Babskie spotkania w mieście Sziraz
Sziraz to jedno z najsłynniejszych i najpopularniejszych miast na turystycznym szlaku starej Persji. To głównie za sprawą pozostałości dawnego Persepolis oraz pobliskich grobowców starożytnych władców owo miasto znajduje się w planie każdego, kto odwiedza Iran. Jednak Sziraz nie z tych względów zapadł mi mocno w pamięci oraz zdobył moje serce… tutaj mają miejsce dwa niesamowite spotkania z mieszkańcami, które wprawiają mnie w osłupienie i na chwilę odbierają mowę, tym razem to spotkania z irańskimi kobietami, które okazują nam ogromną serdeczność oraz zainteresowanie.
Do Szirazu przyjeżdżamy wczesnym rankiem i od razu udajemy się w poszukiwaniu dworcowej toalety, by się trochę odświeżyć. Następnie namierzamy dworcowy bar, by tam zjeść śniadnie i nabrać sił na długie zwiedzanie. Wnętrze wygląda skromnie, można rzec, obskurnie, jednak miejscowych nie brakuje. To dobry znak, więc zajmujemy wolny stolik i niepostrzeżenie próbujemy zajrzeć do talerzy, by się zorientować, co też można tu zamówić. Niemniej nazw nie znamy, więc ostatecznie zamawiamy dokładnie to samo, co Irańczyk stojący w kolejce przed nami. Dostajemy zielonkawą mazię z placuszkami, która zdaje się być gęstą zupą z soczewicy. Za całość z herbatą płacimy 50 000 riali od osoby. Ledwo wtłaczam w siebie pół miseczki, mimo że dania z soczewicy uwielbiam, to ten smak zdecydowanie mnie nie przekonuje, a że jest bardzo rano, to i apetytu jeszcze brak.
Po śniadaniu zostawiamy bagaże w przechowalni i udajemy się do punktu z taksówkami. Opłata za całodziennie przechowanie bagażu wynosi 60 000 riali, czyli jakieś 7 zł. Na szczęście, jeśli chodzi o cenę za przejazd do centrum, targować się nie musimy, bo stawka jest ustalona i wynosi 80 000 riali. Pan taksówkarz dowozi nas do Vakil Bazare i stąd udajemy się już pieszo na zwiedzanie. Pierwszym miejscem, do którego zaglądamy jest Vakil Mosque, stary meczet z XVIII wieku, nieco ukryty w małej uliczce. Cisza, spokój, nic się nie dzieje… totalny brak turystów, czyli ponownie indywidualne zwiedzanie. Meczet jest nieduży, lecz piękny, widać, że trwają tu prace renowacyjne.
Po wizycie w meczecie mamy zamiar udać się na bazar i dalej do kolejnego meczetu. Po drodze jednak naszą uwagę przykuwa dawny karawanseraj, gdzie postanawiamy zasiąść na poranną herbatę oraz kawę, która jest tutaj ewenementem. Kawy w Iranie za często nie uświadczysz, to zdecydowanie raj dla wielbicieli czaju. Knajpka mała, klimatyczna, dwa stoliki plastikowe, a wokół dawne pokoje dla karawan zaadoptowane obecnie na sklepy. Ponownie cisza i spokój…
I kiedy tak sobie nieśpiesznie pijemy nasze poranne napoje, nagle do naszego stolika dosiadają się dwie kobiety. Jedna starsza, druga młodsza, więc widać, że to matka z córką. Lekka konsternacja, o co chodzi? Drugi stolik cały wolny… wymieniamy się spojrzeniami, i tak sobie siedzimy, one patrzą na nas i się uśmiechają, my na nie. W pewnym momencie Kinga pyta, czy mówią po angielsku. Na to młodsza, że tak i zaczyna się seria pytań płynną angielszczyzną… że co tu robimy, skąd jesteśmy, dlaczego same, czy się nie boimy, czy to normalne, co robimy zawodowo, ile mamy lat… i, uwaga, co myślimy o irańskich mężczyznach? Jak się potem okazuje, panie w rodzinie mają kawalera, który szuka żony, więc a nóż widelec, któraś z nas się skusi… i tu spojrzenia kierują się w stronę Kingi. Mama młodej Iranki po angielsku nie mówi, córka wszystko jej tłumaczy, a także przekazuje nam jej pytania. Kobiety są przesympatyczne, od razu zapraszają nas do siebie na obiad, koniecznie musimy poznać całą rodzinę, widać, że całe to spotkanie jest dla nich nie lada wydarzeniem. Oczywiście następuje wymiana kontaków, by po naszym powrocie z Persepolis spotkać się jeszcze choćby na krótki spacer. Kiedy maszerujemy już po bazarze, zmierzając w stronę meczetu, młoda Iranka dzwoni do nas i rzuca zaproszenie na lody. Uprzejmie dziękujemy i obiecujemy, że spotkamy się wieczorem.
Obietnicy dotrzymujemy. Zanim jednak do ponownego spotkania dojdzie, na moim telefonie z każdą godziną przybywa coraz to więcej nieodebranych połączeń. W końcu oddzwaniam i umawiamy się w parku, w którym znajduje się grób Hafeza, jednego z najwybitniejszych perskich poetów, do tej pory wielbionego i obdarzanego ogromnym szacunkiem. Już się powoli zmierzcha, próbujemy w tłumie czekających po bilety wypatrzeć nasze znajome. W zasadzie to one nas znajdują, co zapewne jest dla nich o wiele łatwiejszym zadaniem. Co sie okazuje? Że panie nie przyszły same, jest ciocia, wujek i liczne kuzynostwo, w tym również ów zachwalany kawaler:) Panie nalegają, by mogły zapłacić za nasze bilety, wobec czego od razu protestujemy, jednak młoda Iranka jest niezwykle asertywna i załatwia od razu całą sprawę. Park rzeczywiście robi wrażenie, a sam grób jest pięknie oświetlony. Mnóstwo miejscowych przychodzi tu na spacer lub po prostu, by posiedzieć i porozmawiać. Od naszej nowej znajomej dowiadujemy się mnóstwo ciekawych rzeczy na temat kultury i życia w Iranie. Na koniec robimy sobie pamiątkowe zdjęcie i bardzo dziękujemy za tak ogromną serdeczność. Oczywiście następnym razem, koniecznie musimy je odwiedzić i zatrzymać się na dłużej.
(Zdj. Kinga Kozłowska)
Drugie babskie spotkanie ma miejsce w zasadzie zaraz po pierwszym. Kiedy rozstajemy się z Sanaz i Simin, udajemy się do mauzoleum Shah Cheragh, które kryje w sobie grób brata Imama Rezy (to ten, który spoczywa w Meszhedzie). To właśnie tutaj, w miejscu, które może wydawać się bardzo konserwatywne i gdzie spodziewać się można nieprzychylnych spojrzeń spod czarnego czadoru, spotyka nas coś zupełnie przeciwnego. Sam plac oraz budynek mauzoleum z zewnątrz wyglądają podobnie jak poprzednie przez nas odwiedzone meczety. Jednak to, co czeka na nas w środku, wprawia nas w totalne osłupienie… wszechogarniający blask, bijący z drobniutkich lustrzanych fragmentów wręcz oślepia, całe wnętrze błyszczy, świeci różnymi kolorami, gra tych barw tworzy niesamowitą mozaikę. A wśród tych zdobień czarne postaci w czadorach, klęczące i modlące się w ciszy.
W środku obowiązkowo musimy narzucić na siebie czadory oraz zostaje nam przydzielona przewodniczka mówiąca po angielsku.
I kiedy tak sobie spacerujemy po meczecie, nagle do naszej przewodniczki podchodzi starsza kobieta w czarnym czadorze i pyta, czy może zrobić sobie z nami zdjęcie… ale nie ona sama, a wszystkie panie siedzące tuż nieopodal. Dlaczego by nie? Udajemy się w wyznaczone miejsce, a reszta kobiet zaprasza nas do swojego grona, siadamy w kółku i nagle przed naszymi nosami ląduje Koran, a panie zaczynają się modlić. Następnie zostajemy wyściskane, wycałowane, a przesłanie, które pada na koniec do dziś dźwięczy mi w uszach… “żeby na świecie zapanował pokój, nieważne czy czarny czy biały, chrześcijanin, czy muzułamanin, wszyscy ludzie powinni żyć ze sobą w pokoju”. Kolejny raz Iran mnie zaskakuje, sprawia, że stoję jak oniemiała i musi minąć kila minut, by do mnie to wszystko dotarło.
Po powrocie z Persepolis w Szirazie zaglądamy jeszcze do twierdzy Karim Khan, do której wstęp kosztuje 150 000 riali. W środku można zobaczyć kilka jej wnętrz, dziedziniec oraz łaźnie.
Sziraz z pewnością musi się znaleźć w planie każdego, kto wybiera się do Iranu. Zarówno samo miasto, jak i okolice mają mnóstwo do zaoferowania, to miejsce, gdzie perska historia jest na wyciągnięcie ręki. Niemniej to właśnie dzięki mieszkańcom i okazanej przez nich serdeczności Sziraz wspominam z rozrzewnieniem.
Termin podróży: październik 2015
One Comment
celwpodrozy
Nie bałyśmy się. Z relacji innych osób wiedziałam, że to bezpieczny kraj, a na miejscu się to potwierdziło. Dużo podróżowałyśmy nocą (nocnymi autobusami), czasami wysiadałyśmy w nocy gdzieś na obrzeżach, ni żywej duszy oprócz kilku taksówkarzy, którzy zawsze pomagali, mimo iż ceny zawyżali. Ogólnie wszyscy bardzo nam pomagali.