Tajlandia na bis, czyli pierwsze drugie wrażenia po powrocie z tajskiego raju
Tajlandia to obecnie chyba najczęściej wybierany kierunek na urlop czy wakacje. Bilet lotniczy do Bangkoku można zakupić za sporo mniej niż 2000 zł, a na miejscu to już taniocha, no powiedzmy. Bo to oczywiście zależy, w jakich warunkach godzimy się ten urlop spędzić. Od powrotu minął już prawie tydzień, a ja powoli wracam do żywych. Ten wyjazd dał mi naprawdę w kość i zmienił postrzeganie tego pięknego kraju o 180 stopni. Znowu Tajlandia. Dlaczego, zapytacie? Teraz to i ja zadaję sobie to pytanie. Powód był oczywisty. Na mojej liście były dwa miejsca, które bardzo chciałam zobaczyć, i to już za pierwszym razem, niemniej niekorzystna prognoza pogody skutecznie to wówczas uniemożliwiła (i bardzo dobrze). Tym razem wybrałam porę, kiedy to słońce miało bez przerwy przygrzewać, a witamina D bez przeszkód produkować się w naszych organizmach. Celem była Zatoka Tajlandzka i jej dwie znane wyspy Koh Phangan i Koh Tao. Cały pobyt nie trwał długo, bo tylko 10 dni, jednak to w zupełności wystarczyło. Czas ten podzieliliśmy równo pomiędzy dwie wyspy.
KOH PHANGAN
Na pierwszy ogień poszła Koh Phangan. Jako że zawsze staram się wybierać miejsca bardziej ustronne, z małą ilością turystów, tak i tym razem zatrzymaliśmy się na mniej turystycznej części wyspy, a mianowicie na wschodnim wybrzeżu. Na nocleg wybraliśmy Plaa’s Thansadet Beach Bungalows. Cena bardzo rozsądna jak na Tajlandię (1000 THB za dwuosobowy bungalow za noc) i ten rajski widok na plażę z usytuowanej na skale restauracji. Pierwsze wrażenie – bosko! Domek przestrzenny, balkon z hamakiem i widokiem na zatokę, iście tajski klimat. Właściciele przemili i bardzo pomocni. Restauracja klimatycznie urządzona z pysznym, jak się wydawało, jedzeniem. Dopóki zakrapianym polskim alkoholem, dopóty wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku.
A plaża? No właśnie. Z góry wyglądała jak prawdziwy kawałek raju otoczony zieloną dżunglą. Z bliska niestety już nieco mniej. Nie zrozumcie mnie źle. Było naprawdę ładnie. To, do czego chcę się przyczepić to woda i jej czystość, i to, co wyrzucałą na brzeg. Nie ukrywam, że po krystalicznie czystej wodzie na Phi Phi, tutaj oczekiwałam czegoś podobnego. A tu wręcz przeciwnie. Woda mętna i jakaś taka nie zachęcająca do kąpieli, do tego całkiem spore fale. Późnym popołudniem do zatoczki zarzucało całkiem spore ilości śmieci, które potem gromadziły się na plaży. Dziwny widok, coś nie pasowało… z jednej strony miało się poczucie obcowania z nieskażoną naturą, z drugiej, nawet tu dosięgły nas brudy cywilizacji. Szkoda…
Na plaży można mieć towarzystwo:) Oprócz gromadki psów czasem coś bardziej egzotyczngo przespaceruje się brzegiem plaży.
Ogólnie wyspa jest bardzo piękna i koniecznie trzeba ruszyć tyłek, by zobaczyć, co kryje w sobie ten kawałek lądu. Wyspa jest bardzo zielona i górzysta, szczególnie jej wschodnia część. Rozległe lasy palmowe dają namiastkę rajskiej przygody. Uwaga, drogi są niezwykle kręte i strome, czasem wręcz pionowe, nie wszędzie jest asfalt, więc trzeba bardzo uważać. Widać, że niezwykle popularnym środkiem transportu jest tu skuter, zarówno wśród turystów, jak i miejscowych. Adrenalina gwarantowana, nie zapomnijcie kasku.
Pogoda to dziwna sprawa na Phangan. Nad wyspą często wiszą ciemne groźnie wyglądające chmury. Wygląda na to, że górzyste ukształtowanie terenu niejako je tu ściąga. Gdy wypływamy z Surat Thani świeci piękne słońce, a chmurek jest jak na lekarstwo. Gdy dopływamy do Phangan chmury zagęszczają się, a nad samą wyspą wiszą wielkie kłęby. Podobnie jest, gdy wybieramy się do Angthong National Marine Park. Wygląda na to, że dzień będzie pochmurny z zerową szansą na słońce, natomiast gdy tylko oddalamy się od wyspy, pogoda się poprawia. Na szczęście nie było to zbytnio uciążliwe, bo na samym wybrzeżu (przynajmniej wschodnim) ranki byway pochmurne, ale w dzień rozpogadzało się na tyle, że można było cieszyć się promieniami słońca. W zachdoniej części bywało różnie.
KOH TAO
Wyspa Żółwia to zupełnie inna bajka. Tak, jak z Phangan po trzech dniach chce mi się już wyjeżdżać, tak z Koh Tao wręcz przeciwnie. Wyspa jest sporo mniejsza, ma około 7 km długości i 3 km szerokości. Nie będę pisać, że to istna mekka nurkowania, bo to wszyscy wiedzą. Tutaj nie ma długich piaszczystych plaż (z wyjątkiem tej najpopularniejszej Sairee Beach oraz prywatnej Haad Tien Beach), jest za to mnóstwo malutkich zatoczek z małymi kameralnymi plażami ukrytymi wśród drzew. Woda jest taka, jak być powinna, krystlicznie czysta z dużą ilością rybek. Często rafa koralowa jest tuż na wyciągnięcie ręki przy samym hotelu. Wyspa jest także górzysta i drogi bywają strome.
Na Tao mieszkamy w PD Resort, malutkim hotelu, prowadzonm przez miłą rodzinkę. Jest tutaj tylko sześć bungalowów, czystych i utrzymanych w iście tajskim klimacie. Cena już nieco wyższa niż na Phangan (1200 THB za dwuosobowy domek za noc, to i tak przyzwoicie jak na Tao), ale i miejsce ładniejsze. Restauracja znajduje się tuż nad wodą, a z restauracji schodki prowadzą na małą kameralną plażę. Jak się okazuje, to jedna z ładniejszych plaż na Tao. Można się tu kąpać nawet o zachodzie słońca.
Obok Koh Tao leżą trzy malutkie wyspeki, połączone ze sobą piasczystą ławicą. Jedna z nich to Koh Nangyan, uznana za jedną z ośmiu najpiękniejszych wysp świata. I tak właśnie jest, urok tego miejsca zwala z nóg. Najbardziej rano, kiedy jeszcze jest pusto i nie ma tłumu rozkrzyczanych utrystów. Obowiązkowo trzeba udać się na punk widokowy, bo właśnie z tego miejsca zobaczymy to, co widnieje w każdym katalogu o Tajlandii. Warto na własne oczy ujrzeć to cudo.
SRAJLANDIA OD KUCHNI
Lubicie tajską kuchnię? Zapewne tak, podobnie jak ja. A może powinnam napisać “lubiłam”? Drugi pobyt w Tajlandii mocno dał się we znaki mojemu żołądkowi i jelitom. Zamiast cieszyć się wszechotaczającą egzotyką i korzystać z uroków tajskich wakacji, musiałam zadbać o dostateczną ilość papieru toaletowego i przestrzegać ścisłej diety. Fakt, tym razem nie mieliśmy okazji poszaleć na tajskich ulicach i zajadać się żarciem prosto z tajskich wózeczków. Tym razem stołowaliśmy się głównie w restauracjach. Czy to dlatego sporą część wyjazdu spędziliśmy w toalecie? Nie wiem. Jarek poległ jako pierwszy. My w pełni sił, nie mogliśmy zrozumieć, gdzie on się tak załatwił (jakże pasujące słowo)? Cierpienia Jarka trwały jeden wieczór, potem było lepiej. Z nim, ale nie ze mną i Michałem. Nas dorwało następnego dnia, a noc to już był hardkor, w pakiecie dreszcze i gorączka. Trzymało nas jeszcze dzień czy dwa. No dobra, przyznajemy, myliśmy zęby wodą z kranu. Może nienajlepszy pomysł, ale poprzednim razem też tak robiliśmy. Pragnę tu jeszcze zaznaczyć, że dopóki wieczory zakrapialiśmy alkoholem z Polski, dopóty było wszystko w porządku. Kranówka poszła szybko w odstawkę, ale jakoś poprawy nie było. Dopiero zmiana miejsca pomogła. Na Koh Tao odżyliśmy, jednak nie na długo. Tzn. mnie dopadło po raz drugi. I tym razem na 90% to wina spożytego przeze mnie jedzenia. Przez cały pobyt jedliśmy w naszej hotelowej restauracji, oprócz ostatniego wieczoru. Moje długo wyczekiwane pad thai okazało się czymś totalnie bez smaku i prawdopodobnie czymś totalnie nieświeżym. Rozchorowałam się ponownie i tym razem trzymało mnie aż do samego powrotu do Polski. Ciągle się zastanawiam, co było przyczyną. Czy inna flora bakteryjna, czy także nieświeże jedzenie. Czy przez ogólną masówkę Tajowie przestali się starać i serwują “białasom” co popadnie? To, co wówczas zjadłam nawet koło pad thai nie leżało. Nawet teraz mnie wzdryga, gdy o tym pomyślę. Niemniej tajskie jedzenie to coś, na co się bardzo cieszyliśmy, wracając do tego kraju.
SMACZNEGO
Moja ulubiona sałatka z zielonej papai
Zielone curry w formie zupy, a w niej tajskie bakłażany. Poprzednim razem była to forma gęstego sosu. Zarówna ta i poprzednia forma bardzo smaczne.
Słynne tajskie pad thai. To na talerzu pyszne, w wydaniu PD Resort.
A teraz sama odpowiem sobie na pytanie, które zadałam na forum przed pierwszym wyjazdem. Co lepiej wybrać: Phi Phi czy Phangan? Zdecydowanie Phi Phi. A co bardziej warto zobaczyć: Phi Phi czy Tao? Odpowiem: i to, i to, choć mimo wszystko Phi Phi jest wyżej w rankingu. I bardzo ważne. Jeśli decydujecie się na wyjazd do Tajlandii po raz pierwszy, nie jedźcie tylko na plażowanie. Zacznijcie od zwiedzania, Bangkok, Ayutthaya, Chiang Mai… to da Wam pełniejszy i o wiele ciekawszy obraz tego kraju, który przecież z jakiegoś powodu cieszy się tak ogromną popularnością. Choć ja Tajlandii już podziękuję, wracać nie zamierzam.
2 komentarze
Ewa
Bo Pad Thai to danie dla turystów, Tajowie wcale go nie jedzą. Jestesmy od 14 dni w Tajlandii, jedliśmy na ulicy w Bangkoku i w pseudo restauracjach. Zasada jest jedna: jeść tam gdzie duzo lokalesów, tam mamy gwarancje ze jest duży przerób i jedzenie świeże. Jak na razie wszystko nam mega służy a moj narzeczony ma celiakie a ja jestem w pierwszym trymestrze ciazy wiec raczej wrażliwcy z nas 😉
celwpodrozy
Zasada bardzo dobra, ale nie zawsze jest taka możliwość. Poza tym niektórzy już tak mają, że inna flora bakteryjna im nie służy. Za pierwszym razem stołowaliśmy się przeważnie na ulicy i na targach, nic nam nie było. Za drugim już tak. Pozdrówki i mam nadzieję, że podróż się udała:)