardzo się przyda. Na dłuższe i dalsze wyjazdy wręcz obowiązkowa, bo wbrew pozorom, dobrze jest przemyśleć i przewidzieć, czego będziemy potrzebować. Kolejny punkt, równie bardzo ważny, jak nie najważniejszy, kasa… ile jej ze sobą zabrać? Znowu trzeba zasiąść i wszystko podliczyć, zwiększając dodatkowo o bufor na jedzenie. A na sam koniec zostaje odprawienie siebie i współpasażerów, a do tego wydrukowanie wszystkiego, co wydrukować warto, przede wszystkim potwierdzenia i bilety. Wtedy to nadchodzi długo oczekiwana chwila, dzień wyjazdu i nowych doświadczeń.
Cel robi listę rzeczy do zabrania do Afryki
No to jak to jest naprawdę z tym podróżowaniem na własną rękę? Łatwo czy trudno? Czasem bywa ciężko, w organizację i przygotowania trzeba włożyć sporo pracy, ale taka praca to czysta przyjemność i zawsze chętnie to robię. Prawda, moi Drodzy Współpodróżnicy?:-)
One Comment
Traveling Rockhopper
Pewnie, ze łatwo; ale jak w każdej dziedzinie, doświadczenie pomaga 🙂